Druga jesien, eBooks txt

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wiktor ŻwikiewiczDruga jesieńReżyser: Towarzyszu, proszš nas le niezrozumieć. Możemy się mylić, ale mymy chcieliuczynić z naszego teatru narzędzie walki i budowy.Obejrzš i wezmš się do pracy, obejrzš iobudzš się, obejrzš i zdemaskujšMajakowski ŁaniaTym, którzy byli przedtemGENESIS IDawid Sweetlicz powierzchownoć miał raczej przeciętnš i wyraz twarzy prozaiczny.Stosunkowo wczenie i bez żalu młodoci, bolejšcej nad utratš złudzeń, zaniechał mimikrygniewnych generacji. Był całkiem normalny, ergo przeciętny, pozbawiony symptomówduchowej głębi zakodowanej we wzrok obłędny, w ekstrawagancje opakowań i inne kontestacje.Po prostu, na ironię powszechnych tendencji, pełen był optymizmu tudzież dobrych chęci. Atutswojej wiary i dorobek umysłu przyniósł pod pachš w ciasno zwiniętym rulonie.Przed wejciem do Departamentu Prognozowania zaczepił go maleńki, pocieszny facet ztrzcinowš laseczkš w dłoni i z czarnym melonikiem na jajowatej głowie.Nazywam się Cummings Jr wyjanił Chciałbym od pana kupić toSpod nienagannie sztywnego mankietu strzelił długim paluchem.Pan żartuje stwierdził Dawid Sweetlicz.Jeli dojdziemy do porozumienia, kupię pana również ze stoickim spokojem i szczególnšmelancholiš miniaturowy Charles Chaplin zaoferował eskalację transakcji. Nazywam sięCummings Jr.Bardzo mi przyjemnieKupię wszystko.Znaczy TO, mnie, a potem?Wszystko wyjanił jegomoć i swojš trzcinkš objšł w posiadanie miasto; a może i więcej.Dawid Sweetlicz docenił poczucie humoru napastliwego człowieczka, umiechnšł się, po czymwyminšł przeszkodę i pchnšł oszklone drzwi. W błysku szyby dostrzegł jeszcze smutnš zadumę woczach właciciela melonika, lecz znacznie bliżej już się zakrzštnšł Portier i bez zbędnych słówprowadził gdzie trzeba. I stał się cud następny Dyrektor Departamentu raczył go przyjšć bezzwłoki. Co prawda przed drzwiami gabinetu Dawid Sweetlicz pier w pier starł się z młodymczłowiekiem o twarzy wykrzywionej wciekłociš, lecz wir powietrza i przekleństw przeszedłbokiem, przepadł w pułapce czarnej limuzyny lokalny grawitacyjny kolaps, domena MistrzaCeremonii przechwytujšcego odpady z wyższych szczebli; przed Dawidem Sweetliczemprzestrzeń rozwinęła przytulnš lagunę i już Sam Sekretarz demonstrował uwodzicielski piruetjeszcze krok i znad masywnego biurka ogarnęło Sweetlicza przychylne spojrzenie samegoDyrektora Departamentu.Uszanowanie, Mr Sweetlicz tłusty paluch bezbłędnie zlokalizował rulon pod pachšpetenta. TO, ma się rozumieć, pański PROJEKT?Tak, ukończyłem włanie i chciałbym przedstawić zawahał się Dawid Sweetliczosobom kompetentnym.Tak, słucham.A więc krótka rozgrzewka, zanim się zbierze komisja ekspertów, pomylał Dawid Sweetlicz.Następnie zdarł opakowanie i zaczšł rozwijać arkusze wykresów, rzuty przestrzenne, profile ichińskie smoki wielostopniowych równań wijšce się równolegle do słupków cyfr, sum, procentówrozliczeń kosztów i charytatywnych, datków na bezrobotnych.Oto mój PROJEKT. Opracowałem go na kanwie tradycyjnie symetrycznej kompozycjiziemskiej homeostazy wypalił jednym tchem.Dyrektor Departamentu umiechnšł się z dziwnie skšd znajomš melancholiš, lecz nie mniejprzychylnie. Dawid Sweetlicz postanowił kontynuować bez zwykłej popularyzacji.Jednoczenie starałem się przełamać dotychczasowe architektoniczne doktryny i wydaje misię, że znalazłem odpowiadajšcš duchowi naszego czasu estetykę kreacyjnš skomponowanš wnierozerwalnš całoć z pierwiastkiem kosmicznej struktury wiata. PROJEKT ten postuluje pełnewyzwolenie tradycyjnego siedliska homo sapiens z ograniczeń okrelajšcych bytowanie naszegogatunku wyłšczanie w płaszczynie (powierzchni globu. Mam tutaj również architektonicznšdokumentację, dotyczšcš sposobu osadzenia w atmosferze szkieletów nonych lżejszych odpowietrza, sięgajšcych stratosfery, a w ziemi zakotwiczonych osnowš szklanych strun izależnie od konfiguracji (terenu posadowionych na naturalnych cokołach górskich masywów.Przeniesienie strefy bytowej człowieka w sferę powietrznej otoczki Ziemi umożliwidynamiczniejszy i bardziej przestrzenny rozwój cywilizacji stojšcej na progu kosmosu, rozwišżeproblemy wewnętrznej komunikacji, a przede wszystkimZachowa tradycyjny model biocenozy na poziomie gruntu podchwycił DyrektorDepartamentu i podtrzyma swobodnš ewolucję reszty form żywych, nie kolidujšcš ztechnologicznymi ekscesami działalnoci człowieka. Stworzylibymy wspaniały rezerwatziemskiej biosfery, jedyny na jej miarę, przy czym nam samym pozwoliłoby to pełniej przeniknšćw surowcowe rezerwy globu. Przemysł pod ziemiš, życie na powierzchni, a my w niebie. Niepopełniłem większej niekonsekwencji?Od dłuższego czasu Dawid Sweetlicz stał z wytrzeszczonymi oczami i obwisłš szczękš.Sskšd ppan?! wystękał wreszcie. Przecież jja nnigdy nikomuPrzed oczami wirowały mu sfery Diraca, zawiłe wizje architektonicznych labiryntów, czarnegwiazdy i równie przepastne czarne limuzynyMr. Sweetlicz, na moim stanowisku wypada wiedzieć więcej, niż tego oczekujš przeciętniobywatele wyjanił Dyrektor Departamentu, kštem oka zerknšł na zegarek i dodał jowialniepoza tym, pan rozumie. My wiemy wszystko.Wwszyystko? smakował głoski Dawid Sweetlicz.Pan rozumieLecz w takim razie?! z nadziejš westchnšł Sweetlicz.Niestety Dyrektor Departamentu rozłożył ręce. To jest Utopia. UTOPIA. Co prawdasłuszna z ekonomicznego punktu widzenia, lecz pan rozumie w tym PROJEKCIE praktykachciałaby wyprzedzić teorię Systemu.Skoro PROJEKT jest realny!Dodam nawet: JEDYNY ROZSĽDNY umiechnšł się Dyrektor Departamentu. Jestoptymalny jako PROGRAM dalszego rozwoju. Ale to nie zmienia niczego.Dlaczego?!Tłumaczę panu: między teoriš a praktykšDawid Sweetlicz bezradnie patrzył na swoje wielobarwne wykresy. Poronione dziecko. Zwojekart i zrolowane kalki leżały bezwładnie, odarte z nadziei i tajemnicy kto wie, jak dawno temu.Wszystko to było teraz podobne do wnętrza jego duszy, przepołowionej i odkrytej z bezwiednymbezwstydem, jakby to COS utraciło niewiadome dziewictwo, zanim jeszcze zostało naprawdępoczęte.Niech to pana nie gnębi Mr. Sweetlicz Dyrektor Departamentu wyszedł zza biurka idobrodusznie poklepał go po ramieniu. Nie jest pan pierwszy z tych, co dostrzegajš i nawetmajš rację. Przed chwilš był u mnie pewien biolog. Jego specjalnoć genetykaeksperymentalna. To też, rzekłbym, umysł niepospolity. Sugerował biologicznš przebudowęnaszego ustroju, od podstaw i najgłębszych uwarunkowań organicznej materii. Twierdził, żeNatura jest nad wyraz banalna, on natomiast Ech! To była doprawdy wspaniała wizja!Zaryzykuję twierdzenie, że wręcz rewolucyjna!Dyrektor Departamentu westchnšł z rozrzewnieniem i wzniósł oczy w sposób wybitniemistyczny.Lecz co ja teraz wyszeptał Dawid Sweetlicz.W co zawsze trzeba wierzyć z zadumš stwierdził Dyrektor DepartamentuPrognozowania. I trzeba mieć nadzieję. Czasami, zdarza się, pomagaKTO?! Dawid Sweetlicz uczepił się zbawiennej słomki.No choćby Opatrznoć.GENESIS IIWyspa jest niewielka. Jedna z miliarda w spiralnym archipelagu.Jej wielkoć i umiejscowienie w przestrzeni zależy od punktu widzenia.Wolnoć wyboru tegoż gwarantujš swobody obywatelskie mieszkańców wyspy.Golfstrom czasu oszczędził tylko wierzchołek skały wynurzony z ruchomego piasku, z kleszczyraf koralowych i skamielin muszelek, białych jak manna z nieba krople mleka wycinięte zpiersi karmišcej wilczęta. Szczyt wyspy porasta kępa suchej trawy i kilka poszarpanych przezwiatr karłowatych krzewów. Poza tym na skraju urwiska gniedzi się kolonia gryzoni, pospolitychszczurów uratowanych z okrętu rozbitego o pobliskie rafy.Inne ródła historyczne sugerujš rodowód sarmacki ewentualnie Braterskš Trójcę, inne jeszczegenezę zgodnš z teoriš ewolucjonizmu lub panspermii.Przyczyna istnienia w tym Kosmosie jest obojętna.Ważny jest FAKT istnienia.Przyczynš mógłby być Bóg.Lecz nie jest.Dzięki Bogu. Dlatego istoty w tym wiecie wznoszš ołtarze sobie poaobnym i ukrzyżowujšsamych siebie. Niech im wyjdzie na zdrowie.Jedno jest pewne na poczštku nie było pomników.Był wit.Potem wiatr od lšdu przywiał pierwsze pasmo pajęczyny z uwieszonym okruchem zdechłego,zasuszonego pajška.Według zaleceń inspirujšcych rodki masowego przekazu jest rzeczš naturalnš, że wycig wopanowaniu kosmicznej przestrzeni pochłania pewne ofiary. Przynajmniej w fazie rozruchu.Póniej nitki babiego lata coraz częciej cumujš na gałęziach krzaków, osiadajš w trawie, dajšcprzytułek pajęczym wędrowcom. I z każ dym dniem przybywa ich więcej. Aeroplany pchaneporywami wiatru żeglujš z wnętrza continuum przesłoniętego mglistym parowaniem oceanicznegogrzbietu.Poeta siedzšcy w betonowej norze, wierny SF lepy wobec rzeczywistej natury zjawisk,wystukiwał na maszynie do pisania donos na siebie i peany na czeć zbliżajšcej się odmiany:czuł, jak się wypełnia jego truchłociało, jak się rozdyma balonem mieszczšcym postronnšwrzawę i szmer pršdów idšcych od rodka wskrzeszonego ciała; czuł, jak palšcy podmuch zlizujemu zmarszczki ze starczego czoła i pulsem dopełnia wiotki mięsień w kroku. Podniósł głowę i wpowodzi jasnozłotego wiatła poszukał oczyma znaku Wszechmogšcego, którego oddech taknamacalnie przenikał korony drzew wyrosłych w tym rajskim ogrodziePatrzył w głšb siebie, zamiast jak małża otworzyć się... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • monissiaaaa.htw.pl