Dom bialy (Tom 2), eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
DOM BIAŁYPowiećK. Pawła Koka. (Kock).tłumaczył z francuzkiegoJózef Kraszewski.Niegdy (o było duchów co niemiara!W każdej wioseczce wieszczków pytano się radySwoję widmo miewała każda baszta siara.A na wieczorne starzy zszedłszy się biesiady,Mšż bajkami dzieciom spać nie dali.Delil. (Wiejski człowiek).Tom drugi.Wilno.Nakład i druk T. Glücksberg1833 Wolno drukować z obowišzkiem złożenia trzech exemplarzy w Komitecie Cenzury.Wilno, 9 sierpnia 1802 roku.Michał Oczapowski, Cenzor. ROZDZIAŁ I.PODRÓZ W GÓRACH.Opuszczajšc Klermš, trzej podróżni poszli z poczštku pokazanš im drogš, majšcš ich prowadzić do SętAman. Lecz zaledwie uszli pól mili w górach, choć przypatrzenia się widokom, wdrapania się na skalę, przebieżenia malowniczej drożyny, odwraca ich od drogi, którš ić mieli.Napróżno Robino, niedzielšcy ich uniesień, na widok położeń dzikich lub sztuka upięknionych, często się zalrzymuje i mruczy: Nie tędy! panowie!... odda łacie się!... zboczym z drogi!... sto razy więcej nachodzim się niż potrzeba.Alfred i Edward nie słuchajš go. Biegnš naprzód, i zatrzymujšc się na wierzchołku góry, wołajš: Co za kraj!...jak urozmaicone przyrodzenie!... Tu nieprzystępne skaty; góry dzikie, grunt wapienny, wyrzuty wulkaniczne; u nóg naszych zieleniejšce iaki, winnice, pola, drzewa owocami okryte!...Chodmy wyżej! woła Edward, zdaje mi się, że na wierzchołku tej góry zboże spostrzegam... ciekawemby to było...Trzeba się temu przypatrzyć! odpowiada Alfred idšc za Edwardem i oba szybko drapiš się na skaty, biegnšc, skaczšc, miejšc się; Robino za zostawszy się na dole, wyrabia straszne miny, mówišc: Zdaje misie, panowie, że tam mego zamku niema na tej górze... Jak się u mnie rozgocicie, będziecie sobie mogli latać, ile się wam podoba!... To zupełnie bez sensu męczyć się tem cišgłem łażeniem!...Dwaj przyjaciele idš a idš wchodzš nareszcie na płaszczyznę, zdajšcš się blisko na milę rozcišgać, na której w istocie, znajduje się obszerne pole. Zajęci tak przepysznem położeniem, Alfred i Edward zatrzymujš się, umiechajš się, sš uszczęliwieni! Kiedy uczucie szczęcia w naszej się odezwie duszy, staramy się je przedłużyć i utrzymać. Człowiek tak rzadko jest w teraniejszoci szczęliwym! i zawsze prawie karmi się tylko nadziejš.Robino z minš politowania godnš, usiadł na wierzchołku skały, i spoglšda na swoich towarzyszów wzniesionych o 20 sšżni, nad jego głowš. Alfred woła go, żeby przyszedł do nich: Chodże no!.. to cudowne...; widać cały kraj w koło! A czy nie widać tam także mego zaniku? odzywa się Robino.O! jest ich tu ze dwanacie!Te słowa nakłoniły go do wdrapania się na górę. Przybywa potem zlany, i spoglšda w około, ocierajšc czoło.Cóż? nie kontentże jeste, że się tu dostał? rzecze Alfred czyżto nie warto trochę się zmordować dla tego widoku, panie Julijaszu?Przyznaję, panowie, że to ładne... widać daleko... lecz w Dioramie panów Dager i Bulš (Daguerre, Bouton), widziałem wiele podobnych!...Mój kochany! Diorama jest wprawdzie bardzo zachwycajšcš rzeczš; niepodobna dalej posunšć illuzii, doskonałoci szczegółów i całoci; lecz sztuka nie powinna być przeszkodš do uwielbiania natury!Mówcie co chcecie panowie, ja wo lę Dioramę: przynajmniej mi zaraz tłumaczš, na co ja patrzę; a tu sam nie wiem co mam przed oczyma... Oto ta wie naprzykład... Bógże jš wie co ona za jedna?Czekaj, czekaj! ten wieniak nadchodzšcy bedzie naszym cicerone.Zbliżał się chłopek z rydlem i motykš na ramieniu, i miał włanie schodzić z góry, kiedy go Alfred zawołał, i chłopek przyszedł z niskim ukłonem. W Auwernii więcej daleko jest grzecznoci, niżeli w okolicach Paryża.Mój dobry człowiecze, czy nie byłby łaskaw powiedzieć nam, co to tam za miasteczko widać na dole... między dwóma rzekami?To?.. to SętAman... ładne miasteczko!... Ta rzeczułka którš tu widać, jestto Lawejra, wypływajšca z Panija wioseczki, którš tam widać; łšczy się ona z Lamonš, i obie wpadajš do Allieru. La mona płynie od Sę Satiurnę, o pół mili od SętAman... Ot tu! jak ja palcem pokazuję!...Cóż to jest, ten Sę Satiurnę?Wielka wie, było to dawniej miasto... nawet forteca...Czy niema tam gdzie zamku? pyta Robino.O! jest! jest zamek!I nazywa się zapewne La Rosz-nuar?A nie! chowaj Boże nazywa się Sę Satiurnę.A gdzież leży La Rosz-nuar?Pan zapewne chce mówić o małej tej wioseczce, ot! tam! na dole, zowišcej się la Rosz-blansz!Ale nie! gdzież, u licha!... to mnie dziwi ci Auwernijacy nie wiedzš nawet co majš pod nosem!A z tej strony mój kochany; przerwał Alfred co za wioska? Jest to miecina znawa Szanona (le Chanonat).Szanona! gdzie się Delil urodził? woła Edward.Tego nie wiem, paniczu... a co on robił ten Delil? pewno wino musiał mieć swojš winnicę?!Nie, mój kochany, on robił có lepszego był to poeta! ale lubił wie, i nowy Wirgiliusz, rolnictwo w wierszach swoich opiewał!...Nieznałem go mój panie...Robino odwraca się ruszajšc ramionami i mruczy: Jakie to cielęta, ci ludzie uczeni!... on gada wieniakowi o poezii! wieniakowi, który zna tylko swoje kaczki, żonę i dzieci!.. Już co ja to nigdy podobnego głupstwa nie zrobię.Polem zbliżajšc się do wieniaka odzywa się: Mój przyjacielu, ci panowie pytajš się o okolice, a nie mylš wcale o najpotrzebniejszej rzeczy, to jest o drodze, jakš nam ić trzeba do SętAman, a tem samem i do mego zamku, który leży w bliskoci.Do SętAman, zejdziecie panowie naprzód prosto... potem na lewo... koło Krest... a ztamtšd traficie, bo już niedaleko... Bšdcie panowie zdrowi!Dziękujem ci dobry człowiecze!Wieniak oddalił się. Robino patrzy na zegarek i wola: No! chodmy panowie! czy wiecie która godzina? tylko pół do szóstej.Teraz widno i do dziewištej.Widno!... wielka rzecz!... jakgdzie!... przecieżemy jeszcze nie przyszli na miejsce.Bywajże mi zdrów wdzięczny wiwoku! rzekł Edward z westchnieniem z jakšż roskoszš patrzałbym ztšd, na zachodzšce słońce!... Tak!... i przespalibymy się sobie pod gołem niebem!...Prawdziwie, to miejsce zaczynało mi dodawać natchnienia! czuje zapał!... byłbym tu kilka wierszy napisał!...Możesz nawet i cały utworzyć poemat drugš razš, kochany Edwardzie, powrócisz tu, popatrzysz na słońce, na księżyć, na co chcesz; ale co teraz, to bardzo proszę, chodmy już szukać mojego zamku, o który bardzo niespokojnym być zaczynam!To mówišc, Robino bierze Edwarda za rękę, cišgnie go i wota Alfreda chcšc go także przytrzymać.Czegoż nas tak rwiesz? wota Alfred wyrywajšc mu się.To! mój kochany... dla lego... dla tego, że we trzech idšc razem, nie tak się łatwo polizniem.Czyż tu lisko? powiedz raczej że się lękasz, abymy ci się raz jeszcze nic wymknęli.Choćby i tak było, jestże wtem co złego, żem niecierpliwy poznać coprędzej mojš posiadłoć?Kilka godzin wczeniej czy poniej, czyż to co stanowi?Ty jak na człowieka majšcego sto tysięcy liwrów intraty, dobrze mówisz Alfredzie ty, co się do bogactw przyzwyczaił znudziwszy się prawie przyjemnociami, które nam przynoszš!... ale ja jeszcze w tem jestem prawic zupełnie obcy, pieszno mi być szczęliwym; i najpiękniejsze położenia, najgodniejsze podziwienia widoki, nie zrobiš tyle przyjemnoci jak widok kupionej posiadłoci.Ja to pojmuje, odezwał się Edward; idmy!Idš niezastanawiajac się przez czas niejaki, lecz wkrótce wchodzšc w wšskš dro żynę, skałami otoczonš, spostrzegajš nad głowami kozy, przeskakujšce ze skał na skaty i wieszajšce się nad urwiskami. Edward zatrzymuje się, żeby się temu przypatrzeć: Ach! panowie! woła przyznać musicie, że to jest przeliczne... to miejsce, mimo swej dzikoci, ma có wspaniałego;... zdajemy się tutaj Bóg wić jak oddaleni od wiata!Tak też jest podobno w istocie, bo nikogo nie widzę, ani nawet żadnego mieszkania! rzecze Robino poglšdajšc smutnie w około.Ta ciasna między skałami drożyna, ma w sobie có wielkiego... starożytnego... przenosi mię w odległe wieki... zdaje mi się jakbym tu widział Oedipa spotykajšcego się z Lajusem!Zmiłuj się, daj pokój Grekom, bo jak się z niemi zadamy, nie odczepim się od nich. przerywa Robino tupišc nogš z niecierpliwoci.Ja mylę, odzywa się Alfred, że tu byłoby bardzo przyjemnie spacerować z ładnš jakš kobiecinš.. Od kwadransa nie spotkalimy nikogo!... to przecudownie. Kiedy się jakie miejsce podoba, można się zatrzymać ucisnšć! unosić się nad pięknociami przyrodzenia, nic lękajšc się niczyjego spotkania, jak u nas w okolicach Paryża, gdzie wieniacy wycibiajš się z kartofli wówczas, kiedy ich przytomnoć, wcale nam jest niepotrzebna. Nieprawdaż Robino? ot! gdyby tu miał Franusię!Gdybym iš miał, toby przynajmniej szła, niezatrzymujšc się co chwila dla przypatrzenia się mchom i kamieniom które wiszš nad naszš głowš, jak gdyby miały ochotę, na nos nam pospadać.Więc twoja Franusia, wcale nie jest romantyczna? to dziwna! bo w ogólnoci kobiety, lubiš bardzo pod gołem niebem o miłoci rozmawiać murawa... listki... miejsce ocienione, porusza jako, dodaje natchnienia, rozczula; co mnie, to wiejskie powietrze dziwnie do miłoci skłonnym czyni.Ach! jakież z was jeszcze dzieci, moi panowie!Bogdajbymy jak najdłużej niemi być mogli!... najprzyjemniejsze uczucia sš te, które nam młodoć przypominajš!Idmy, idmy! bardzo proszę, moi panowie... co tu pięknego w lej skalistej drożynie?... Cóż tam panie...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]