Dobraczyński Wybrańcy gwiazd, EBooki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JAN DOBRACZYŃSKIWYBRAŃCY GWIAZDPOWIECI BIBLIJNEPUSTYNIA * WYBRAŃCY GWIAZD * LISTY NIKODEMA * WIĘTY MIECZWARSZAWA...Sam za Jezus, gdy rozpoczynał (działalnoć publicznš), miał lat około trzydziestu, będšc, jak mniemano, synem Józefa, który był synem Helego, syna Matata, syna Lewiego, syna Melchiego, syna Jannaja, syna Józefa, syna Matatiasza, syna Amosa, syna Nahama, syna Hesliego, syna Naggaja, syna Mahata, syna Matatiasza, syna Semeja, syna Józefa, syna Judy, syna Jana, syna Resy, syna Zorobabela, syna Salatiela, syna Neriego, syna Melchiego, syna Addeja, syna Kosama, syna Elmadama, syna Hera, syna Jozuego, syna Eliezera, syna Joryma, syna Matata, syna Lewiego, syna Symeona, syna Judy, syna Józefa, syna Jonasza, syna Eliakima, syna Meleasza, syna Menny, syna Matata, syna Natana, syna Dawida... (Łuk. 3, 2331)Błogosławieni będziecie, gdy ludzie was znienawidzš i gdy was wyłšczš i złorzeczyć wam będš, i zniesławiać imię wasze jako złe, dla Syna Człowieczego. Weselcie się dnia onego a radujcie, bo oto zapłata wasza obfita jest w niebiesiech. Tak samo bowiem prorokom czynili ojcowie ich. (Łuk. 6, 2223)3MEGIDZKA KLĘSKAStojšc na wzniesieniu skalnym faraon Nechao sam kierował toczšcš się w dolinie bitwš. Włanie dał znak i nowa kolumna piechoty greckiej ruszyła do boju. Faraon uderzał teraz mocno z prawego skrzydła. Przeciwnicy od wielu już godzin stawiali silny opór. Nechao nie mógł prawie uwierzyć, że ta zbierana armia ksišżšt syryjskich i króla judejskiego, która zuchwale przeciwstawiła się pochodowi jego wojsk, potrafi walczyć tak długo i tak uparcie. Był zniecierpliwiony: skinšł rękš ku Kombabosowi, naczelnemu wodzowi najemników greckich, przywołał go do siebie. Czyż twoi żołnierze nie potrafiš rozpędzić tej hałastry? twardo popatrzył w szerokš twarz Greka przygniecionš przez wysoki hełm. Jakżeż walczyć będziemy z wojskiem księcia chaldejskiego? Nie czekajšc na odpowied poczšł znowu uważnie przyglšdać się walce. Tak, niewštpliwie to wojska judejskie były orodkiem oporu. Już po raz trzeci odparły uderzenie piechoty greckiej i wozów bojowych. Kazał sobie podać szkła, przez które patrzšc widział obraz bitwy zbliżony i wyraniejszy. Zobaczył Jozjasza. Poznał go od razu według tego, co o nim mówili posłowie: niezbyt wysoki, krępy, o przetkanych siwiznš czerwonych włosach król judejski walczył z całš zawziętociš. Widać było, jak obala wrogów, wymierza ciosy włóczniš. Włanie starł się z jednym z wodzów greckich. Nechao ledził walkę niecierpliwym spojrzeniem. Przeciwnicy dwukrotnie uderzali na siebie i dwa razy mijali się tylko w szalonym pędzie. Potem ruszyli po raz trzeci. Wozy szły blisko siebie. Nechao ujrzał nagły błysk włóczni. Tuman kurzu buchnšł spod kół. Wóz Greka potoczył się w bok. I on, i wonica zniknęli, jakby ich zdmuchnšł wiatr. Faraon gniewnie uderzył dłoniš w oparcie wozu, aż mu zadzwoniły liczne naramienniki. Podniósł rękę w górę. Był to znak, by nowa mora ruszyła do natarcia. Słońce przetoczyło się już na drugš stronę nieba. Ciężki skwar wisiał nad zboczem i nad kamienistš równinš. Walczšcy w dole musieli być umęczeni do ostatniego tchu. Choć osłonięty parasolem i chłodzony podmuchem dwóch wachlarzy z piór strusich, faraon także czuł upał. Niecierpliwie potarł dłoniš spotniałš pier. Rozejrzał się po niebie. Było czyste, żaden obłoczek nie wró5żył deszczu. Nie było także wiatru. Pasmo górskie, na którego zboczu faraon stał w tej chwili, przechodziło miękko w złom Karmelu; za to ku dolinie Esdrelon spadało ostrym, gronym urwiskiem. Szczyt góry na tle rozbłyszczanego nieba wydawał się czarny niby z bazaltu wykuty. Przed sobš, po drugiej stronie doliny, Nechao miał górę Tabor, gładkš kopę oblanš słońcem i gęsto poroniętš zwartym lasem dębów i terebintów. Zza niej wynurzały się pasmo za pasmem dalsze wzgórza. Tylko między Taborem a Karmelem leżała szeroka dolina niby brama wyršbana wród wzgórz prowadzšca ku granatowemu morzu. Ale droga faraona nie wiodła tędy. Przeciwnie, jego armia miała teraz odejć daleko od morza, miała ić przez kraj pustyń i bezwodnych stepów aż ku skalistemu płaskowzgórzu górnego Sinearu, gdzie zaczynajš swój bieg dwie wielkie, tak blisko siebie płynšce, a tak do siebie niepodobne rzeki. Syn Psametyka bez chęci wkraczał w ziemie, o które Egipt i Asyria od wieków toczyły ze sobš spór. Nad morzem pozostawali jego najwierniejsi sprzymierzeńcy, Fenicjanie, których trójrzędowym okrętom zawdzięczała zaopatrzenie armia faraona. Nad morzem pozostawał zwid marzenie całego życia: wodna droga pomiędzy ramieniem Nilu a Morzem Czerwonym, która miała otworzyć flocie egipskiej wielki wiat mórz i nieznanych lšdów. Nechao nie chciał wojny. Od dawnych lat natomiast żył marzeniem o przebiciu wšskiego pasa ziemi dzielšcego Bubastis od Morza Czerwonego. Dniami całymi tkwił w warsztatach, w których pod kierunkiem fenickich majstrów budowały się okręty egipskie. Nie chciał wojny. Natomiast chciał on, syn, małego libijskiego ksišżštka wskrzesić na nowo dni Tutmozisów i Ramzesów. Lecz włanie to pragnienie postawiło go wobec koniecznoci wyruszenia na wielkš lšdowš wyprawę wojennš. Grony przeciwnik wyrósł na widnokręgu: ksišżę chaldejski Nabopolassar zawarłszy sojusz z Medami zniszczył armie króla asyryjskiego, rozgromił pod Gablinem korpus egipski posłany jeszcze przez Psametyka na pomoc Asyryjczykom, zdobył wreszcie i zrównał z ziemiš Niniwę. Ostatni król asyryjski Sinszariskun rzucił się sam w płomienie płonšcej stolicy. Nechao pojšł, że jeli zuchwałego zdobywcy nie poskromi, ten zawładnie wszystkimi ziemiami państwa asyryjskiego. Odłożył więc na czas jaki sprawy morza, pożegnał swš ukochanš siostrę Nitokris, której miękkie, wonne ramiona rozpraszały każdš chwilę smutku i zniechęcenia, wsiadł na swój wóz bojowy i rozpoczšł ucišżliwš wędrówkę wzdłuż wybrzeży Wielkiego Morza. Jednego tylko przeciwnika oczekiwał: księcia chaldejskiego. Ani mu6przez głowę nie przeszło, iż nagle zastšpiš mu drogę sprzymierzone wojska małych władców Damaszku, Haaranu, Sarepty i Jerozolimy. Wodzem sojuszników był Jozjasz, Judejczyk. Nechao wiedział już wczeniej od swoich szpiegów, że król skalistego miasta jest zawziętym wrogiem Egiptu. Mimo to nie miał zamiaru uderzać po drodze na Jerozolimę. Nie chciał wdawać się w walkę z małym władcš maleńkiego królestwa. Ominšł Judeę. Tymczasem Jozjasz zebrał ksišżšt syryjskich i sam zastšpił faraonowi drogę pod Megiddo. Wczoraj nieoczekiwanie wódz przedniej straży wojsk Nechao, Melanthos, przysłał gońca z wieciš, że armia sprzymierzeńców stoi na drodze gotowa do walki. Nechao przesiadł się z lektyki na wóz bojowy i kazał wieć się cwałem ku oddziałom Melanthosa. Rzeczywicie w dolinie ujrzał przeciwników. W zachodzšcym słońcu połyskiwały groty dzid i tarcze. Dał rozkaz zatrzymania wojsk, po czym zwołał na naradę swoich wodzów. Twierdzili zgodnie, iż nie ma co zwlekać z walkš, ponieważ przeciwnik da się łatwo i od razu zwyciężyć. Ale wbrew ich zdaniu Nechao spróbował innej drogi: wezwał jednego z wodzów egipskich niewielu ich było od czasu, gdy Psametyk zwyciężył jedenastu ksišżšt egipskich, by wsparłszy się na żelaznych legionach jońskich i libijskich zagarnšć władzę nad całym państwem i kazał mu ić do obozu przeciwników z poselstwem do Jozjasza. Miał powiedzieć królowi judejskiemu: Pan mój Horus, władca północnej i południowej Kemi, byk potężny, żyjšcy wiecznie Nechao przesyła pozdrowienia bratu swemu królowi Jozjaszowi. Cóż się stało, iż wystšpiłe zbrojnie przeciwko mnie? Nie przyszedłem tu, aby walczyć z tobš, nie walcz więc ze mnš. Odejd do swego królestwa i ucztuj spokojnie. Niech pokój zostanie między nami. Ale gdy Tuti, wódz łuczników, wygłosił to przemówienie w namiocie Jozjasza, król judejski zwrócił głowę w stronę swoich doradców i chwilę przysłuchiwał się ich cichym szeptom. Potem wstał. Miał twarz bardzo białš i pięknš; rude włosy dodawały życia jego cišgłym policzkom. Mocno uderzył się obu dłońmi w pier, potem rzekł z nagłš siłš i stanowczociš: Powiedz twemu panu, faraonowi Nechao: To mówi Jozjasz, sługa Pański: nie przejdziesz! Stanšłem tu i walczyć będę z tobš, aż cię zetrę. Pan mój wyda cię w ręce moje, bo ty jest władcš ziemi grzechu i synem grzechu... Walcz, jeli chcesz, lub odejd... Nechao podniósł wzrok i popatrzył znowu na toczšcš się przed nim bitwę. Gdy mu wczoraj wieczór Tuti powtórzył słowa Jozjasza, a otaczajšcy faraona wodzowie krzyknęli jednym głosem: Szalony!, Nechao także wzru7szył lekceważšco ramionami. Trzeba być szaleńcem, by odrzucić przyjań faraona i stanšć do boju z jego dwoma tysišcami wozów bojowych, z ciężkš piechotš greckš i łucznikami libijskimi! Set chyba zaciemnił umysł temu Judejczykowi! A mimo to Nechao nadal czuł niechęć do tej walki. Bez zapału nakazał wodzom, by przygotowali żołnierzy do bitwy. Sam udał się do swego namiotu i kazał wezwać do siebie dwóch kapłanów towarzyszšcych wojsku. Byli to: stary Anama, wielki kapłan wištyni Ptah w Memfisie, i Herutataf młody, ale cieszšcy się wielkš sławš mšdroci kapłan bogini Neit w Sais. Zgłosili się tak szybko, że można było sšdzić, iż czekali tylko na zaproszenie. Anama szedł pierwszy, poważnie, pełen majestatu. Ubrany był, zgodnie ze swym stanowiskiem, w skórę pantery. Herutataf postępował o pół kroku za nim. Był chudy, zgarbiony, miał spuszczonš głowš i duże białe dłonie podobne dłoniom spracowanej przy praniu kobiety, kiwajšce się nisko, aż przy kolanach. Nechao przestał patrzeć; siadłszy na oparciu wozu przypominał sobie każde słowo wczorajszej rozmowy. Kapłani, wszedłszy do namiotu, powitali go z szacunkiem: Żyj wiecznie, Horusie. Bšdcie pozdrowieni odpowiedział im. Zatrzymali się na rodku niby dwa posšgi, on za podszedł ku nim niecierpliwym krokiem. Chwilę milczał wyłamujšc palce. Wreszcie rzekł: Cóż mi powiecie, czcigodni ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]