Drake Dawid-Northworld 1-Świat Northa, j. LITERATURA POWSZECHNA

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
David Drake - ŚWIAT NORTHA
David Drake
ŚWIAT NORTHA
(Northworld)
Przełożył Michał Kubiak
Dla Toniego Weisskopfa,
który, jak Czarny Książę,
zdobył jej względy w scenerii rzezi.
1
Hansen dojrzał bąbel wybuchu podobny do pomarańczowej piłki plażowej, wykwitający nad dachami budynków
odległych o trzy kilometry. Wystawił głowę przez boczne okno swego, kierowanego przez szofera, pojazdu powietrznego
i usłyszał huk, przebijający się przez szum wiatru.
– Nie wznoś się ponad... – zaczął mówić Hansen, ale pojazd już obniżał lot, tracił wysokość, aby resztę odległości do
miejsca przestępstwa pokonać pod osłoną ścian budynków. Piloci komisarza Hansena należeli do najlepszych w siłach
specjalnych. Ten akurat, człowiek nazwiskiem Krupczak, tak samo jak, Hansen nie chciał znaleźć się w zasięgu broni ciężkiej
bandytów.
Wizjer hełmu Hansena miał trzy ekrany: górny pokazywał widok jednej z jednostek już na miejscu przestępstwa,
środkowy był wolny, a dolny odtwarzał na zapętleniu incydent, który doprowadził do powstania aktualnej sytuacji. Hansen
poza wizjerem dostrzegał głównie twarze ludzi w ruchu ulicznym, wpatrzonych w pojazd powietrzny, mknący nad ich głowami
z wyciem silników i sygnałem świetlnym migającym z oślepiającą prędkością.
Na miejscu przestępstwa mundurowi z patrolu miejskiego zajęci byli blokowaniem ulic; usiłowali też ewakuować
cywilów z terenu, który zdążył się już zamienić w pole bitwy. Budynek, w którym ukryli się bandyci, numer 212 na ulicy
Kokori, interesował ich tylko ze względu na regularnie padające z górnego piętra strzały, których starali się unikać.
Hansen ustawił swój odbiornik na częstotliwość używaną przez jedną z drużyn sił specjalnych: tę, która zdążyła już
przybyć na miejsce. Podwładni Hansena – mimo skarg bigotów, po części kobiety oraz często nieludzie – zajmowali się
właśnie planowaniem stref ostrzału na wypadek, gdyby bandyci próbowali uciec. Byli gotowi do ataku i chętnie by do niego
przystąpili, gdyby komisarz wydał im taki rozkaz. Cel był jednak fortecą. Hansen zdecydował, że siły specjalne przystąpią do
ataku po jego trupie. Całkiem dosłownie.
Budynek był jednym z rzędu tanich bloków mieszkalnych o dwóch lub trzech piętrach, zbudowanych na długo przed
narodzinami dwudziestodziewięcioletniego Hansena. W oknach górnego piętra lśniły teraz tęczowo bąble pola siłowego. Biały
poduszkowiec patrolu stał opuszczony naprzeciw głównego wejścia do budynku.
Ulica Kokori nie była slumsem, jako że Konsensus nie zezwalał na istnienie slumsów w obrębie stolic któregokolwiek
z tysiąca dwustu należących do niego światów. Poza tym, na Zwiastowaniu było niewiele prawdziwych slumsów. Mimo braku
śmieci na ulicach fasady budynków były obskurne, zaniedbane i wzniesione zgodnie z trendami modnymi wiele dziesięcioleci
temu.
Mieszkańcy dzielnicy zatrudnieni byli głównie na niskich stanowiskach w miejscowym przemyśle. Musieli jednak
pracować, ponieważ mieszkanie w stolicy planetarnej przez okres dłuższy niż trzy miesiące wymagało, aby ktoś z rodziny był
zatrudniony na dochodowym stanowisku. Na Zwiastowaniu prawa Konsensusu były przestrzegane dzięki nadzorowi patrolu
miejskiego, w razie konieczności wspieranego przez siły specjalne.
Pozbywanie się bezrobotnych dzikich lokatorów było czasem groźne, ale zazwyczaj kończyło się na złamanym nosie
albo skręconym kolanie. Tym razem zadanie było wyjątkowo niebezpieczne, ale nikt w sekcji Hansena – a także tych z patrolu
miejskiego – nie był z niego niezadowolony.
Gang Solbartha. To musiał być akurat Solbarth, przestępca, którego geniuszowi dorównywała jego bezwzględność.
Nieludzka bezwzględność, jak podawały wiadomości, zresztą całkowicie trafnie.
Jeden z ludzi Hansena próbował zdobyć najnowsze informacje o sytuacji wewnątrz budynku przy ulicy Kokori numer
212. Za barykadą z pola siłowego wzniesioną przez patrol miejski stała zaparkowana, niewyróżniająca się niczym furgonetka.
Lewitująca sonda szpiegowska – podobna wielkością, kolorem i kształtem do dużego cygara – wynurzyła się z jej wnętrza.
Małe urządzenie zwiadowcze było ledwo widoczne, dopóki nie zbliżyło się na metr do ściany budynku. Tam właśnie
eksplodowało wstęgami iskier. Ktokolwiek znajdował się w budynku, dysponował elektronicznym urządzeniem do niszczenia
sond. Pasowało to do Solbartha.
Z okna na drugim piętrze wyskoczył mężczyzna, potknął się i przebiegł trzy kroki w stronę przenośnego pola siłowego
ustawionego przez jedną z jednostek Hansena na skrzyżowaniu naprzeciw budynku. W ochronnym polu siłowym bandytów
pojawił się czarny lej. Białoniebieski błysk podciął nogi biegnącego, zanim ten zdążył dotrzeć w bezpieczne miejsce.
Zwłokami wstrząsnęły drgawki. Zwykły cywil wplątany w coś, co go nie dotyczyło. Zrobiłby mądrzej, chowając się pod
łóżkiem i przeczekując niebezpieczeństwo. Z drugiej strony, gdyby siły specjalne zdecydowały się użyć siły ognia koniecznej
do zniszczenia pola siłowego gangu, cały budynek stopiłby się i zamienił w bulgoczący krater. A to nie wchodziło w grę.
– Wsparcie – powiedział Hansen, włączając system sztucznej inteligencji, SI, w którą był wyposażony jego hełm. – Czy
klimatyzacja budynku poprowadzona jest w metalowych szybach?
Zielone światło mignęło, zanim jeszcze w głosie komisarza pojawiło się pytanie. SI uzyskała dostęp do danych z ich
centralnego rejestru, zapewne z działu inspekcji budowlanych; dokładne pochodzenie informacji nie miało znaczenia. Każdy
1
David Drake - ŚWIAT NORTHA
strzęp danych na temat budynku, jego mieszkańców i ukrywających się wewnątrz przestępców został wessany do pliku
pomocniczego o ogromnej pojemności już w momencie, kiedy zaczęła się strzelanina. Wszelkie informacje, jakich Hansen
mógłby potrzebować, czekały dosłownie na końcu jego języka. Problem polegał na tym, że spora część danych, których
potrzebował, znajdzie się dopiero w raporcie pooperacyjnym, a komisarz wcale nie miał pewności, czy będzie mógł je wtedy
przeanalizować.
– Góra do Pomarańczowej Trójki – rozkazał, pozwalając, aby SI nadała jego głos ponad gadaniną jednostki, która
właśnie straciła sondę zwiadowczą. – Wpuśćcie sondę do systemu wentylacyjnego. Użyjcie Gwiazdy Jeden.
Sondy klasy 1 były stare i powolne, ale ich akumulatory miały dwukrotnie większą pojemność. Sondy te były też
wystarczająco solidne, by móc swobodnie opadać z wyłączonymi silnikami pionowymi.
– Sir, bandyci wyłączyli system wentylacyjny, pokrywy są zamknięte! – odpowiedział dowódca Pomarańczowej Trójki
głosem o pół tonu wyższym niż zwykle.
– To znaczy, że sonda będzie, do cholery, potrzebowała chwili, żeby przepalić pokrywy! – warknął Hansen. – Bierz się
natychmiast do roboty!
– Niech się pan trzyma, sir! – ostrzegł pilot Hansena. Pojazd powietrzny zatrzymał się gwałtownie przed barykadą pól
siłowych na skrzyżowaniu.
Z kryjówki bandytów błysnęła smuga ognia. Przenośne pole siłowe zapulsowało niczym tęcza, ale przejęło energię
strzału bez uszczerbku. W odpowiedzi regularne siły policyjne wystrzeliły strumień strzałek ogłuszających, lecz otwór w polu
siłowym bandy zdążył się już zamknąć. Jednostki sił specjalnych zgodnie z rozkazem nie otwierały ognia.
Spolaryzowane światło nadawało wszystkim obiektom po drugiej stronie barykady błękitny połysk. Pozbawiony nóg
mężczyzna w połowie drogi od skrzyżowania przestał drgać. Następny strzał z broni plazmowej padł z przeciwnej strony
budynku, na krótko rzucając na jego ścianę cień dźwigarów dachu.
Hansen zerknął na odtwarzany w kółko u dołu wizjera hełmu materiał wideo. Było to nagranie zarejestrowane przez
zespół sensorów funkcjonariusza, który przybył na miejsce, żeby zbadać sprawę zgłoszonej kłótni rodzinnej.
Policjant był niewysoki i młody, jeśli sądzić na podstawie nagranego odbicia twarzy w szklanych drzwiach wejściowych
budynku. Przez szparę między zębami wygwizdywał jakąś melodyjkę. Wchodząc po schodach, sprawdził tkwiący w kaburze
strzałkowiec załadowany igłami oszałamiającymi. Był nerwowo czujny, ale jak się okazało, niewystarczająco.
To była pomyłka od samego początku. Zgłoszona patrolowi głośna kłótnia odbywała się w Dzielnicy Siódmej, a nie tu,
w Dziewiątej. Błąd administracyjny, który w normalnych okolicznościach oznaczałby, w najgorszym wypadku, że rodzinna
kłótnia skończyła się rękoczynami, bo funkcjonariusz, który mógłby temu zapobiec, został wysłany do niewłaściwego
mieszkania.
Na nagraniu nie było słychać żadnych oznak kłótni. Rozległ się odgłos pukania do drzwi, stłumiony przez grubą płytę:
„Kto tam?” i ostra odpowiedź gliniarza: „Patrol miejski! Otwierać!”. Wszystkie wydarzenia były nagrywane i transmitowane
do macierzystego posterunku funkcjonariusza. Standardowa procedura operacyjna. Może gdyby policjant użył mniej
kategorycznego tonu... To było jednak zwykłe gdybanie, a Hansen nie zamierzał źle mówić o zmarłych. Na obrazie wideo
drzwi się otworzyły. Zanim postać wewnątrz stała się dobrze widoczna, wszystko roztopiło się w plazmowym błysku, którego
policjant nie miał nawet czasu zrozumieć.
Hansen wysiadł z pojazdu. Powietrze pachniało spalenizną. To z powodu pól siłowych, broni bandytów. I z powodu
myśli płonących w głowie komisarza. Bolały go szczęki. Zaciskał je, oglądając śmierć funkcjonariusza. Wymruczany rozkaz
Hansena usunął z wizjera okno kontroli oddziałów i zapis wideo, ale plazmowy błysk ciągle płonął mu brudną bielą w pamięci.
Pech. Dla gliniarza, bo zapukał do niewłaściwych drzwi. I wielki pech dla Solbartha.
Czterej funkcjonariusze sił specjalnych przykucnęli za osłoną pola siłowego, rozciągniętego między pojazdami. Dwóch
celowało z miotaczy plazmy, trzeci trzymał wyrzutnię pocisków o szerokim wylocie lufy, a kobieta, dowódca zespołu, miała
zestaw kontrolny pola siłowego, pistolet i po długim nożu w każdym bucie. Cała czwórka ubrana była w rozszczepiające
światło kombinezony maskujące, zamazujące kontury ich postaci i skutecznie uniemożliwiające przeciwnikowi znalezienie
punktu celowania. Członkowie drużyny zachowywali kamienne twarze, udając, że nie zdają sobie sprawy z obecności dowódcy
za plecami.
– Różowa Dwójka do Góry – powiedziała oficer. – Czy mamy pozwolenie na otwarcie ognia?
Pytanie nie dotarło do Hansena przez kanał łączności wewnętrznej, bo SI hełmu blokowała zgiełk nieistotnych rozmów
funkcjonariuszy, który mógłby rozpraszać go i przeszkadzać w skupieniu się na rozwiązaniu problemu. Podszedł do kobiety
i położył jej dłoń na ramieniu.
– Wszystko w swoim czasie, Dwójka. Spokojnie.
– Przepraszam, sir – odezwał się jeden z operatorów miotaczy plazmy, choć Hansen nie rozumiał, za co ten miałby go
przepraszać.
Nie było powodu do przeprosin. Bez względu na to, jak świetnie było się wytrenowanym i jaką ilość doświadczenia
zdobyło się podczas treningu wirtualnego, w prawdziwej operacji zawsze pojawiały się szczegóły i problemy, których nie dało
się przewidzieć. Ktoś mówił coś niewłaściwego, ktoś zapominał o czymś ważnym... czasem nawet w niewłaściwym momencie
padały strzały. I to było wybaczalne, jeśli nikt przy tym nie ginął. Trening nie sięgał tak daleko. Sytuacje jak ta pobudzały
najprymitywniejsze odruchy. Z ręką pozostającą na ramieniu Dwójki Hansen powiedział:
– Wsparcie. Szybki ogląd budynku, trzysta sześćdziesiąt stopni. Tylko lewa strona.
SI Hansena urządziła mu wirtualny spacer po pomieszczeniach bloku. Obrazy nagrywane z pozycji innych
funkcjonariuszy były wyświetlane w lewej części wizjera, zmieniając obraz miejsca co dziesięć sekund w kierunku odwrotnym
do ruchu wskazówek zegara.
Funkcjonariusz patrolu ukryty w mieszkaniu po prawej stronie Hansena wystrzelił strumień igieł ogłuszających w stronę
kryjówki gangu. Pole siłowe zaiskrzyło, od plastiku fasady oderwało się kilka chmurek pyłu. Krople deszczu byłyby na tę
odległość bardziej skuteczne niż jednogramowe igły.
Na dachu w połowie przecznicy ludzie z sił specjalnych zdjęli właśnie pokrowiec z czterocentymetrowego miotacza
2
David Drake - ŚWIAT NORTHA
plazmy, który właśnie wydobyli z transportera opancerzonego. Dwie inne drużyny patrzyły w napięciu, kryjąc się za polem
siłowym wzniesionym, aby osłonić instalację broni. Wiedzieli, że ten typ miotacza zdoła przebić ochronny ekran bandytów.
Zdawali sobie jednak także sprawę, że rykoszety potężnych wyładowań energetycznych odbitych od silnego pola mogłyby
spopielić każdy nieosłonięty obiekt w promieniu kilometra od celu.
Dziesięć sekund później. Biały pojazd powietrzny, oznaczony złotym pasem, zatrzymał się za polem siłowym
obsadzonym funkcjonariuszami patrolu. Wysiadł z niego Holloway, komendant policji stołecznej. Starał się właśnie dopiąć na
tłustym brzuchu kurtkę mundurową obwieszoną medalami.
Adiutant wyjął z wnętrza pojazdu dwie balistyczne strzelby myśliwskie i jedną z nich podał Hollowayowi. Obaj zabrali
się do celowania, kiedy tylko technik otworzył w polu dwa małe otwory, umożliwiając zwierzchnikom ostrzał kryjówki
bandytów. Nikt poza funkcjonariuszami sił specjalnych nie miał prawa używać broni ostrej. Nikt.
SI przełączyła wizjer na następny obraz. Hansen otwierał właśnie usta, żeby wydać rozkaz, którego posłuchać lub
ponieść konsekwencje nieposłuszeństwa musiałby nawet Holloway, kiedy kątem prawego oka zauważył lej otwierający się
w polu siłowym bandytów. Solbarth używał najwyraźniej pola nastrojonego tak, że nawet wydobycie broni otwierało zasłonę
na tyle, aby umożliwić prowadzenie ognia. Taki sprzęt był zbyt drogi nawet dla sił specjalnych. Tym razem broń wycelowana
w kierunku Hansena nie była miotaczem plazmowym.
– Uwaga! Padnij! – wrzasnął do ludzi stojących najbliżej, przekonanych o skuteczności pola ochronnego.
Hansen rozpłaszczył się na ziemi, popychając dowódcę drużyny i mając nadzieję, że reszta policjantów miała dość
rozumu, aby posłuchać komendy bez zadawania pytań. W otworze pola siłowego Solbartha coś błysnęło.
Dziesięciokilogramowa rakieta z głowicą bojową pofrunęła w stronę celu, ciągnąc za sobą cienki ogon dymu. Pocisk
prześlizgnął się nad kopułą policyjnego pola siłowego, które zatrzymałoby go bez zagrożenia wybuchem, i eksplodował
gromem za plecami Hansena i jego ludzi.
Siła wybuchu pchnęła pojazd komisarza na bok. Mignęła mu jeszcze myśl, czy kierowca zdążył wysiąść, a potem
chodnik roztrzaskał się. Wyjące odłamki powłoki pocisku poznaczyły dziurami fasady budynków w promieniu dwudziestu
metrów. Te, które uderzyły w wewnętrzną stronę pola, zasyczały i spłonęły, kiedy ich energia kinetyczna została zamieniona na
cieplną.
Hansenowi dzwoniło w uszach. Nikomu nic się nie stało, a jego pilot wysiadał właśnie z pojazdu z wyrazem
oszołomienia na twarzy. Pocisk ze strzelby walnął w fasadę kryjówki i zrykoszetował nad głową Hansena. Komisarz zaczerpnął
tchu.
– Góra do wszystkich jednostek – odezwał się głosem brzmiącym w jego własnych uszach jak z wnętrza metalowej
puszki. – Wstrzymać ogień. Wszyscy wstrzymać ogień. Mówi komisarz Hansen, ta operacja znajduje się pod jurysdykcją sił
spec... – Trzy następne pociski uderzyły w pole siłowe bandytów w miejscu, gdzie jego bąbel widoczny był w jednym z okien
na trzecim piętrze. Kule roztopiły się w strugach białych iskier. Odgłosy wystrzałów odbiły się echem w korytarzu między
frontonami budynków; zabrzmiały jak seria z broni maszynowej. – Powtarzam, wstrzymać ogień – zarządził. –
Funkcjonariusze sił specjalnych, proszę wprowadzić moje rozkazy w życie za pomocą wszelkich niezbędnych...
Lewa część wizjera Hansena ponownie pokazała komendanta Hollowaya akurat w momencie, kiedy jego tłuste ciało
zatrzęsło się od odrzutu ciężkiej strzelby. Hansen miał nadzieję, że któryś z jego ludzi naszpikuje tyłek komendanta igłami
ogłuszającymi, ale nie powiedział tego głośno. Nie zdążył dokończyć rozkazu, kiedy tył limuzyny Hollowaya eksplodował
gejzerem metalu i plastiku, a potem zapadł się w płomieniach. Ktoś z sił specjalnych wpakował w pojazd ładunek plazmy.
Cóż, osobiste motto Hansena brzmiało: „Żadne środki nie są zbyt drastyczne, jeśli załatwiają sprawę”. Holloway
odrzucił strzelbę i zwinął się w kłębek. Jego adiutant próbował osłonić szefa, ale różnica gabarytów obydwu mężczyzn
sprawiała, że wyglądało to prześmiesznie.
Słabe migotanie strumienia igieł ogłuszających, które uderzały o pole bandytów, również ustało. Hansen wstał. Czarny
otwór w centrum pola siłowego splunął w jego kierunku plazmą. Drgnął, kiedy ładunek przeleciał mu pół metra od twarzy.
Wydobył własny pistolet.
– Różowa Dwójka – odezwał się, żałując, że nie pamięta nazwiska kobiety. – Przygotuj się do otwarcia dla mnie
przejścia.
– Będzie pan strzelał, sir?
– Dla mnie, niech was diabli! – krzyknął Hansen. – Dla mnie! Nie dla mojej broni!
Będzie musiał potem przeprosić.
– Tajest!
Był już wcześniej tak przerażony. Przerażony do tego stopnia, że dłonie mu się pociły, a drżenie mięśni stawiało mu
dęba włoski na ramionach. Pewnie, był już tak przerażony. Ale nigdy nie był przerażony bardziej.
– Teraz – powiedział bardzo spokojnie.
Skoczył naprzód, kiedy pole nagle opadło, przepuszczając go. Do frontowej ściany budynku było trzydzieści metrów.
Hansen przebiegł połowę dystansu w dziesięciu szybkich skokach, kiedy nagle w polu siłowym nad nim powstał otwór ziejący
jak odbyt piekła.
Komisarz wystrzelił z pistoletu dwa superszybkie pociski, zanim jeszcze bandyta zdążył nacisnąć spust. Lustrzana
powierzchnia pola zmętniała na chwilę, absorbując ładunek plazmy wystrzelony w przedśmiertnej konwulsji. Hansen
zdecydował się na ten skok, bo nie mógłby wydać żadnemu ze swych ludzi takiego rozkazu, a poza tym powinien zrobić to
sam. W siłach specjalnych nie było też nikogo, kto by się do tego lepiej nadawał.
Kawałki plastiku oderwane od fasady igłami oszałamiającymi i granatami bandytów fruwały w słońcu nad Kokori 212.
W środku musieli mieć prawdziwy arsenał. To nie była już akcja policyjna, to była wojna. Albo miało się to przerodzić
w wojnę, gdyby Hansenowi się nie udało.
Spojrzał w kierunku, z którego nadbiegł. Przykucnięte postaci, a raczej ich cienie za polaryzującymi osłonami pól
siłowych, czekały z mechaniczną pasywnością. Dyszał ciężko, zarówno z powodu napięcia, jak i biegu. Pole siłowe bandytów
kwitło bąblami w oknach nad nim. Było nastrojone na odbijanie światła, a nie tylko na jego rozmywanie. Solbarth musi chyba
3
David Drake - ŚWIAT NORTHA
mieć tam generator fuzyjny... Ale nawet Solbarth nie mógł stawić czoła Konsensusowi.
– Wsparcie – odezwał się Hansen. – Pokaż mi obraz zdalny w dolnym kwadrancie z celownika działka cztero... –
W ćwiartce wizjera jego hełmu znalazł się poszerzony w trybie wyszukiwania celu obraz z celownika działka, obsługiwanego
przez drużynę naprzeciwko budynku numer 212. Widział samego siebie jako maleńką figurkę w rogu obrazu, wpatrzoną
w bąbel pola fortecy powyżej. – ...centymetrowego – usta Hansena skończyły wymawiać rozkaz, który SI zdążyła już wykonać.
Usłyszał trzask broni plazmowej, z której strzelano z tyłu budynku, ale nie miał czasu teraz się o to martwić. – Solbarth! –
zawołał. Uniósł wizjer, tracąc sprzed oczu panoramiczny obraz, który mógł być mu potrzebny, gdyby... – Solbarth! – krzyknął
ponownie, a jego głosu nie tłumiła już zasłona wizjera.
– Tu komisarz Hansen. Daję wam szansę.
– Komisarzu? – powiedział głos, który SI nadała do jego ucha. – Pomarańczowa Trójka. Mamy sondę na pozycji za
ostatnimi pokrywami. Mamy przepalać?
– Niepotrzebna nam twoja szansa, Hansen – zawołał zimny, czysty głos z okna na trzecim piętrze. – Osiwiejesz
i zestarzejesz się, zanim skończą się nam zapasy.
– Pomarańczowa Trójka, jeszcze nie – wymamrotał Hansen. Desperacko potrzebował obrazu z wnętrza kryjówki, ale
wiedział, że i ta sonda zostanie zniszczona, jeśli zbyt wcześnie opuści swoje schronienie za warstwą metalu. Hansen ustawił
wizjer w rozwarciu czterdziestu pięciu stopni, wystarczająco szeroko, by móc rozmawiać przez otwór. Zerknął na
zniekształcony obraz w ćwiartce wizjera, który został natychmiast przystosowany przez SI do jego nowych potrzeb. Dlaczego
nie przyszło mu do głowy, aby nakazać to maszynie? – Solbarth, zachowacie życie – powiedział Hansen. Słyszał stłumione
głosy z niższych pięter budynku, ludzi modlących się lub szlochających w złożone dłonie. – To więcej, niż...
Hełm pisnął ostrzegawczo, wyświetlając w wizjerze czerwony symbol, ale Hansen unosił już broń, już celował,
pokonywał luz skoku spustu. Czyjeś ramię trzymające broń o szerokim wylocie lufy wysunęło się przez okno pięć metrów nad
jego głową. Strzelił dwukrotnie. Broń bandyty brzęknęła i odbiła się od zakrwawionego parapetu, zanim spadła na ulicę.
Z boku szerokiej lufy był otwór, drugi przewiercał na wylot nadgarstek strzelca, który schował się z krzykiem za osłonę pola
siłowego.
– Nie dostaniesz nas z takim sprzętem, Hansen – powiedział Solbarth tak spokojnie, jakby jęki rannego były zaledwie
podmuchami wiatru. – Kiedy dostaniesz już to, czego faktycznie potrzebujesz, a właściwie jeśli to zrobisz, to cała ta dzielnica
będzie radioaktywna przez następną dekadę.
Naga skóra dłoni i podbródka Hansena mrowiła od płomienia wylotowego pistoletu. Cienie funkcjonariuszy sił
specjalnych poruszały się niespokojnie za polami siłowymi.
– Solbarth! – zawołał Hansen. – Jeśli nie poddacie się zaraz, wysadzę budynek pod wami. Pole siłowe prawdopodobnie
wytrzyma, ale to nie będzie miało dla was żadnego znaczenia, bo zarówno wy, jak i wszystko inne wewnątrz tego pola spadnie
do piwnicy, trzęsąc się jak ziarna w marakasach.
Cisza, która zapadła, była tak zupełna, że Hansen czuł pulsowanie pola siłowego przez ścianę,
budynku.
– Dolne piętra są pełne cywilów – powiedział Solbarth. Hansenowi wydało się, że usłyszał lekkie drżenie w głosie szefa
gangu, ale określenie „emocja” byłoby tu zbyt silne.
– Solbarth – odrzekł Hansen. – Znam cię, a ty znasz mnie. To jest operacja sił specjalnych. Nie odpowiadam przed
nikim, aż do jej końca. I obiecuję ci, że zrobię, co powiedziałem. – Bardzo cicho, niemal szeptem dodał: – Pomarańczowa
Trójka, naprzód. Wsparcie, przełącz wizjer.
– Statek kosmiczny – zażądał zimny głos. – Statek kosmiczny i twoje słowo, że możemy go wziąć i odlecieć, Hansen.
– Życie, Solbarth – odparł komisarz twardo. – A właściwie ta jego reszta, którą spędzicie w karcerach i na asteroidach
więziennych, wybranych dla was przez Konsensus. Ale obiecuję, że przeżyjecie.
W wizjerze Hansena obraz z celownika działka zamienił się nagle w obraz wnętrza kryjówki gangu. Wszystkie
wewnętrzne ściany działowe zostały zdemontowane. Skrzynki żywności i wody sugerowały, że Solbarth wcale nie blefował,
mówiąc, że mogą wytrzymać oblężenie. Ale nie lata oblężenia. Nie tych dwunastu mężczyzn i trzy kobiety, choć nadal
zdolnych poruszać się o własnych siłach; bo w centrum pokoju leżały też zwłoki, a jęczący mężczyzna, z prawą ręką zwisającą
na strzępie skóry, zwinął się w kłębek pod oknem, z którego strzelał.
Kobieta, która wstała właśnie od pulpitu sterowniczego systemów zabezpieczenia, aby włączyć się do trwającej
dyskusji, była Mirzathianką, chudą jak szkielet i mierzącą prawie dwa metry wzrostu. Sonda, której sensory nagrywały obraz
z kryjówki, zaznaczyła jasnym kolorem holograficzny ekran, którego powinna pilnować. Naciśnięcie jednego klawisza mogło
zniszczyć obwody sondy, ale ani kobieta, ani nikt inny nie miał czasu, żeby ją zauważyć.
Solbarth był mężczyzną średniego wzrostu, o bladej skórze i idealnej urodzie. Miał na sobie luźny garnitur znacznie
lepszego gatunku niż stroje noszone zwykle przez mieszkańców Dzielnicy Siódmej. Poruszał się nieco ospale, ale wyćwiczony
wzrok Hansena dostrzegł wypukłość pistoletu na prawym biodrze, pod marynarką. Kiedy Hansen nosił garnitur, miał pistolet
w tym samym miejscu.
– Wcale nie zamierza nas oszczędzić! – krzyczała Mirzathianka.
– Nie odważy się rozwalić tych wszystkich cywilów! – zahuczał głębokim głosem w tym samym momencie potężny
mężczyzna z miotaczem plazmy opartym na ramieniu.
– Nie przyszedł tutaj, żeby nas okłamywać – powiedział Solbarth spokojnie, wskazując w dół na miejsce, w którym pod
gzymsem stał Hansen. – To Hansen. Jest szalony... ale myślę, że mówi prawdę.
– Co mamy do stracenia? – marudził inny bandyta. – Albo nas rozwalą, albo skończy się to tak, że będziemy siedzieć tu,
głodując i pijąc własne szczyny. Co gorszego mogą nam zrobić, jeśli faktycznie się poddamy?
– Zaraz – powiedział Solbarth. Zbliżył się do okna nad Hansenem. – Komisarzu, jest coś, czego o mnie nie wiesz. Jak
mogę zaufać...
– Myślisz, że nie wiem, że jesteś androidem, Solbarth? – odparł Hansen. Jego słowa odbijały się echem w słuchawkach,
przekazywane przez sondę szpiegowską z wnętrza kryjówki. – Oczywiście, że o tym wiem. Moja oferta jest nadal aktualna.
– Twoja oferta – powiedział Solbarth z naciskiem. – Ale Konsensus niszczy androidy różniące się parametrami od
4
David Drake - ŚWIAT NORTHA
standardowych, Hansen. Nie możesz ręczyć za Konsensus.
Hansen wytarł dolną część twarzy lewą ręką. Pot lśnił mu na skórze, ale usta miał suche jak płyty chodnika.
– Solbarth – rzekł. – Jesteś łajdakiem i mordercą. Udusiłbym cię własnymi rękoma, gdybym tylko mógł. Ale jestem
Hansen, dowódca sił specjalnych, i tutaj ja rządzę. W tej chwili to ja jestem wszystkimi dwunastoma setkami światów
Konsensusu. – Wziął głęboki oddech. – Mogą mnie wylać za zawarcie z wami tej umowy, ale muszą jej przestrzegać. Albo, na
Boga, będą mieli do czynienia ze mną. Przysięgam na mój honor.
Na ekranie w wizjerze Hansena Solbarth odwrócił się do podwładnych.
– Sądzę – rzekł przyciszonym głosem – że powinniśmy przyjąć tę ofertę.
– A ja sądzę, że jesteś, kurwa, szalony! – warknęła Mirzathianka. Złapała wyrzutnię przeciwczołgową i pochyliła się
w stronę okna.
Hansen nie był pewien, czy kiedykolwiek widział, żeby ktoś wydobył broń i strzelił tak nieludzko szybko jak Solbarth,
choć z drugiej strony on nie był człowiekiem. Zawartość czaszki Mirzathianki zbryzgała wewnętrzną stronę pola siłowego
i zaskwierczała. Pozbawione prędkości fragmenty kości i drobiny usmażonej krwi przeszły przez pole i przeleciały obok
Hansena, spadając na chodnik.
Wewnątrz kryjówki padły jeszcze dwa strzały. Upadł potężny mężczyzna, nadal ściskając miotacz plazmy; albo chciał
go użyć, albo sprawiał tylko takie wrażenie... albo, co było prawdopodobne, Solbarth postanowił dać wyraźny przykład reszcie
swej bandy. Reszta upuściła broń na podłogę kryjówki. Nieduży mężczyzna krzyczał, zakrywając twarz rękoma:
– Jestem czysty! Jestem czysty! Nie strzelaj!
– Hansen! – zawołał Solbarth, nie odwracając się od reszty bandy. – Przyjmujemy twoją propozycję! Ostrzeż swoich
ludzi, że wychodzimy!
Android wystukał lewą ręką serię komend na konsoli systemu zabezpieczeń. W oknie nad Hansenem rozległ się
elektroniczny pisk. Pole siłowe najpierw stało się przezroczyste, a potem całkiem znikło.
– Wszystkie jednostki, wstrzymać ogień – odezwał się Hansen. – Podejrzani poddają się. Powtarzam, poddają się.
Błękitni, przygotować się do przejęcia więźniów. Pomarańczowi, przygotować się do wejścia na teren obiektu wraz ze
służbami medycznymi. Jeden z więźniów jest ranny, a stanu mieszkańców budynku na razie nie znamy.
Sonda szpiegowska pokazywała Solbartha, który leniwym gestem ręki trzymającej pistolet nakazywał ostatnim ze
swych ludzi zejść po schodach. Szczupły android ostrożnie odłożył broń na ziemię, skłonił się w stronę zamkniętego kanału
wentylacyjnego, z którego pod wpływem palników sondy zaczęła schodzić farba, i wyszedł z pokoju.
Hansen nie potrafił powiedzieć, czy ukłon był ironiczny, czy też nie. Być może nie.
– Błękitni – rozkazał – towarzyszyć więźniom do aresztu po tym, jak oddacie ich w ręce patrolu miejskiego. Żadnych
wypadków po drodze. – Przełknął ślinę. – Żadnych wypadków, bez względu na wszystko.
Sześciu funkcjonariuszy sił specjalnych nadbiegło ze swego stanowiska po drugiej stronie ulicy Kokori. Trzymali sieci
i elektroniczne uprzęże obezwładniające.
Pierwszy z ludzi Solbartha wystawił głowę przez drzwi wejściowe. Jego usta zastygły w nerwowym uśmiechu,
przypominającym stężenie pośmiertne. W jego oczach widać było strach. Błękitna Jedynka pokazał mu gestem, żeby się
zbliżył, jak psu, którego chciałby pogłaskać. Człowiek spojrzał w bok, na Hansena, a potem oddał się w ręce funkcjonariuszy
czekających, aby go unieruchomić. Następny członek gangu poszedł za nim.
Hansen nadal trzymał pistolet. Próbował schować go do kabury, ale ręce za bardzo mu się trzęsły. Przeklinając pod
nosem, odłożył broń na chodnik i złożył ręce razem. Na skrzyżowaniu, gdzie jego pojazd leżał na boku, doszło do zamieszania.
Komisarz nie mógł jednak dostrzec, co się dzieje. Widok zasłaniały mu pola siłowe, zgodnie z procedurą nadal włączone.
Komendant Holloway nadchodził ulicą Kokori na czele grupki policjantów z patrolu. Biały mundur miał poplamiony
czernią, twarz brunatną. Ciśnienie krwi mogło wkrótce dokonać tego, czego nie dokończył uderzający blisko ładunek plazmy.
Większość przestępców opuściła już budynek. Błękitna Jedynka wydawała krótkie rozkazy gliniarzom z patrolu, którzy
odbierali więźniów powiązanych sieciami w kokony. Kilku cywilów wystawiało głowy przez okna niższych pięter, oglądając
zakończenie przeżytej właśnie przygody. Nigdy się nie dowiedzą, jak mało brakowało...
Hansen był zmęczony, zmęczony bardziej, niż pamiętał.
– Komisarzu! – krzyknął głos w radio. Kryjące się w nim zaniepokojenie było oczywiste, mimo zakłóceń w maleńkich
głośnikach hełmu Hansena. – Tu Różowa Dwójka, coś... – ostrzeżenie zamarło nagle, choć Hansen nadal słyszał stłumiony głos
Różowej Dwójki krzyczącej zza bariery.
– Komisarzu Hansen – odezwał się głos mechanicznym tonem, zbędnym w czasach, kiedy SI mogła wydawać odgłosy
modulowane bardziej precyzyjnie niż przez zawodowego nauczyciela retoryki. – Został pan wezwany przez Konsensus.
Coś przypominającego czarne, rozmazane, wrzecionowate wiązki macek wyższe od człowieka przepłynęło przez pole
siłowe blokujące skrzyżowanie. Za nim pojawiło się następne. Hansen nigdy nie widział czegoś takiego. Przenośne pole siłowe
zaskwierczało i znikło.
– Nie teraz – powiedział. Nagle pot na jego dłoniach stał się zimny. – Muszę przecież...
Wizjer Hansena zgasł. Systemy hełmu wyłączyły się, nie działała wizja ani fonia. Komisarz zdjął go. Ręce już mu się
nie trzęsły. Nie spojrzał nawet na leżący na ziemi pistolet, choć palce stopy wykonały drobny ruch, który mógł uchodzić za
drgnięcie lokalizujące broń.
Solbarth wynurzył się z budynku. Zamarł, patrząc pozbawionymi wyrazu oczyma na komisarza i zbliżające się do niego
z wolna stworzenia.
Wrzeciona były półprzejrzyste. Pojazd antygrawitacyjny Hansena, poobijany, ale działający, sunął za nimi o szerokość
dłoni nad ulicą. Pojazdu nikt nie prowadził. Pilot Krupczak stał obok Różowej Dwójki i gapił się na Hansena.
– Komisarzu Hansen, proszę wsiąść do pojazdu – odezwał się mechaniczny głos. Brzmiał dokładnie tak jak poprzednio,
choć Hansen nie miał już na głowie hełmu.
– Dowodziłem tą operacją – głos Hansena brzmiał ochryple. – Nie macie podstaw, aby mnie usunąć ze stanowiska bez
przesłuchania.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • monissiaaaa.htw.pl