Domańska Antonina - Przeklęty zamek, bajki - ebooki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
PRZEKLĘTY ZAMEK
Był sobie raz... nie... jakoś inaczej się ta bajka zaczyna...
aha: Przed laty, laty, niedaleko niemieckiej granicy stał na
wysokiej górze strasznie mocny i warowny zamek. Grube na
sążeń mury i baszty potężne broniły go od wroga; a i stroma
skała, na której zamczysko było zbudowane, czyniła je
niezdobytą twierdzą. Toteż, choć nieraz w kraju wojny
wrzały, nieprzyjaciel omijał z dala Białą Górę (tak się ów
gród nazywał), by się nie narażać na celne strzały ukrytych
za murami łuczników.
Najstarsi ludzie opowiadali, jako w dzieciństwie od
najstarszych ludzi słyszeli, że praojcem panów z Białej Góry
był rycerz Swatosz, Popiela wierny sługa i prawa ręka, który
też razem ze swym panem od myszy na goplańskiej wieży
był zjedzony. Syn jego Wszerad roli się ino oddawał i włości
dokoła skupował. Ten znów zostawił kilkoro potomstwa;
wspominano o dobrym Przesławie, co ni człeka, ni
zwierzęcia jako żył nie skrzywdził; pamiętano o
niezmożonym siłaczu Mściwoju i o Maćku Białym, co za
króla Bolesława pod Kijowem zginął.
Maćka tego syn, Jaśko Biały, ostatni z rodu, siedział tedy w
onych dawnych, dalekich czasach na zamku. Żebyż to choć
prawda była... żebyż choć siedział... Ale nie, czyhał jak sęp
na skale, upatrując zdobyczy. Na dwadzieścia mil wokoło
straszny był gród Białogórski. Na dwadzieścia mil wokoło
szerzył grozę i przerażenie. Uciekali przed nim kupcy
wiozący na wozach towary, uciekali podróżni, nawet pieszy
wędrowiec mówił pacierz i wszystkim świętym się polecał
przechodząc lasem koło zamku.
Co tu długo rozpowiadać, okrutny opryszek, niegodzien
miana rycerza, był ten Jaśko Biały. Na basztach zamkowych
dzień i noc stali strażnicy i poglądali w cztery strony świata.
Gdy spostrzegli pańskie wozy bogate albo podwody
ładowne, zaraz dawali znać swemu panu, a ten zwoływał
kilku lub kilkunastu dworzan zdatnych i zaprawionych do
takiej roboty, spadał jak piorun na podróżnych, obdzierał ich
niemal do naga i najczęściej pomordowanych do pobliskiego
wąwozu wrzucał. Czasem - ale to się bardzo rzadko trafiało -
1
 puszczał z życiem obrabowanych; boć i tak niczyjej skargi
ani sądu, ani kary się nie bał. Chociaż za takie rzemiosło
topór katowski mu się należał, chociaż go zaocznie
prawowano, zasądzano, na gardło skazywano, choć za
królewskim rozkazem zabrano jego włości na rzecz
pokrzywdzonych wdów i sierot, na nic się to wszystko zdało,
gdyż zbója dostać w ręce było niepodobna. Raz wysłano
poń zbrojny oddział: jeden człowiek żywy nie wrócił z Białej
Góry. Ani zamku dobyć, ani głodem go wziąć nie było
można. Niedostępny i silnie obwarowany, drwił z każdego
oblężenia, a z piwnic zamkowych rozchodziło się kilkanaście
korytarzy, sięgających aż do trzecich, czwartych wsi. Gdzie
się właściwie te korytarze kończyły i ile ich było, tego albo
ludzie nie wiedzieli, albo, co pewniejsza, wydać się bali.
Jaśko Biały służbę podziemnymi drogami po żywność
wysyłał, a że płacił hojniej niż sam król miłościwy, przeto
miał wszelakiego jadła i napitku, ile tylko dusza zapragnęła.
Prędko w bajce czas upływa, lecz naprawdę - nie tak bywa.
Osiem lat już trwały te rabunki i rozboje, a gdy dawniej
błogosławili poddani sprawiedliwego Przesława i mile
wspominali o Wszeradzie lub o Maćku Białym, to imię Jaśka
z klątwą a złorzeczeniem tylko wymawiano. Odrodził się ze
wszystkim od swoich przodków; nie dość że duszę miał
nikczemną, a serce wilka krwiożerczego, ale i oblicze wręcz
insze, i postać odmienną. Rycerze Biali, dzadowie, syny i
wnuki, od Swatosza począwszy, wysokiego bywali wzrostu,
szczupłego ciała i jasnych jak len, kędzierzawych włosów.
Ten zaś wyrodek, jakby na przekór, jakby na złość, krępy, w
barach szeroki, śniady był a czarnowłosy niczym Cygan.
Dzikie okrucieństwo siedziało w jego oczach, że mróz leciał
po kościach każdemu, kto nań spojrzał.
Tak tedy opryszek złowrogi osiem lat przeszło krew
niewinną bezkarnie przelewał, a zrabowane pieniądze,
bławaty, sukna, jedwabie, złociste przybory i kamienie
drogocenne w skarbcu gromadził. Dobrał sobie czterdziestu
towarzyszy z piekła rodem, co na rozbój z nim jak na wesele
biegali. Za powrotem z wyprawy każdy opryszek część łupu
dostawał, załoga żołd pobierała hojny, piwo i miód lały się
strumieniami, to i nie dziwota, że sumienie w twardy sen
popadło i milczało. Był jednak na zamku człowiek, co pośród
2
 tej zgrai morderców żył poczciwie i bogobojnie, a nie mając
mocy powstrzymać zbrodniarzy, zamykał się jak pustelnik w
swej izdebce i płakał a modlił się o ich opamiętanie. Stary
Łukasz, klucznik, co z Maćkiem Białym wojenno królowi
służył, a Jaśka od powicia wypiastował, był tym jedynym
gołębiem pomiędzy strasznymi krukami i sępami. Dziwowali
się słudzy srogiego rycerza i sławili wielką jego łaskawość,
że starego zrzędę znosi w swym domu cierpliwie, zamiast
go kazać z baszty do przepaści zrzucić albo obwiesić na
pierwszej gałęzi. Wszak nie raz i nie dziesięć zuchwalec ten
groził pomstą Bożą i ogniem piekielnym. Ale Jaśko na takie
upomnienia i groźby ino ramionami ruszał, a śmiał się
huczno, aż echo biło od murów.
Zdarzyło się jednego wieczora, gdy wszyscy zbóje z
hersztem na czele przy uczcie za stołem siedzieli, mięsiwo
pieczone zajadając, a miód obficie popijając, że wpadł
strażnik z baszty południowej i wielkim pośpiechem
zdyszany oznajmił, jako od węgierskiej strony bryka ciężko
obładowana idzie, bo aże osiem wołów ją ciągnie.
- A ludzi przy wozie dużo? - spytał Jaśko.
- E... dwóch wyrostków i jeden starszy chłop - odparł śmiejąc
się pachołek. - Widno bardzo z daleka idą, kiedy o Białej
Górze nie słyszeli.
- Ano, to do roboty! - krzyknął Biały. - Powieczerzamy za
godzinę. Sześciu na trzech wystarczy. Zbierajcie się, a
duchem.
Opryszkowie według zwyczaju rzucili kości, by los oznaczył,
którzy z Jaśkiem iść mają; chwycili za czekany, wsunęli
noże za pas i zbiegli cwałem ku bramie.
- Spuszczaj most! - zawołał herszt na odźwiernego.
Aż tu z izdebki po drugiej stronie sieni wjazdowej wysunął
się stary Łukasz i pochwycił Jaśka za rękę.
- Nie idźcie, panie! Miejcie litość nad podróżnymi i nad sobą
samym.
3
 - Precz mi z oczu! Uciekaj za piec, tchórzu obmierzły! -
krzyknął Jaśko ze złością.
- Nie odejdę, bo mi was żal... Już trzeci raz, noc po nocy,
głos jakiś straszny słyszę, wołający, że przebrała się miara
nieprawości waszych i cierpliwości Bożej. Jeszcze jedna
zbrodnia krwawa, a ostatnia wasza godzina wybije. Nie
idźcie, panie, na śmierć pewną.
Mówiąc to Łukasz stanął w bramie z rozkrzyżowanymi
rękoma. Z dzikim śmiechem skoczyli zbójcy, Jaśko odtrącił
starego sługę na bok i za chwilę znikli wszyscy w ciemnym
lesie. Łukasz zasunął się na rygiel w swojej komórce, upadł
na kolana i modlił się, by nieszczęśliwy kupiec uciekł przed
pogonią lub cudem jakimś obronił się i życie przynajmniej
uratował.
Zbójcy zaś, pozostali w zamku, wrócili do komnaty
biesiadnej i zasiedli do stołu kończąc przerwaną wieczerzę.
Z godzinę albo i dłużej czekali, wreszcie dały się słyszeć
nawoływania, kilku wybiegło naprzeciw... Cztery pary wołów
ciągnęły wóz ogromny, słomą i grubym płótnem okryty. Przy
wozie szedł Jaśko z towarzyszami.
- Witajcie, panie! - zawołał Żegota, najstarszy z opryszków. -
Jakoż się sprawa udała?
- Ij... śmiechu godne... - krzywiąc się pogardliwie odparł
herszt. - Spadliśmy na onych baranów znienacka, jak
prawdziwe wilki, ani palca nie zakrzywili ku swej obronie,
zanim się opamiętali, już byli w niebie... cha, cha, cha...
- Co prawda, to ino pacholęta padły bez jęku - przerwał
Jaśkowi mowę Sieciech. - Ojciec się pomścił bodaj gębą; co
nas przeklął, to przeklął... aże mi nogi skamieniały i dech
kołem w piersiach stanął.
- Ot, nie bajałbyś po próżnicy! - ofuknął go Jaśko. - Klął, no
to co? A zdróweś? Ubyło cię? Czego sklamrzysz jak baba?
Sieciech zamilkł, usunął się na bok i szedł za innymi do
jadalni.
4
 - Hej... sześć gąsiorów miodu, a starego! - rozkazał Jaśko
pachołkom.
Usiedli wszyscy za stołem, pili a gwarzyli wesoło, jakby
niczyja krew nie ciążyła na ich sumieniu.
- Oho... północ... koguty pieją... pora spocząć - zauważył
Lutomir.
- Zgoda. I ja chcę spać, dość już tej zabawy! - odpowiedział
Jaśko. - Ino jeszcze jeden kielich musimy wychylić
Sieciechowi dla otuchy, bo ano drży jak osiczyna.
- Rzeknijcie, panie, jakaż była owa klątwa, co się jej przeląkł
srodze? - spytał Żegota.
- Ot, puste słowa pustym głowom na strach. Powiedział...
jakże to... nie pomnę... aha... “Bodaj was wszystkich ziemia
pochłonęła razem z waszym gniazdem przeklętym...” w
twoje ręce, Sieciechu.
* * *
Ogień tysiąca błyskawic... huk tysiąca piorunów... łomot
walących się murów... trzask pękających skał... minuta
pomsty Bożej... A potem noc i grób...
* * *
Prędko w bajce czas upływa, lecz naprawdę - nie tak bywa.
Mijały lata, przeminęły wieki, umierały pokolenia za
pokoleniami, a powieść o Jaśku Białym żyła w pamięci
ludzkiej. Późniejsi dziedzice, dalecy krewni panów Białych,
nie chcieli mieszkać w tej stronie; pobudowali sobie dworce
w innych wsiach, wycięli bór stuletni na Białej Górze, drobne
ino drzewka zostawiając. Na odsłoniętych ku słońcu
polankach puściły się krzaki malinowe, rozgałęziły
ostrężnice, [jeżyny] a po świętym Janie ani trawki widać nie
było spoza czerwonych poziomek.
5
  [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • monissiaaaa.htw.pl