Dotyk zla, eBooks txt

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ALEX KAVADOTYK Z£AA Perfect EvilT³um.: Katarzyna Ci¹¿yñskaFederal Bureau of InvestigationDepartment of IusticeTOP PRIORITY SECRET DATA SHEET of:Alex KavaZnak zodiaku: BliŸniakUlubione ksi¹¿ki:– „Na wschód od Edenu” – John Steinbeck– „Moja Antonia” – Willa Carter– „Zabiæ drozda” – Harper LeeUlubiona piosenka:– „When I Fall In Love” – Nat King ColeUlubione filmy:– „Afrykañska królowa”– „Rzymskie wakacje”Alex dorasta³a na wsi w stanie Nebraska, w okolicach miejscowoœci Silver Creek.Ju¿ jakodziecko pisa³a opowiadania, które trzyma³a w pude³ku od butów pod ³ó¿kiem.Jedyn¹ osob¹,któr¹ dopuszcza³a do swojej wielkiej tajemnicy by³ m³odszy brat. Po ukoñczeniuœredniej szko³yAlex otrzyma³a stypendium, co pozwoli³o jej na podjêcie studiów. Podczas ichtrwania zarabia³ana ¿ycie, pracuj¹c jako sprz¹taczka w szpitalu. Studia ukoñczy³a z wyró¿nieniem.Przez ostatniepiêtnaœcie lat Alex pracowa³a w reklamie i public relations. Projektowa³aopakowania na¿ywnoœæ i logo firm, pisa³a broszury reklamowe, re¿yserowa³a reklamy radiowe itelewizyjne,a nawet stworzy³a w³asn¹ seriê kart pocztowych. W 1996 roku zrezygnowa³a zetatowej pracy,chc¹c w pe³ni oddaæ siê pisaniu. Zaczê³a jednak cykl wyk³adów na miejscowejuczelnii otworzy³a w³asn¹ fintê, która przygotowuje grafikê. Pierwsza ksi¹¿ka – „Dotykz³a” – odnios³aogromny sukces. Druga – „W u³amku sekundy”, okaza³a siê jeszcze lepsza. NiedawnoAlexukoñczy³a pisanie czwartej powieœci. Zapytana o to, co w swoim zawodzie lubinajbardziej,odpowiada: „A jaki inny zawód pozwala na poszukiwania w ksiêgarniach, spêdzanieporankóww bibliotekach, czytanie ksi¹¿ek w ci¹gu dnia i pracê z psem przytulonym doboku?”.Wiêcej informacji na temat autorki mo¿na znaleŸæ na www. alex.kava.com.Wszystkie postacie w tej ksi¹¿ce s¹ fikcyjne. Jakiekolwiek podobieñstwo do osóbrzeczywistych – ¿ywych lub umar³ych – jest ca³kowicie przypadkowe.PROLOGWiêzienie stanowe w NebrasceLincoln, NebraskaŒroda, 17 lipca– Pob³ogos³aw mnie ojcze, bo zgrzeszy³em – zachrypia³ jednostajnym g³osem RonaldJeffreys, jakby rzuca³ wyzwanie, a nie spowiada³ siê ze skruch¹.Ksi¹dz Stephen Francis wpatrywa³ siê jak zahipnotyzowany w d³onie Jeffreysa, wjego grubek³ykcie i krótkie palce z obgryzionymi do ¿ywego miêsa paznokciami. Palce,którymi zwija³, czyraczej skrêca³ i zgniata³ z ca³ej si³y, róg swojej niebieskiej wiêziennej bluzy.Stary ksi¹dzwyobrazi³ sobie, jak te same palce w identyczny sposób zdusi³y ¿ycie w ma³ymBobbymWilsonie.– Tak siê zaczyna?Ksi¹dz wzdrygn¹³ siê.– Tak – odpar³ szybko.Spocone d³onie przykleja³y mu siê do oprawionej w czarn¹ skórê Biblii. Koloratkazacisnê³asiê na szyi. W wiêziennej celi œmierci nie by³o doœæ powietrza dla dwu mê¿czyzn.Zamyka³y ichszare betonowe œciany tego pude³ka, w którym by³o tylko jedno maleñkie okno,teraz czarnez powodu nocy. Ostra woñ zielonego pieprzu i cebuli przyprawia³a starego ksiêdzao md³oœci.Zerkn¹³ na resztki ostatniej kolacji Jeffreysa: kawa³ki pizzy i krople lepkiejoran¿ady. Nadokruchami sernika bzycza³a mucha.– Co dalej ? – spyta³ Jeffreys, czekaj¹c na instrukcje.Ksi¹dz Francis nie potrafi³ siê skupiæ, kiedy Jeffreys wbija³ w niego wzrok, ana zewn¹trz, nawiêziennym parkingu, wy³ t³um. Okrzyki ros³y w si³ê wraz ze zbli¿aj¹c¹ siêpó³noc¹. Alkohol la³siê strumieniami. Ludzie urz¹dzili sobie barbarzyñski, wrzaskliwy piknik. Toby³o chore.– Sma¿ siê, Jeffreys, sma¿! – rozlega³o siê wci¹¿ od nowa, powtarzane jakdzieciêcarymowanka albo piosenka kibiców, której szaleñcza i przera¿aj¹ca melodianatychmiast wpadaw ucho.Jeffreys zdawa³ siê ca³kowicie na ni¹ odporny.– Nie pamiêtam, co dalej.– Tak, co dalej? – Ksi¹dz Francis mia³ pustkê w g³owie. Spowiada³ odpiêædziesiêciu lati naraz nic nie wiedzia³. – Twoje grzechy – wykrztusi³ wreszcie, pokonuj¹cœciskanie w gardle. –Wyznaj swoje grzechy.Teraz Jeffreys zawaha³ siê. Zd¹¿y³ ju¿ wystrzêpiæ brzeg swojej koszuli, owin¹³nitkê wokó³palca wskazuj¹cego tak ciasno, ¿e czubek palca mocno poczerwienia³.Ksi¹dz ukradkiem spojrza³ na mê¿czyznê rozpartego na krzeœle z prostym oparciem.Wiêzieñw niczym nie przypomina³ cz³owieka z prasowych fotografii ani telewizyjnychmigawek.Z ogolon¹ g³ow¹ i brod¹ zdawa³ siê bezbronny niczym psotny dzieciak, i nikt bymu nie da³ jegodwudziestu szeœciu lat. Po szeœciu latach spêdzonych w celi œmierci by³ du¿otê¿szy, wci¹¿jednak mia³ w sobie coœ ch³opiêcego. Ksiêdzu zrobi³o siê nagle smutno, ¿e tam³oda twarz niedoczeka siê zmarszczek.Wtedy Jeffreys podniós³ na niego swoje lodowato b³êkitne oczy. Jak szk³o, którekaleczy.Puste i przezroczyste. Tak, tak w³aœnie wygl¹da z³o, pomyœla³ ksi¹dz, zamruga³ iodwróci³ g³owê.– Synu, wyznaj mi swoje grzechy – powtórzy³, zdetonowany tym, ¿e g³os tak mu siêtrzêsie.Ledwo oddycha³, jakby wiêzieñ umyœlnie zaw³aszczy³ ca³e powietrze tej klitki.Odchrz¹kn¹³i powiedzia³: – Grzechy, za które szczerze ¿a³ujesz.Jeffreys popatrzy³ na niego. Potem ni st¹d, ni zow¹d zaœmia³ siê. Ksi¹dz Francispodskoczy³na krzeœle, na co Jeffreys zareagowa³ jeszcze g³oœniejszym œmiechem. Ksi¹dzprzygl¹da³ siêskazañcowi, œciskaj¹c w dr¿¹cych d³oniach Bibliê. Czemu upiera³ siê, ¿ebystra¿nik zdj¹³wiêŸniowi kajdanki? Przecie¿ nawet Bóg nie uratuje g³upca. Krople potu sp³ywa³ypo plecachkap³ana. Chcia³ uciec, zanim Jeffreys zda sobie sprawê, ¿e jeszcze jednomorderstwo i tak nieodmieni jego losu. Przypomnia³ sobie, ¿e drzwi s¹ zamkniête od zewn¹trz.Tymczasem Jeffreys przesta³ siê œmiaæ równie nagle, jak zacz¹³. Na momentzapad³a cisza.– Jesteœ taki jak inni – stwierdzi³ Jeffreys. Pokaza³ w uœmiechu drobne ostrezêbyz d³u¿szymi siekaczami. – Czekasz tylko, ¿ebym przyzna³ siê do czegoœ, czego niezrobi³em. –Gwa³townymi ruchami pru³ brzeg koszuli. Ten dŸwiêk dzia³a³ na nerwy.– Nie rozumiem. – Ksi¹dz Francis podniós³ rêkê, ¿eby poluzowaæ koloratkê, izaniepokojonyprzekona³ siê, ¿e rêce wci¹¿ mu dr¿¹. – Wydawa³o mi siê, ¿e sam prosi³eœ oksiêdza. ¯e chcia³eœsiê wyspowiadaæ.– Taa… tak, chcia³em. – Znowu ten monotonny ton. Jeffreys zawaha³ siê na krótkimoment.– Zabi³em Bobby’ego Wilsona – rzek³ tak spokojnie, jakby zamawia³ jedzenie nawynos. –Po³o¿y³em rêce… palce na jego szyi. Najpierw jakoœ tak zacharcza³, jakby mia³knebel, a potemju¿ nic. – Mówi³ cicho i beznamiêtnie, niemal ch³odno, jak gdyby powtarza³wyæwiczon¹wczeœniej mowê. – Prawie siê nie rzuca³. Ledwo co. Chyba wiedzia³, ¿e umrze. Niewalczy³.Nawet kiedy go pieprzy³em. – Zrobi³ pauzê, sprawdzaj¹c reakcjê ksiêdza, szukaj¹cna jegotwarzy zgrozy i uœmiechaj¹c siê, gdy j¹ spostrzeg³. – Zaczeka³em, a¿ umrze, idopiero potem gopoci¹³em. Raz i drugi, i znowu. No i jeszcze raz go pieprzy³em. – Przekrzywi³g³owê, jakby naglecoœ mu przeszkodzi³o. Czy¿by wreszcie dotar³y do niego radosne okrzyki zza murówwiêzienia?Ksi¹dz Francis czeka³. A mo¿e Jeffreys us³ysza³ ³omotanie jego serca, którezdradza³o gopodobnie jak rêce? Zupe³nie jak u Edgara Allana Poe.– Ju¿ raz siê spowiada³em – ci¹gn¹³ skazany. – Zaraz jak to siê sta³o, aletamten ksi¹dz… No,zdziwi³ siê trochê, nie? Teraz spowiadam siê Panu Bogu, rozumiesz? Wyznajê, ¿eto ja zabi³emBobby’ego Wilsona. – Wci¹¿ strzêpi³ materia³ szybkimi, nerwowymi ruchami. – Aletamtychdwóch nie zabi³em. S³yszysz? – Jego g³os wyrós³ ponad monotonny rytm. – Niezabi³em ¿adnegoHarpera ani Paltrowa. – Cisza. G³upi uœmiech na twarzy Jeffreysa. – Bóg to wie.Tak, proszêksiêdza?– Bóg zna prawdê – odpar³ ksi¹dz Francis, który nie wytrzyma³ lodowategospojrzeniab³êkitnych oczu i znów szybko siê odwróci³. Jeszcze ujawni³oby siê jego w³asnepoczucie winy.– Chc¹ mnie zabiæ, bo uwa¿aj¹ mnie za seryjnego mordercê – rzuci³ Jeffreys przezzaciœniêtezêby. – Zabi³em Bobby’ego Wilsona i mia³em z tego frajdê. Mo¿e nawet zas³u¿y³emsobie tymna œmieræ. Ale Bóg wie, ¿e nie tkn¹³em tamtych dwóch ch³opców. I ¿e gdzieœ tam,proszêksiêdza, na wolnoœci jest ten potwór. – Ponownie skrzywi³ usta w uœmiechu. – Ajest du¿o gorszyode mnie.W korytarzu zaszczeka³ metal. Ksi¹dz Francis zadygota³, Biblia wyl¹dowa³a napod³odze.Jeffreys nie œmia³ siê ju¿. Spojrzeli sobie w oczy. ¯aden z nich nie podniós³œwiêtej ksiêgi. Mo¿eid¹ po Jeffreysa, pomyœla³ ksi¹dz. Ale chyba jeszcze za wczeœnie, chocia¿ niktnie spodziewa³ siêodroczenia wyroku.– ¯a³ujesz za swoje grzechy? – wyszepta³ spowiednik, jakby znalaz³ siê zpowrotemw swoim bezpiecznym konfesjonale w koœciele œw. Ma³gorzaty.Tak, wyraŸnie zbli¿a³y siê jakieœ kroki. A wiêc ju¿ czas. Jeffreys siedzia³ jaksparali¿owany,ws³uchuj¹c siê w klik, klak maszeruj¹cych obcasów, z ka¿d¹ chwil¹ bli¿sze.– ¯a³ujesz za swoje grzechy? – powtórzy³ ksi¹dz z wiêkszym naciskiem, prawie jakrozkaz.Dobry Bo¿e, ledwie da siê oddychaæ. Okrzyki na parkingu brzmia³y corazdonoœniej,przeciskaj¹c siê przez zamkniête szczelnie okno.Jeffreys wsta³. I znowu wymienili spojrzenia. DŸwiêk otwieranych krat odbija³siê echemo betonowe œciany. Wiêzieñ zadr¿a³, ale zaraz siê uspokoi³ i wyprostowa³. Boisiê? Ksi¹dzFrancis szuka³ odpowiedzi w jego oczach, ale stalowy b³êkit by³ nieprzenikniony.– Czy ¿a³ujesz za swoje grzechy? – spróbowa³ ponownie, nie mog¹c daærozgrzeszenia bezodpowiedzi na to pytanie.Drzwi otworzy³y siê, wysysaj¹c z pomieszczenia resztki powietrza. Zablokowali jebarczyœcistra¿nicy.– Ju¿ czas – oznajmi³ jeden z nich.– Czas na przedstawienie. – Usta Jeffreysa skrzywi³y siê na zaciœniêtych zêbach.Jego wzrokby³ ostry i czysty, ale pusty. Skazaniec odwróci³ siê do trzech mund... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • monissiaaaa.htw.pl