Dodd Christina - Narzeczona+, ebooki, Dodd Christina, Dodd Christina(1)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ROZDZIAŁ 1
Szkocja, 1793
Wszystko toczyło się perfekcyjnie, jak zawsze.
W kuchni wrzało, gdy służba przygotowywała się na wizytę ważnego gościa. Francuski szef kuchni, wy-
machując łyżeczką, wykrzykiwał rozkazy. Jego podwładni mieszali, mełli i próbowali. Służące zwijały się
jak w ukropie, próbując pokazać się od jak najlepszej strony, by zasłużyć na aprobatę srogiego lokaja. Nawet
przygaszone oczy Bronsona błyszczały, gdy wybierał wina odpowiednie dla tak wybitnej osobistości, jaką
był Sebastian Durant, wicehrabia Whitfield.
Pośród tej wrzawy kuchcik usiadł na parapecie i przycisnął nos do zimnej szyby, wyglądając forysia. - Już
idzie! - zawołał po chwili i zgiełk nagle umilkł.
Wszyscy spojrzeli na Mary Rottenson. Właśnie nalała wrzącą
wodę
do dzbanka i postawiła go na tacy
wśród artystycznie spiętrzonych ciastek i biszkoptów. Uśmiechnęła się do podwładnych i z właściwą sobie
pewnością powiedziała:
- Radzicie sobie wspaniale, a ja mocno w was wierzę. Wiecie, że w'razie potrzeby, wystarczy mnie tylko
zawołać.
Gdy westchnienie ulgi przebiegło przez kuchnię, miała ochotę wybuchnąć śmiechem. Jak żołnierze na
polu bitwy, służący potrzebowali zagrzewki dowódcy, zanim ruszą do akcji.
- Bądźcie czujni - powiedziała, podnosząc obładowaną tacę. Za jej plecami wrzawa podniosła się na
nowo.
Dziesięć lat temu nie uwierzyłaby, że zarządzanie wiejs~ą posiadłością może jej przynieść zadowolenie.
Zadne frywolne marzenie czy wielkie uczucie nie mogło rywalizować z satysfakcją ze świadomości, że
każdy służący czuje przed nią respekt.
Przed drzwiami do ,biblioteki stał Tremayne. Mary zatrzymała się przy nim, oczekując raportu.
- Rozpalilem ogień, proszę pani, i przyniosłem dodatkowe świece. 1... - Lokaj zaszurał nogami, jakby był
winny naruszenia dobrych manier.
- Tak?
- Przestawiłem niektóre sprzęty.
- Dlaczego? - zapytała zaskoczona.
- Wielmożna pani mi kazała.
- Więc zrobiłeś to, co trzeba - uspokoiła go Mary.
Dobra gospodyni zawsze dodaje odwagi swoim podwładnym.
Tremayne uśmiechnął się szeroko i skinął głową. Tak właśnie myślałem.
A Mary wiedziała, że myślenie nie jest jego mocną stroną·
- Czy możesz za mnie zapukać?
Tremayne zapukał i słysząc głos lady Valery, otworzył drzwi. Mary bezszelestnie wśliznęła się do zasta-
wionego książkami pokoju.
Dobra gospodyni jest dyskretna.
Tak jak mówił Tremayne, meble w pokoju były poprzestawiane. Fotel lady Valery stał obrócony w stronę
ognia i tworzył trójkąt z dwoma innymi fotelami. Stolik do herbaty stał pomiędzy fotelem lady Valery a
jednym z pozostałych. Oznaczało to, że fotele nie tylko przestawiono, ale dodano jeden. Co to mogło
znaczyć? Kim jest drugi gość? Dlaczego nie została poinformowana? Mary nie przygotowała wystarcza-
jącej liczby sypialni i niemalże się cofnęła, żeby polecić pokojówce zrobienie tego, lecz lady Valery po-
wiedziała:
- Chodź tu, dziecko i postaw tę ciężką tacę· Starsza kobieta stała przy regale, przebiegając palcami po
okładkach ulubionych książek. W jej niskiej i pulchnej postaci nie zachowała się nawet odrobina gracji,
która kiedyś wyniosła ją na szczyt 10ndYI1skiej śmietanki i pozwoliła ujarzmić dwóch mężów. Ale gdy się
uśmiechała, roztaczała wokół siebie takie ciepło, że wszyscy czuli błogość.
Ten uśmiech dodał Mary odwagi, gdy przed dziesięcioma laty prosiła ją o pomoc, a dobroć, którą od-
zwierciedlał, uczyniła z niej oddaną towarzyszkę lady Valery.
Stawiając tacę na stoliku, Mary powiedziała: - Powóz lorda Whitfielda już zajechał. Powinien się pojawić
najpóźniej za pół godziny.
Zasłoniła ciężkie firany, powstrzymując się przed spoglądaniem za okno. Zimowe słońce zaczęło już
zachodzić za wzgórza. Opary mgły unosiły się nad zmarzniętą ziemią i opadały z sinego nieba. Światło
zamierało, bladło, zapadało w nocną niepamięć, a ciemność burzyła spokój Mary jak nic innego.
Hadden był gdzieś tam na zewnątrz, ale on lubił
noc. Twierdzi}, że odnajduje pociechę w oddalonym świetle gwiazd i duszącej bliskości mgły. Hadden ni-
gdy nie plakał z powodu samotności duszy przenikającej aż do szpiku kości i nigdy nie bywał zagubiony.
Nigdy. Nigdy.
Prędko otrząsnęła się z ogarniającego ją poczucia osamotnienia i zatrważającego zwątpienia. Odzysku-
jąc opanowanie, upewniła się, że jej oręż rozstawiony jest jak należy w eleganckim pokoju. Świece, futra, i
dobre jedzenie jako przejawy namacalnego wręcz dostatku działały na nią kojąco. Lady Valery usiadła, a
Mary podeszła do tacy z herbatą.
- Dlaczego nie nalejesz? - Lady Valery położyła dłonie na obitych jedwabiem poręczach fotela. _ A
skoro już to robisz, nalej także filiżankę dla siebie.
Mary zastygła. Nigdy wcześniej lady Valery nie zapraszała jej do wspólnego wypicia herbaty. W duchu
wyrecytowała jedną z zasad, którymi kierowała się w ZYClU.
Dobra gospodyni nigdy nie wykorzystuje swej więzi z pracodawcą.
Lady Valery odezwała się:
- Usiądź, proszę. Podawanie herbaty równym sobie jest właściwym
zaję
ciem dla córki Charlesa
Fairchilda z Sussex.
Mary nie potrzebowała kolejnej zachęty do siadania. Ledwie doszła do fotela, zanim nogi odmówiły jej
posłuszeństwa.
Córka Charlesa Fairchilda. Nikt tego nie wiedział.
Nikt. Głupiutka Ginewra Mary Fairchild zastała starta z powierzchni ziemi dziesięć lat temu. Teraz istniała
tylko gospodyni.
Lady Valery pochyliła ,się i lekko poklepała dłoń Mary.
- Trochę zbladłaś. Nie spodziewałaś się, że prawda kiedyś wyjdzie na jaw?
Nie. Nie spodziewała się. Mary Rottenson zajęła miejsce Ginewry Fairchild i była zupełnie inną osobą -
poważną, podczas gdy Ginewra była trzpiotką, odpowiedzialną, podczas gdy Ginewra była lekkomyślna.
Te różnice po kilku latach rozproszyły jej strach przed zdemaskowaniem.
- Kiedy pani się dowiedziała? - Głos Mary brzmiał dziwacznie nawet dla niej samej: był spokojny jak
zawsze, ale wyższy. Próbowała uśmierzyć falę paniki. Stanowisko gospodyni wymagało opanowania, które
udało jej się osiągnąć po ciężkich bataliach z samą sobą. Potrafiła już korzystać z tej zbroi i w tym
momencie z łatwością ją przywdziała. Lady Valery wykonała ręką szeroki gest, który świadczył o jej
instynktownej dominacji.
- To nie ma znaczenia. Teraz ważne jest to, że mój chrześniak nie przyjechał zobaczyć się ze mną, ale z
tobą.
- Czy przyjechał mnie ... aresztować? - zapytała Mary, ściskając drżące kolana.
Lady Valery wybuchnęła szczerym śmiechem.
- Bycie FairchiIdem nie jest zbrodnią, choć prawdopodobnie Sebastian będzie próbował cię o tym
przekonać.
Przestała się śmiać i spojrzała na nią tak przenikliwie, że Mary miała ochotę się skulić.
- Dlaczego ktokolwiek miałby chcieć cię aresztować, moja droga?
Mary spuściła wzrok i potrząsnęła głową.
- Czy naprawdę miałaś dwadzieścia lat, kiedy prosiłaś mnie o posadę? - zapytała lady Valery.
Teraz nie było sensu kłamać. - Szesnaście - wyznała Mary.
- Ledwie szesnaście.
-Tak.
Patrząc wstecz, Mary widziała to wyraźnie. Zdesperowana szesnastolatka, bez grosza przy duszy i z
małym bratem pod opieką.
- Ciągle zdumiewa mnie, że złożyła mi pani tak hojną ofertę.
- Moja dawna gospodyni zestarzała się i chciała odejść, by mieszkać z synem. Ty z pewnością byłaś
damą i zdawało mi się, że widzę pod dziewczęcym roztrzepaniem obietnicę ... dojrzałości.
- O, tak ... - szepnęła Mary. - Właśnie zaczynała się moja dojrzałość.
Dojrzałość wdarła się w jej życie w jednym dramatycznym momencie, który pozostawił ją przerażoną i
zranioną, więc za każdym razem, kiedy ta młoda dziewczyna, ta Ginewra Fairchild, odzywała się w niej,
Mary bezlitośnie zduszała jej głos.
Wzdragała się na myśl o bezrozumnych rzeczach, które opętana Ginewra mogłaby powiedzieć - lub
zrobić.
- Zastanawiałam się wtedy, co popchnęło cię do ucieczki z Anglii, ale byłaś bardzo powściągliwa w
rozmowach o swojej przeszłości.
Mary milczała.
- I ciągle jesteś - lady Valery potwierdziła uśmiechem swój dobry humor, uspokajając Mary. - Muszę cię
ostrzec, że Sebastian jest ogromnie zainteresowany córką Charlesa Fairchilda.
Dobra gospodyni zawsze jest spokojna.
Wyjawienie jej prawdziwej tożsamości nie musiało być katastrofą. Być może lord Whitfield nie wie ...
wszystkiego. Ostrożnie rozluźniła spięte ramiona i starała się wyglądać normalnie.
- Czy mogę spytać dlaczego, pani?
- Pragnie prosić o przysługę, którą jedynie ty możesz wyświadczyć.
W czasie pobytu u lady Valery Mary wiele słyszała o lordzie Whitfieldzie. Wiedziała, że ma wielkie
wpływy w polityce i interesach, nie mogła więc uwierzyć, że miałby podróżować z Londynu, by prosić
kogokolwiek o cokolwiek.
- Chciał o wszystkim powiedzieć ci sam, ale pomyślałam, że to byłoby okrutne, zrzucać na ciebie to
wszystko w jednej chwili i to w jego obecności. Na oczach obcego.
- Dziękuję pani za troskliwość.
Mary straszliwie pragnęła tej filiżanki herbaty, ale nie wierzyła, że będzie w stanie ją napełnić nie roz-
lawszy płynu, starała się więc siedzieć tak spokojnie, jak mogła.
- Jakiej przysługi oczekuje lord Whitfield?
Ciepła dłoń lady Valery ześliznęła się z jej ręki. Próbowała coś powiedzieć, ale nie mogła znaleźć właści-
wych słów. Zły znak. Mary sądziła, że lady Valery zawsze po mistrzowsku wie, co powiedzieć i jak to
powiedzieć z wdziękiem. Mogłaby zająć miejsce wśród rządzących tym światem, ale rządzącymi byli
mężczyźni.
Podnosząc jeden palec, lady Valery powiedziała:
- Posłuchaj.
Mary usłyszała stukot butów na drewnianej podłodze i echo głębokiego, męskiego głosu. Lord Whitfield
przybył. Lady Valery odetchnęła z ulgą, a w Mary pogłębiło się przeczucie nadchodzącej katastrofy.
Drzwi biblioteki otworzyły się i rosły mężczyzna, wciąż w kapeluszu i szaliku, wszedł przez próg.
- Najdroższa matko chrzestna!
Jego czarna peleryna rozłożyła się na kształt skrzydeł, gdy szeroko rozpostarł ramiona, a kiedy lady
Valery podbiegła do niego, wziął ją w objęcia jak wielki nietoperz łapiący ofiarę· Podnosząc się z fotela,
Mary odwróciła wzrok. Lady Yalery witała lorda Whitfielda z żywiołowością matki witającej długo
niewidzianego syna. Z pewnością nie chciała, by Mary obserwowała tak czułe spotkanie.
- Cofnij się! - rozkazał lord Whitfield lady Valery. Ostry ton jego głosu szarpnął i tak skołatanymi nerwami
Mary. Czy słyszała już ten głos?
- Pozwól, niech ci się przyjrzę - powiedział. - Ach, nie widzę żadnych oznak starości, którą
tłumaczyłaś pozbawienie Londynu swojej elegancji i rozumu!
- Pochlebca - zaśmiała się lady Valery radośnie. Za to właśnie cię lubię. Chodź i ogrzej się.
- Chętnie. Pustkowie, które wybrałaś dla siebie, moja pani, jest piekielnie zimne.
Mary gestem przywołała Tremayna, by wszedł i pomógł szlachcicowi zdjąć wierzchnie odzienie.
Giągle nie patrzyła na lorda Whittielda. Nie mogła. Jeszcze nie.
Jedna z pokojówek wręczyła Mary dzbanek ze świeżą herbatą. - Kolacja będzie podana w ciągu go-
dziny - szepnęła.
Wszystko toczyło się zgodnie z planem. Nic się nie zmienito w Valery House. Nic i wszystko.
- Powiedz kucharzowi, żeby przygotował posiłek zgodnie z planem - powiedziała Mary. Jill dygnęła '
głęboko i zabrawszy stygnącą herbatę wyszła z pokoju. Tremayne zamknął za nią drzwi, pozostawiając
Mary samą z lady Valery i lordem Whitfieldem.
Mary podeszła do tacy, licząc na to, że pozostaje ukryta w cieniu. Poruszając się z precyzją naoliwio-
nego mechanizmu, rozstawiła filiżanki - trzy, jako że uznała, iż powinna postępować tak, jak życzy sobie
lady Valery - i podniosła dzbanek, by napełnić je herbatą· Grała bezpieczną "rolę nikomu nieznanej
gospodyni już tak długo, że stała się ona dla niej jakby drugą skórą, w którą teraz wśliznęła się bez wysił-
ku. Poczuła ulgę, gdy osoba zwana lady Ginewrą Fairchild ustąpiła miejsca Mary Rottenson.
Lord Whitfield podszedł ku niej, lecz Mary trzymała oczy spuszczone, jak wypadało gospodyni.
Przysunął się bliżej, domagając się swoją postawą, by go dostrzegła. Zasłaniał światło świec i ciepło ognia,
lecz ona zdawała się tego nie widzieć, gdy podawała mu pełną filiżankę. Wyciągnął dłoń i chwycił spodek, a
Mary rozpoznała bliznę przecinającą cztery palce jego prawej dłoni.
To on. To on.
Gorąca powierzchnia płynu nawet nie drgnęła w chwili, gdy oddawała mu filiżankę. Ostatecznie Mary
spędziła ostatnie dziesięć lat na dochodzeniu do wprawy w byciu doskonałą gospodynią i nie mogła
dopuścić do tego, by widok męskiej dłoni wytrącił ją z równowagi - nawet jeśli był to mężczyzna, który
mógł rozpoznać w niej morderczynię.
ROZDZIAŁ 2
Nieskończenie powoli Mary podniosła wzrok i spojrzała w jego oczy. Szare oczy. Zimne jak mgła za
oknami. Prędko odwróciła wzrok. .
To on. Ostatnim razem, gdy go widziała, była noc.
Światła ze stajni blado oświetlały wówczas dziedziniec i Mary modliła się, by nie zobaczył plam krwi na jej
sukni i brudnych rąk. W tamtej chwili nie była w stanie spojrzeć mu w oczy, skupiła się więc na jego
dłoniach - zeszpeconych blizną, lecz silnych i zdolnych zacisnąć pętlę na jej szyi; potem wpatrzyła się w
jego usta.
Usta były takie same. Szerokie, gładkie, okalające ostre białe zęby, które kontrastowały z jego śniadą
karnacją· Gdy wziął filiżankę z herbatą i uśmiechnął się, przypominał jej psa włóczęgę, który zapędził w róg
nieostrożnego kociaka.
Jej puls lekko przyspieszył - swoją drogą, jak wiele kobiet stanęło twarzą w twarz ze swym oprawcą bez
drżenia? Mimo to udało jej się napełnić drugą filiżankę·
Oczywiście że nie mógł jej rozpoznać. Zmieniła się ogromnie. Chowała swe jasne kręcone włosy pod
czepkiem. Zamieniła młodzieńczą iskrę brawury na nudny dorosły rozsądek. Uciszyła paradę roz-
chybotanych emocji, które doprowadziły ją do katastrofy. I właśnie to podkreślało różnicę między pogodną
dziewczyną, którą wtedy była, a odpowiedzialną kobietą, którą się stała.
I wtedy on powiedział: - Pamiętam panią.
Mary zastygła. Parujący mahoniowy płyn wypełnił delikatną filiżankę i przelał się na spodek, a następnie
na tacę. Lady Valery wydała okrzyk i Mary wróciła do zmysłów.
Prędko odstawiła gorący dzbanek na podstawkę i sięgnęła po ręcznik, który zawsze nosiła przy sobie.
Dobra gospodyni jest przygotowana na każdy nagły wypadek.
Osuszając powódź, Mary z zadowoleniem zauważyła, że nie zbladła i nie krzyknęła, a nawet nie zmieniła
wyrazu twarzy. Spore osiągnięcie jak na kobietę, która oczekuje na oskarżenie i aresztowanie.
Lord Whitfield sączył herbatę, przyglądając się jej uwazme.
- Jest pani córką Charlesa Fairchilda. Oszołomiona, spojrzała mu prosto w twarz. Spodziewała się czegoś
znacznie bardziej dramatycznego.
- Charlesa Fairchilda. - Dotknęła palcem pękatego srebrnego dzbanka i podskoczyła od oparzenia. Zdusiła
w sobie chęć włożenia palca do ust, by go schłodzić.
Kompetentna gospodyni nigdy nie okazuje uczuć.
- Tutaj. - Chwycił ją za nadgarstek i skierował jej dłoń do dzbanuszka ze śmietanką. - Mleko jest do-
skonałe na oparzenia.
Gdy jej palec zanurzył się w chłodnej śmietance, Mary zastanowiła się, co odpowiedzialna gospodyni
zrobiłaby w takiej sytuacji, ale umysł zawiódł ją tym razem. Nie mogła trzymać palca w dzbanuszku. To
było bardzo niewłaściwe.
Jednakże uścisk lorda Whitfielda był silny jak kajdany i nie było sensu się wyrywać. Czuła się poniżona.
Stała, wpatrując się w jego dłoń zaciśniętą na jej nadgarstku i zastanawiała się, dlaczego los dopuścił do
tego, że musi oglądać tę dłoń i jego samego ponowme.
Nigdy by nie przypuszczała, że to możliwe, ale teraz wyglądał jeszcze groźniej niż dziesięć lat temu. Pod
doskonale skrojonym surdutem grały mięśnie na ramionach. Jego czarne włosy, przyprószone już siwizną,
były długie i związane z tyłu prostą wstążką. Ten styl podkreślał ostre linie wokół ust i oczu, i odzierał jego
twarz z jakiejkolwiek łagodności, którą mogłoby zapewnić chociażby eleganckie przycięcie brody.
- Wielkie nieba, Sebastianie! Już jej powiedziałam, że wiemy, czyją jest córką i teraz jestem z tego rada. -
W głosie lady Valery brzmiała srogość. Przeraziłeś ją niemal na śmierć.
- Byłam tylko zaskoczona, proszę pani - powiedziała Mar.y swym najdelikatniejszym tonem. - Ma pan
niesłychanie agresywne nastawienie, lordzie Whitfield.
Zachwiał się, jakby zdumiony jej oskarżeniem, lecz jego blady, drwiący uśmiech dawał jej do zrozu-
mienia, że go nie zmyliła.
- Niesłychanie agresywna jest moja ciekawość, panno Fairchild.
Zmrożona, zastanawiała się, jak wiele pamięta z tamtych zdarzeń sprzed lat.
- Tak jest, Sebastianie. - Lady Valery w delikatnym pytaniu uniosła wyskubane brwi. - Czy spodziewasz
się, że teraz naleję tej śmietanki do mojej herbaty?
- Jej dłoń jest czysta. - Lord Whitfield uniósł dłoń Mary i wytarł ją swoją chusteczką. - Już lepiej, prawda?
Mary z niechęcią musiała przyznać, że ból prawie zupełnie zniknął.
- Tak. Dziękuję, sir.
Chciała się od niego odsunąć. Stał tak blisko, że nogami ocierał się o skromną suknię Mary, przyciskał
halki do jej ud i zabierał całe powietrze. To musiała być przyczyna tego duszącego bólu w płucach i ucisku
w gardle.
Nie chciała zadawać mu pytań, ale wiedziała, że musi, więc bacznie formułowała słowa. - Czy my się
znamy?
- Znałem pani ojca.
Nie odpowiedział na jej pytanie, a Mary opanowanie zaczęło zawodzić. Czy to możliwe, że jej nie roz-
poznał, czy tylko się nią bawi? Chciała wejrzeć w jego myśli, a jednocześnie płoszyła się. Chciała go
przepytać i bała się jego odpowiedzi.
Chciała uciec.
Chciała uciec z tego pokoju.
- Jeśli wolno, pójdę do kuchni po czystą tacę.
- Nie, nie wojno. Teraz usiądzie pani tutaj i powie mi, co pani robi w Szkocji.
Jego głęboki, miękki głos obudził w Mary burzliwe emocje, które uważała za dawno zduszone, nie oka-
zała jednak swych myśli i uczuć. Stała po prostu, z jedną ręką opuszczoną do boku, pozwalając mu na
zamaszyste operacje przy drugiej.
- Lepiej usiądź - odezwała się lady Valery. - Sebastian nie przyjmuje odmowy.
Lord Whitfield rzucił zużytą białą chusteczkę na tacę, gdzie natychmiast nasiąkła brązową wilgoCIą·
Mary spojrzała na najdalsze krzesło stojące w mrocznym kącie, lecz lord Whitfield wskazał jej fotel
zwrócony w stronę kominka.
- Nie, dziewczyno. Siądź tutaj.
Dobra gospodyni robi,
co
jej polecono.
Sztywny gorset pomógł jej się utrzymać prosto pod jego wnikliwym spojrzeniem, a stanowcza samo-
dyscyplina trzymała kręgosłup z dala od oparcia. Mary dostrzegła z zaskoczeniem, że lady Valery skrywa
uśmiech za wachlarzem.
- Spójrz na mnie, dziewczyno - rozkazał lord Whitfield. - Chcę zobaczyć twoją twarz.
Problem polegał na tym, że w tej sytuacji również ona była zmuszona patrzeć na niego.
Ale dobra go-
spodyni dba
o
zadowolenie gości.
Podnosząc głowę, spojrzała prosto na niego, nie pozwalając się onieśmielić. Rzecz jasna, mogłoby to być
łatwiejsze. On stał, ona siedział.a. Obserwował ją uważnie, podczas gdy ona wolałaby być niewidzialna.
Blokował ciepło i światło samą swoją obecnością·
- Tak, jesteś córką Charlesa Fairchilda - orzekł z'wyraźną satysfakcją. - Masz jego spojrzenie, choć on
nigdy nie spoglądał na nikogo tak zimno. Gdzie nauczyłaś się tej sztuczki?
Pomyślała o kilku odpowiedziach, ale wszystkie były impertynenckie, więc je odrzuciła. Lord Whitfield
musiał to wyczuć, bo głos mu złagodniał.
- Chciałabyś mi powiedzieć, żebym się odczepił, nieprawdaż? Ale nie możesz. Jesteś gospodynią. Jak się
nazywasz?
- Mary FairchiId, do pana usług - odpowiedziała w najbardziej uprzejmy sposób, na jaki była w stanie się
zdobyć.
- Panna Ginewra Mary Fairchild - poprawił ją lord Whitfield. - Wciąż "panna", prawda? Nie wyszłaś za
mąż, żeby uciec od tego uciążliwego stanu? A może jednak? '
- Nie jest on wcale uciążliwy. - Mary przesłała uśmiech lady Valery. - Jestem zaszczycona i wdzięczna.
- Mówiłam ci, żebyś nie używała tego słowa przerwała lady Valery. - To nie mnie powinnaś być
wdzięczna.
- Zatem wysoko sobie cenię pani dobroć.
- Odpłaciłaś mi z nawiązką. - Nozdrza lady Valery były ściągnięte, powieki zwiotczałe, ale pod jej po-
starzałą skórą Mary wciąż dostrzegała wielką urodę. - Czy sądzisz, że nie wiem, jak wielu z moich gości
próbowało ukraść mi ciebie? Nie dalej jak miesiąc temu moja własna siostra chciała cię przekupić, żebyś
wróciła z nią do Anglii.
Skąd lady Valery to wiedziała? Często zdawała się wszystkowiedząca, ale nigdy nie dopytywała o wy-
padki, które przywiodły Mary do Szkocji. Właśnie to, ponad wszystko inne, wyjaśniało niewzruszone przy-
wiązanie Mary.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • monissiaaaa.htw.pl