Droga przez uklad sloneczny (Tom 11 - Merkury), eBooks txt

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ben BovaMerkury(Mercury)Droga przez Układ Słoneczny 08 Planety 04Przełożyła Jolanta PersPamięci mojego przyjaciela i kolegi, poszukiwacza gwiazd oraz oczywicie dla A.D., ale przedewszystkim dla mojej cudownej Barbary.Historia wspomni ludzi dwudziestowiecznych jako tych, którzy pokonali drogę od Kitty Hawk naKsiężyc w cišgu szećdziesięciu szeciu lat, tylko po to, żeby przez następne trzydzieci latmarnować swoje możliwoci na niskiej orbicie okołoziemskiej. Niechętne do podejmowania ryzykaspołeczeństwo opiera się na wygodnictwie, z czym wišże się utrata odwagi.Buzz Aldrin, astronauta, Apollo 11Gatunek, którzy trzyma wszystkie swoje jajka w jednym koszyku planetarnym, ryzykuje, żezmieni się w omlet.Stephen Webb, Where Is Everybody (Copernicus Books, 2002)PROLOG:DŁUGIE POSZUKIWANIAGdy los i ludzie częstujš mnie wzgardš,Chcę miłosierdzie wzbudzić w głuchym niebie;Płaczę i Żalę się na dolę twardš...Jak co noc od ponad dwunastu lat, Saito Yamagata niepewnym krokiem wspinał się krętymikamiennymi schodami na szczyt najwyższej wieży klasztoru Chota. Czuł napór chłodnego wiatruwiejšcego od niskiego wejcia na platformę na szczycie. To będzie długa, przejmujšco zimnanoc. Bez znaczenia. Yamagata szukał pokuty, nie komfortu. Pokuty i czego jeszcze.Kiedy był szefem wiatowego koncernu. Yamagata Corporation prowadziła nawetdziałalnoć poza Ziemiš budowała pierwsze energetyczne satelity słoneczne. Ludzie drżeli nawidok najmniejszego jego grymasu; gdy się umiechnšł, rodziły się fortuny. Potem zachorowałna nieuleczalnego raka mózgu i umarł.Takie było pierwsze życie Yamagaty. Jego jedyny syn utrzymywał kontakt ze wiatemzewnętrznym dzięki najnowszym systemom łšcznoci, także satelitarnemu przekanikowiumieszczonemu na orbicie specjalnie dla niego. Ku rozpaczy głównego lamy, który szczerzepragnšł prowadzić Yamagatę cieżkš do owiecenia, Saito sprowadził nawet własnego kucharzai zdołał przybrać na wadze. I zaczšł pisać pamiętniki.Być może dlatego, że nadal żył swoim poprzednim życiem, Yamagata odkrył, że całkowitetrzymanie się z dala od korporacji, którš stworzył, jest niemożliwe. W swojej celi częstorozmawiał ze swoim synem, korzystajšc z systemu połšczeń wideofonicznych. Zaczšł podsuwaćNobu rady. Opracował wielki plan dla Yamagata Corporation, plan, który sięgał daleko pozaZiemię. Poprowadził korporację na wojnę o asteroidy.Dopiero szok spowodowany masakrš habitatu Poczwarka sprawił, że Yamagata uwiadomiłsobie, co zrobił. Na Poczwarce bezsensownie i okrutnie zamordowano ponad tysišc bezbronnychmężczyzn, kobiet i dzieci.Przecież to nie ja wydałem rozkaz ataku, powtarzał sobie. Ale z powodu tej tragedii nie mógłspać. Najlepsze potrawy przygotowane przez kucharza wydawały się nie mieć smaku, nie miał nanie ochoty. W duszy przeladował go obraz przerażonych niewinnych ludzi, krzyczšcychbezradnie w rozpaczy, gdy ich kosmiczny habitat rozrywano na strzępy.Wiele tygodni zajęło Yamagacie zrozumienie, że to, co odczuwa, to co więcej niż poczuciewiny. Po raz pierwszy w życiu odczuwał wstyd. Wstydził się tego, co zapoczštkował. Niewydałem rozkazu ataku, powtarzał sobie. Atak był jednak nieuniknionš konsekwencjš wojny,którš zapoczštkował.Po raz pierwszy w życiu utraciwszy pewnoć siebie, targany wstydem, jakiego nigdy dotšdnie zaznał, Yamagata uprosił wielkiego lamę o prywatnš audiencję, majšc nadzieję, że staryczłowiek pomoże mu ukoić te rozterki.Wydarzyła się tragedia zaczšł niepewnie.Wielki lama milczał i czekał cierpliwie na cišg dalszy, siedzšc na niskiej kanapie w swojejkomnacie, z ogolonš głowš, z ascetycznš kocistš twarzš i zapadniętymi policzkami, a jego oczybarwy mahoniu wpatrywały się uważnie w Yamagatę.W kosmosie rozgrywa się wojna mówił dalej Yamagata. Daleko stšd. W PasieAsteroid.Tutaj także docierajš pogłoski odparł wielki lama, a jego głos był niewiele głoniejszy odcichego pomruku.Kilka dni temu zginęło ponad tysišc ludzi zajšknšł się Yamagata. Zostali zamordowani.W kosmicznym habitacie.Twarz wielkiego lamy poszarzała.Czujšc, jak serce łomocze mu w piersi, Yamagata wreszcie wyrzucił z siebie:To mogła być moja wina! To ja mogłem być przyczynš ich mierci!Wielki lama chwycił obiema rękami swojš szatę barwy szafranu. Yamagata pomylał, żestary człowiek doznał ataku serca. Stał przed wielkim lamš, złamany wstydem i winš, milczšcy,gdyż nie znajdywał słów na wyrażenie tego, co czuł.Kiedy w końcu wielki lama odzyskał panowanie nad sobš, spojrzał w oczy Yamagaty,spojrzeniem, które przeszywało aż do głębin duszy.Czy przyjmujesz na siebie odpowiedzialnoć za te mierci? spytał głosem twardym jakstal.Dla dumnego, potężnego Yamagaty, nie było łatwo stać przed niemłodym, odzianymw skromnš szatę lamš, i prosić go o przebaczenie. Bał się, że stary człowiek wypędzi goz klasztoru, upokorzy go, oskarży o to, że zanieczyszcza powietrze, którym oddychajš.Przyjmuję wyszeptał.Od czterech lat żyjesz wród nas owiadczył wielki lama ale nie jako jeden z nas.Wykorzystywałe nasze sanktuarium i naszš drogę życia dla osobistej wygody.Yamagata milczał. To była prawda.Powoli, w słowach twardych jak kamienie górskiego orlego gniazda, wielki lama oznajmiłYamagacie, że musi szukać prawdziwej pokuty, w przeciwnym razie będzie już zawsze uginał siępod ciężarem win.Jak mam to zrobić? spytał Yamagata.Lama milczał przez długš chwilę, po czym rzekł:Stań się jednym z nas. Przyjmij naszš drogę. Szukaj swojej cieżki do odkupienia. Szukajowiecenia.Yamagata skinšł głowš na zgodę.Targany wyrzutami sumienia, Yamagata wkroczył na cieżkę pokuty. Odesłał swojegokucharza do Japonii, pozbył się wygodnych mebli i sprzętu elektronicznego, przeprowadził się doprostej celi i próbował żyć jak lamowie. Pocił z nimi, modlił się, spał na prostym drewnianympodecie. I co noc, w zimie czy w lecie, wspinał się na szczyt wieży, by spędzać w samotnocigodziny na kontemplacji, próbujšc medytować, próbujšc znaleć prawdziwe odkupienie dlaswojej duszy.Wielki lama zmarł, gdyż ten odłam nie akceptował kuracji odmładzajšcych, i zostałzastšpiony przez młodszego. A jednak co noc Yamagata wspinał się niepewnym krokiem nawieżę i siadał w pozycji lotosu na zimnej kamiennej posadzce wieży, czekajšc na co?Wybaczenie? Zrozumienie?Nie. Po wielu latach Yamagata uwiadomił sobie, że tak naprawdę poszukuje owiecenia,satori, cieżki samorealizacji, którš chce podšżać.Nic. Moc po nocy, rok po roku, ani ladu. Yamagata modlił się do milczšcego nieba i nieotrzymywał odpowiedzi. Zastanawiał się, gdzie popełnił błšd, czy nie zasłużył na jaki znak zestrony bezgranicznego wszechwiata. Głęboko w duszy uważał jednak, że całe te medytacjei umartwienia nie były niczym więcej poza starannie ukrytym nonsensem. I to go martwiło,uwiadomił sobie, że dopóki dopuszcza takie myli, nigdy nie znajdzie cieżki, której takrozpaczliwie szuka.Owiał go chłodny wiatr, przykucnšł więc przy kamiennej barierze, szczękajšc zębami, mimociepłego płaszcza, którym się owinšł i futrzanej czapy nacišgniętej na uszy. Przycisnšłpodbródek do piersi, a jaki głos wewnętrzny mówił mu, że jest głupcem, godzšc się na tocierpienie i poniżenie. Z uporem jednak tkwił w miejscu, czekajšc, trwajšc w nadziei, modlšc sięo owiecenie.Noc była mrona. Dmšcy wicher przeszywał go lodowymi igłami. Yamagata siedział sam,w opuszczeniu, próbujšc nie zwracać uwagi na mrony wiatr, próbujšc odnaleć swojš cieżkędo odkupienia. Nic. Tylko ciemnoć i błyszczšce punkciki tysięcy gwiazd patrzšcych na niegoz czarnego sklepienia nieba.Odwzajemnił ich spojrzenie. Dostrzegł Wielkš Niedwiedzicę i znalazł Gwiazdę Polarnš.Gwiazda Biegunowa była oddalona o tysišce lat wietlnych, przypomniał to sobie z wykładuz astronomii, wiele lat temu.Najbliższš gwiazdš była Alfa Centauri, ale znajdowała się za daleko na południu, by dostrzecjš zza tych lodowatych gór.Nagle Yamagata odrzucił głowę do tyłu i rozemiał się, serdecznym, głębokim miechemzachwytu, zapominajšc o kšsajšcych zębach lamentujšcego nocnego wiatru. Oczywicie,powiedział sobie w duchu. Odpowied była przy mnie przez te wszystkie lata, a ja byłem zbytlepy, żeby jš dostrzec. Gwiazdy! Moja droga musi prowadzić do gwiazd.KSIĘGA IKRÓLESTWO OGNIANie chełp się, Czasie, że ujrzysz mš zmianę!Swe piramidy wznosisz z nowš siłš,Lecz mnie nie dziwiš, nie sš mi nieznane,Sš powtórzeniem tego, co już było.PRZYBYCIESaito Yamagata musiał zmrużyć oczy od potężnego blasku Słońca, mimo przyciemnionejszybki hełmu.To prawdziwe królestwo ognia szepnšł do siebie. Nic dziwnego, że nasi przodkowie cięczcili, gwiazdo dzienna.Mimo nieokrelonego niepokoju, w solidnie izolowanym skafandrze Yamagata czuł się doćwygodnie. System chłodzenia i radiatory wystajšce z pleców jak para ciemnych, podłużnychskrzydeł, najwyraniej działały znakomicie. A mimo to bliskoć Słońca, wszechogarniajšcyblask, sam rozmiar tej kipieli, kotłujšca się kula skłębionych gazów przyprawiały jego nerwyo drżenie. Wypełniało sobš niebo. Yamagata widział koronę słonecznš sięgajšcš odzakrzywionego ramienia Słońca w czarnš pustkę kosmosu, potężne mosty plazmy o temperaturzemilionów stopni, wypiętrzajšce się i znikajšce w płonšcej, rozżarzonej fotosferze.Zadrżał w ciasnej przestrzeni skafandra. Doć tego zwiedzania, powiedział sobie. Już... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • monissiaaaa.htw.pl