Do rzeki należy moje życie, Ebooki, autorzy, K, Koperski Jerzy, Do rzeki należy moje życie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jerzy Koperski.Do rzeki należy moje życieCopyright by Jerzy KoperskiWydawnictwo Tower PressGdańsk 2001Tower Press 2000Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000Ksišżkę tę powięcamnade wszystko mojej ukochanejMatce Ewie z Dutkowskich;siostrze Teresie, bratu Wiesławowii bratowej Marii;i Ojcu memu Czesławowi, w popiół spalonemuw Owięcimiu;a także łškom, polom, drzewomi rzece Żurawiance,nad którš spędziłem dzieciństwo,a gdy powracałem,mogłem z niš rozmawiać;i każdej osobie z mojegoukochanego Ilina;i Tobie, stryjku, ks. Henryku,za listy do mnie,gdy zupełnie zwštpiłem, że jestemdziękuję Wam i proszę o miłoć.Warszawa, 10 VIII 2000Do rzeki należymoje życieTrudno opowiedzieć poprzez, metaforęsens naszego: OD DOJak zjawa realnaalbo wiatr, albo deszcze, które nie powracajša teraz już bardzo za pónożadne drzewo ani woda nie poznajšmnie. A przecież razem z Wami dorastałemnad tš samš rzekš. Wród tych samych pólTylko topoli już nie ma, pochylona osłaniałaciszę i ich życie najczęciej kaczeńce.A jednak, proszę, pozwólcie miPowiedzieć, wyznać gorycz i tę niepowtarzalnšmiłoć, jak zatrzanięte wiatło w piwnicy. Jak rdza,której nocy może zjawić się ptakmoże płomieńi być może cała znajomoć twarzy i dłoniBłagam, klęknijmy i proba nasza o ich nadewszystko powrót. Potem, ze jestemy gotowi do nowejpodróży,Jakakolwiek by byłajest wyznaniem naszego ubóstwa, pokory i WielkociNajwyższego.Innej modlitwy nie uznajmy.Ilino, w dniu kolejnego mojego powrotu6Od autora. Odprysk życia.Ukochałem drzewa za swoje dzieciństwo napisałem w wierszu, który ukazał się wpierwszym numerze Widzeń. Do drzew tych /do kamieni tych/ do ptaków tych n a l e ż ym o j e ż y c i e. Drzew znad rzeki, kamieni znad rzeki, ptaków znad rzeki...Gdy tak, jak zatytułowałem, nazywa się ten tekst, to nie tylko o tytuł chodzi, ale o całemoje życie.Kiedy byłem dzieckiem, koryto rzeki rozlewało się po łškach i polach, dochodzšc dodrzwi czworaków była dostojna, piękniała deszczami, tęczš, żarzšcym się południem. Ażprzyszli złoczyńcy. Rzeka przestała być organizmem życie w niej zamierało, wysychałyzaułki i wnętrza pod łškami; jakby zamierała ona sama.Ja wtedy byłem poza jej zniewoleniem; uczynił to kto podły, nierozumny i byle jaki. Onabyła jak te syberyjskie tajgi i rzeki, którym odebrano pierwotnoć, czyli piękno i siłę Boga.Bo z woli Boga żyły potęgš własnych wód, zieleniš i tajemniczociš. Zamierały i pewnie jużnie żyjš, zatarte lady na mapach. Ludziom odebrano czystoć duszy i prawo do życia z Najwyższym.I z ptakami, łškami, rzekami.Ta sama ludzka dzicz zniszczyła i mojš Żurawiankę, rzekę pięknš niegdy i rozmownš.To u jej brzegów rozmawiałem o swoim losie. Siadałem na kładce (od strony naszej łški,do strony łški Stryjów, do niebywałej wielkoci topól i ich nie ma), obok olchy i wielkatopola (pod którš nawet przede mnš były w stanie obronić się płocie i okonie) ta topola wswej potędze była dobrociš milczenia i ciszy. To było dobre miejsce dla marzeń moich i chłopaków,z którymi w każdš niedzielę, często w bród przez rzekę, zdšżałem do lasów, aby zniebywale wydłużonych gałęzi wyłuskać każdy najdrobniejszy orzech. Ja zawsze nazbierałemich ze czterysta, koledzy z pobliskich domów po dwiecie dwadziecia. Teraz mogę ichnazwać przemiesznie ułomni kaznodzieje. Kazik Jobski, Jędrek, Adam Kalista, Edek Piórkowski,Leszek. Chłopców z innych wiosek nie dopuszczalimy do takich rozbojów, bo trudnosobie wyobrazić, by leszczyny naginane aż po ziemię nie zapamiętały nas jako podłych.Cóż mogły jednak uczynić? Dumnie wyprostowały swoje ramiona i w pokorze znówczekały na nas lenych złodziejaszków.O, moje ukochane drzewa w lesie opodal rzeki, nad którš ile moglimy, przebywalimyjak najdłużej.I tobie rzeko, pomna historii całego Ilina, Wilamowic, Ilinka tobie, kochana, te słowapowięcam.To było dawno, jak w bajkach.A oto nieopodal drogi, co wiodła na pastwiska, żegnała mnie Matka. Opuszczałem Ilino,tę ziemię, jej piękno, ale i smutki. Odchodziłem, choć nie powinienem. Padał deszcz, a rękaMatki, uniesiona jak dumna choršgiew, wzywała mnie bym wrócił. Miałem wrócić i zgodniez wolš Ojca poszerzać umysł o nauki najpierw w seminarium duchownym w Płocku, apotem w klasztorze. Gdyby tak się stało mylę dzi najpewniej byłbym gorliwym zakonnikiemw klasztorze kamedułów, (takim jak ten, o którym po latach, rozmawiałem z ciociš,siostrš Martš, w dobrach siostry Beaty Ledóchowskiej w Sokolnikach Wielkich).Pocišg powoli odmierzał kilometry, stacja Płońsk znikała; pamiętam, jakbym to teraz odjeżdżał,patrzył na mijajšce pola, łški, drzewa podobne do ilińskich.Jakże czule przyjęła mnie siostra mego Ojca, Pelagia, w Miłonie. Piękny ogród, widzianyz mojego okna, przypominał mi czšstkę ilińskiej ciszy, bo i tu rozmawiały ze mnš ptaki.Pierwsza praca w warszawskim (w budowie) metrze na Targówku, w fabryce Kasprzaka,w fabryce farb i lakierów, w tartaku. To były trudne próby i nieustajšce marzenia o studiach.Bo poprzedniego roku nie przyjęto mnie na Uniwersytet Warszawski. Przedtem też nie.7Prorektor Raczkiewicz powiedział, gdy poprosiłem go o rozmowę, wštpišc w sprawiedliwoć(egzaminy zdałem na pištki i czwórki): nadeszły dobre czasy, jed do hufców pracy, nabierzeszmanier i ducha klasy robotniczej, wtedy będziesz mógł powrócić na uczelnię.Tak też uczyniłem. Nocš, najciszej jak mogłem, jakbym uciekał przed własnš winš, opuciłemgocinne pokoje mojej ukochanej willi w Miłonie i, jak z Ilina, pocišgiem najwolniejszym,zdšżałem do Stalinogrodu. Tak się złożyło, że potrzebowano tu marzycieli, którymprzeszłoć rodziny odebrała wolę i rozum. Zamieszkałem w hotelu należšcym do kopalniWujek (Brynów, dokładnie zapamiętałem ten hotel, nawet ulicę). Mieszkałem tam z trzemapanami-robotnikami, którzy jak stwierdziłem po jednej z szycht, dokładnie wyczycili mojšwalizkę, którš na podróż życia dała mi moja Matka. Tę walizkę przechowywałem w Ilinieprzez wiele lat, aż którego popołudnia spłonęła wraz z trawami; mogło się to zakończyć więzieniem.Potem kopalnia soli w Bochni. Kochalimy się, jak dzieci, z pięknym siwym koniem,dumnym, bo olepłym. A ja dłonie, a zwłaszcza palce, miałem codziennie obolałe i pokrytekrwiš zasychajšcš. Tu płakałem najwięcej. Jakże mogło być inaczej, gdy Boże Narodzenie, aja sam na strychu robotniczego baraku. Naprzeciw był kociół, który codziennie wzywał mniena modlitwę (okolicznych robotników na szychtę do kopalni). Wtedy napisałem dwa listy.Jeden z nich do Staffa. Odpowiedział mi natychmiast; napisał, żebym sobie przeczytał jegowiersz Kowal i dodał, że jest bardzo ze mnš i czuje dlaczego moje łzy takie kanciaste. Ten listpowinien być w Bibliotece Miejskiej w Bochni (nie sprawdzałem). Drugi list napisałem domojej Matki. Pisałem go z największym lękiem przed pół rokiem w kopalni Wujek zdarzyłasię katastrofa, w której mogłem zginšć.Pisałem: Mamuniu najukochańsza, błagam, zabierz mnie stšd. Albo nie proszę przylijmi ziemniaki, jestem głodny. Odpowiedzi nie otrzymałem. Nie podałem adresu, bo cała tamoja wyprawa w życie złoczyńców odbywała się w największej tajemnicy.A potem kamieniołomy Klęczany i kopalnia ropy naftowej Turaszówka. Kamieniołomyto dla mnie najpodlejsze wspomnienia. Tu tłum katorżnicze pracujšcych kamieniarzy nadałmi pseudonim Leszin. Mój Boże, co się stało z moim czystym sercem, marzeniami owolnoci i sprawiedliwoci dla każdego człowieka, o łškach i rzekach. Czas był jak rdzewiejšcakatiusza, jak skomlenie psa.Mógłbym tak dalej opisywać swoje życie, zapisywać innych. Dodam jednak, że do Ilinapowróciłem w drodze do PGR Mcicie, by stamtšd ostatecznie dostać się na studia na toruńskimUniwersytecie Mikołaja Kopernika.Jakaż to była męka podczas egzaminów. Obolałe ciało, pozrywane cięgna odebrały mimowę i pierwsze moje egzaminy odbywały się pisemnie. Dostawałem pytania, odpowiadałemna kratkowanym papierze. To były moje najlepsze, wymarzone, lata. Poznałem profesoraKonrada Górskiego, opętanego swoim Mickiewiczem, profesora Artura Hutnikiewicza, uktórego w żaden sposób nie mogłem zdać poetyki, i magister Bartosiewicz, która pulchna idziwajstwo przeraziła się mojš pracš o Wincentym Polu. Napisałem 60 stron, kazała skrócićdo dwudziestu, a ja niczego nie zmieniajšc przepisałem jš na maszynie (od brata, Wiesława)i zmieciłem na dwudziestu. I profesor Czyżewski, logik dostałem od niego czwórkę naegzaminie, mój najznakomitszy stopień...A potem Stachura i Żernicki, Helikon, Nowe Zegary i Tygodnie Poetyckie, o mocnymprogramie awangardowym. Ja deklarowałem jestem za Peiperem, Żernicki ja za Przybosiem,Stachura a mnie wszystko jedno. Potem próba pomocy finansowej dla Tadeusza Peipera.Klub Brodaczy. Radiowęzeł (Ordan). Innych formacji nie zakładałem, choć w roku1956 grupowalimy się, by pojechać na Węgry. J.Ż. przemawiał wtedy z ambony, rzecz sięwydała i nie pojechalimy. Rewolucjonici?Znów Warszawa, marzec 1960 r. Póny wieczór, niedługo północ. Ulica Mokotowska 48,Centralny Klub Studentów Warszawy Hybrydy, jestem ze Stachurš i Żernickim. Gospodarz8Klubu Tadeusz Krupiński (modlę się, by żył długo) wskazuje nam nocleg, garderobę. Zapewneto najdziwniejsza historia mojego życia, jego główny wštek. Nie po to jednak powracamdo niego, by na powrót snuć wspomnienia i opisywać mojš pracę na rzecz poezji. Powiemtylko, że tu mieszkała ze mnš moja Matka. Nie mogę pojšć, jak była w stanie przygotowaćobiady, kolacje, a potem witem niadania dla setek poetów z Hybryd, najczęciejtzw. stypendystów. Pokoik na strychu, wy... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • monissiaaaa.htw.pl