Droga przez uklad sloneczny (Tom 2 - Wojna o ksiezyc), eBooks txt

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ben BovaWojna o KsiężycPrzełożyła Maria Gębicka-FršcOlsztyn 2003Tytuł oryg. MoonwarWydanie anglojęzyczne: 1997Wydanie polskie: 2003SPIS TRECICZĘĆ I PRZEZNACZENIE 4CZĘĆ II OBLĘŻENIE 106CZĘĆ III BITWA 236Dla Janet i Billa Cuthbertóworaz dla Barbary, z podziękowaniami za odkurzaczWojna jest złš rzeczš, ale poddanie się dyktatowi innych państw jest gorsze (...) Wolnoć, jeli będziemy jej bronić, wynagrodzi nam straty, za poddanie się będzie oznaczać nieodwracalnš utratę wszystkiego, co cenimy (. . ). Do was, którzy mienicie się ludmi pokoju, powiadam: Nie jestecie bezpieczni, o ile nie macie po swojej stronie ludzi czynu.TukidydesKiedy przetrwamy szybkie zmiany, które obecnie sš wyznacznikiem naszego przechodzenia z trzeciej do czwartej fazy historii, z okresu zróżnicowania w okres ujednolicenia, staniemy w obliczu wielu poważnych problemów (...)Liczne eksperymenty społeczne wykazały, że człowiek nie może kontrolować wszystkich aspektów życia. Możemy tylko starać się wyizolować czynniki kluczowe dla całej struktury i nad nimi pracować. Najważniejsze z nich to: ochrona zasobów naturalnych, produkcja energii, kontrola urodzeń, pełne wykorzystanie potencjału intelektualnego i edukacja. Detale struktury społecznej automatycznie zajmš swoje miejsce jako produkt końcowy wszystkich tych sił ? jak było zawsze (...)Polityczna unifikacja wiata nie jest pierwszym koniecznym krokiem. Zanim jej osišgnięcie stanie się możliwe bez wywoływania zamętu, sama unifikacja przestanie być potrzebna.Carleton S. CoonCZĘĆ IPRZEZNACZENIENie oszukujmy się, sir. Sš narzędzia wojny i podboju; ostatnie argumenty, do których uciekajš się królowie.Patrick HenryProlog: Centrum kontroli Bazy Księżycowej? L-l niedostępny.Szefowa łšcznoci poderwała głowę znad klawiatury.- Sprawd na drugim kanale.- Już to zrobiłem ? odparł dyżurny siedzšcy przy sšsiedniej konsoli. ? Nic z tego. Wszystkie częstotliwoci sš głuche.Trzeci łšcznociowiec, siedzšcy po drugiej stronie szefowej, stukał po kolei w różne bloki klawiszy. Na jego ekranie widniał galimatias pasów.? Zrobili to ? potwierdził. ? Wycišgnęli wtyczkę.Inni kontrolerzy i technicy opucili swoje stanowiska i otoczyli stanowisko łšcznoci. Pozostawione bez opieki pulpity mrugały i wieciły obojętnie. Wielki elektroniczny ekran cienny, ukazujšcy wszystkie systemy Bazy Księżycowej, jarzył się jak zawsze, jakby nie działo się nic niezwykłego.Szefowa pchnęła w tył fotel na kółkach.- Dokładnie w zapowiedzianym czasie, prawda?- Dokładnie ? powiedział technik. ? Mamy wojnę.Nikt się nie odezwał. Nikt nie wiedział, co powiedzieć. Grupa mężczyzn i kobiet stała w pełnej napięcia ciszy. Jedynym dwiękiem był szum konsoli i delikatny szept wentylatorów.- Poinformuję szefa ? mruknęła szefowa, sięgajšc do klawiatury. Zaczęła tłuc w klawisze.- Cholera! ? zaklęła. ? Złamałam paznokieć.Lšdowanie minus 116 godzin 30 minutDouglas Stavenger stał na Przełęczy Wojdohowitza, wsłuchujšc się w ciszę. W Bazie zawsze rozbrzmiewały głosy, ludzkie albo syntezowane, a w tle nieustannie szumiały urzšdzenia elektryczne. Tutaj, w górach, które opasywały ogromny krater Alfons, słyszał tylko własny oddech ? i cichy, krzepišcy pomruk wentylatorów skafandra.Dobry hałas, pomylał, umiechajšc się do siebie. Kiedy ucichnie, twój oddech też ustanie.Wysiadł z cišgnika niedaleko miejsca, gdzie stała tablica, niewielki złoty prostokšt przynitowany do skały, powięcony pamięci jego ojca. W tym miejscu Paul Stavenger wybrał mierć, żeby ocalić mężczyzn i kobiety Bazy Księżycowej.Jednakże to nie nostalgia przygnała go na przełęcz. Chciał przyjrzeć się uważnie Bazie Księżycowej, obejrzeć nie schematy ideowe czy plany elektroniczne, ale prawdziwš Bazę, leżšcš w bezkompromisowym wietle gwiazd.Wszyscy jej mieszkańcy myleli, że sš bezpieczni w przytulnych jaskiniach wydłubanych w zboczu góry, którš nazwali Yeager. Osłonięci przez warstwy litej skały, nie bali się niebezpieczeństw czyhajšcych na powierzchni, pozbawionej powietrza i pławišcej się w promieniowaniu twardym, z różnicami temperatur między dniem a nocš, między słońcem a cieniem sięgajšcymi czterystu stopni Fahrenheita.Ale Doug wiedział, że sš okropnie bezbronni. Ochronili się przed siłami natury, prawda, teraz jednak groziło im unicestwienie przez wojnę.Popatrzył na farmę solarnš, tysišce akrów ciemnych ogniw słonecznych, które łapczywie spijały wiatło Słońca i bezszmerowo przekształcały je w elektrycznoć potrzebnš Bazie tak, jak człowiekowi krew. Panele mogły zostać rozbite w pył przez konwencjonalne materiały wybuchowe albo unieszkodliwione przez impuls promieniowania z głowicy atomowej.Uwiadomił sobie, że jeszcze łatwiej byłoby zniszczyć radia-tory ? wszyscy będziemy się gotować we własnym cieple, dopóki nie skapitulujemy albo nie pomdlejemy z goršca.Przesunšł spojrzenie na lšdowiska rakietowe, puste po rannym odlocie lunarnego pojazdu transferowego. Za portem zobaczył kopułę geodezyjnš osłaniajšcš nieukończony kliper, budowany przez nanomaszyny wielkoci wirusów, które przetwarzały węglowy pył meteorytowy w twardy, wytrzymały diament. Jak ochronić statek? Nie możemy go osłonić ani ukryć pod powierzchniš. Kopuła nie stanowi żadnego zabezpieczenia przed pociskami, nawet z broni ręcznej.Sięgnšł wzrokiem dalej w głšb krateru, gdzie w stronę horyzontu celował chudy, ciemny metaliczny palec katapulty. Wiedział, że wystarczy jedna bomba jšdrowa, by wyrzutnia przestała istnieć.Cóż, w wojnie opartej na wymianie ognia nie mamy szans, pomylał. To pewne.Skierował oczy na skraj farmy solarnej, zobaczył ciemnš, gładkš błonę na powierzchni, gdzie nanomaszyny pracowicie przemieniały krzem i metale z regolitu w kolejne ogniwa słoneczne.Z ich powodu wybuchła ta wojna, wiedział. Nanomaszyny. Miał wrażenie, że czuje tryliony żuków we własnym ciele.Jeli wrócę na Ziemię, stanę się żywym celem. Załatwi mnie pierwszy szurnięty nanoluddysta, jak wielu innych przede mnš. Ale jeli wojnie będzie można zapobiec tylko poprzez zamknięcie Bazy Księżycowej, dokšd się udam?Z mętlikiem w głowie odwrócił się i spojrzał na głęboki dół, który pewnego dnia miał się stać głównym placem Bazy Księżycowej. Jeli kiedykolwiek go ukończymy, pomylał.Wszystkie prace konstrukcyjne zaczynajš się od wykopania dołu. Nie ma znaczenia, czy jeste na Księżycu, czy na Ziemi.W blasku potężnych lamp koparki zdzierały regolit i ładowały go na ciężarówki. Praca przebiegała bezgłonie w lunarnej próżni. Nad maszynami wisiały chmury drobnego pyłu, przyćmiewajšce wiatło lamp jak mgła. Pierwszy raz widzę mgłę na Księżycu, pomylał Doug. Ale nie ma w niej ani jednej czšsteczki wody.Wszystkie maszyny były kierowane przez operatorów siedzšcych bezpiecznie przy swoich stanowiskach w centrum kontroli. Tylko paru robotników budowlanych przebywało na powierzchni w kraterze Alfons.Ja też powinienem być wewnštrz, powiedział sobie. Odliczanie już się rozpoczęło. Powinienem być wewnštrz i mierzyć się z problemem, a nie uciekać.W cišgu siedmiu lat przymusowego pobytu na Księżycu, zawsze wychodził na powierzchnię ilekroć miał jaki problem. Wyrazisty księżycowy krajobraz pozwalał mu skoncentrować się na tym, co najważniejsze: życie albo mierć, przetrwanie albo zagłada. Surowa wspaniałoć Księżyca zawsze wywierała na nim głębokie wrażenie. Teraz jednak zamiast podziwu czuł strach. Strach, że Baza Księżycowa zostanie zamknięta, że bezpowrotnie utraci szansę na otworzenie kosmicznej granicy. Strach, że będzie musiał wrócić na Ziemię, gdzie czekajš na niego zabójcy.I gniew, głęboki, tlšcy się gniew na lepych, fanatycznych ignorantów grożšcych Bazie wojnš i unicestwieniem.Kipišc ze złoci, wrócił do cišgnika i wspišł się na siedzenie z gołego metalu. Grunt na przełęczy pożłobiony był przez gšsienice traktorów, od lat przeorujšce pylisty regolit. On sam przejechał całš drogę wokół tych łagodnie zaokršglonych gór; okršżenie krateru nie było łatwe, nawet cišgnikiem. Alfons był taki wielki, że góry piercieniowe znikały za bliskim lunarnym horyzontem. Wycieczka zabrała mu prawie tydzień, przez cały czas w skafandrze, który na długo przed powrotem nabrał mocno dojrzałego zapachu. Ale w trakcie samotnej wędrówki znalazł upragniony spokój i wewnętrznš równowagę.Nie dzi. Nawet tutaj nie znalazł spokoju.Kiedy zjechał na dno krateru, spojrzał za bezkompromisowš krechę horyzontu i zobaczył Ziemię wiszšcš na ciemnym niebie, jarzšca się błękitem, przybranš pasmami nieżnobiałych chmur. Nie dowiadczał tęsknoty, poczucia straty ani nawet ciekawoci. Czuł tylko głębokš pogardę i gniew. Palšcy gniew. Jego prawdziwym domem był Księżyc, nie ten daleki zakłamany wiat, gdzie za każdym umiechem kryła się przemoc i zdrada.I uwiadomił sobie, że złoci się na siebie, nie na dalekich, anonimowych mieszkańców Ziemi. Powinienem był przewidzieć, że do tego dojdzie. Od siedmiu lat wywierali na nas naciski. Powinienem był co wymylić, żeby uniknšć otwartego konfliktu.Zaparkował cišgnik i ruszył wzdłuż wykopu, stawiajšc długie, płynne kroki, które w niskiej grawitacji Księżyca wyglšdały jak rodem ze snu. Zobaczył, że wykop jest prawie ukończony. Niemal byli gotowi do rozpoczęcia następnej fazy, bardziej finezyjnej. Cišgniki, idealne do usuwania ogromnej masy... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • monissiaaaa.htw.pl