Dom z kosci, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Robert SilverbergDom z ko�ciPo wieczornym posi�ku Paul zaczyna uderza� w b�ben imrucze� pod nosem. Wkr�tce potem Marty podchwytuje rytm,r�wnie� nuci cicho, niebawem za�, jak co wiecz�r, rozpoczynasi� kolejny odcinek plemiennej sagi.Nie ulega w�tpliwo�ci, �e to bardzo emocjonalna opowie�� -niestety, nic z niej nie rozumiem. M�czy�ni pos�uguj� si�rytualnym jezykiem, kt�rego nie pozwolono mi si� nauczy�.Przypuszczam, i� tak samo ma si� on do j�zyka u�ywanego naco dzie� jak �acina do francuskiego albo hiszpa�skiego. Jest�wi�ty, tajny, wy��cznie dla wtajemniczonych. Nie dla takichjak ja.- Opowiadaj! - krzyczy B.J.- No, dalej! - wt�ruje mu Danny.Paula i Marty'ego stopniowo ogarnia coraz wi�kszy zapa�.Nagle kto� odsuwa wisz�c� w otworze drzwiowym sk�r� renifera,do �rodka wciska si� podmuch przera�liwie zimnego wiatru, azaraz potem wkracza Zeus.Zeus jest wodzem. To wielki nied�wiedziowaty facet,ju� odrobin� t�ustawy, ale mimo to wci�� robi gro�newra�enie. G�sta czarna broda poprzetykana pasemkami siwizny,nieruchome oczy o przenikliwym spojrzeniu b�yszcz� niczym dwarubiny w pomarszczonej, ogorza�ej twarzy, zniszczonej przezmro�ny wiatr i czas. Mimo paleolitycznego ch�odu ma na sobietylko lu�n� szub� z czarnego futra. G�ste w�osy na piersi s�prawie ca�kiem siwe. O jego pozycji i sile �wiadcz� liczneozdoby: naszyjniki z morskich muszli, wisiorki z ko�ci ibursztynu, �a�cuch po��k�ych wilczych k��w, opaska nabijanakawa�kami ko�ci s�oniowej, ko�ciane bransolety, pi�� albo sze��pier�cieni.Zapada cisza. Zazwyczaj potem wpada do chaty B.J. po to,�eby sobie troch� pogwarzy� i podokazywa�, ale tym razem zjawi�si� bez �on, a w dodatku ma ponur�, zatroskan� min�. Celujepalcem w Jeanne i pyta:- Widzia�a� dzisiaj obcego? Jaki on jest?Od tygodnia wok� wsi kr�ci si� jaki� obcy. Zostawiamn�stwo �lad�w: odciski st�p, niedok�adnie zatarte �lady poobozowiskach, po�amane krzesiwa, skrawki przypieczonego mi�sa.Ca�e plemi� jest niezmiernie podekscytowane, poniewa� obcychnie spotyka si� tutaj zbyt cz�sto. Ostatnim by�em ja, p�toraroku temu. Jeden B�g wie, dlaczego mnie przyj�li; by� mo�edlatego, �e wzbudzi�em ich lito��. S�dz�c z rozm�w, jakieprowadz� na ten temat, zabij� go przy pierwszej sposobno�ci. Wubieg�ym tygodniu Paul i Marty u�o�yli Pie�� o Obcym, kt�r�Marty wykonywa� przy ognisku przez dwa kolejne wieczory,naturalnie w rytualnym j�zyku, wi�c nie zrozumia�em ani s�owa,lecz nawet dla mnie brzmia�a przera�aj�co.Jeanne jest �on� Marty'ego. Dzi� po po�udniu, wyjmuj�cryby z sieci, mia�a okazj� dobrze przyjrze� si� obcemu.- Jest niski - informuje Zeusa. - Ni�szy od ciebie, ale iumi�niony jak Gebravar.Tak mnie nazywa. Cz�onkowie plemienia maj� sporo krzepy,ale nigdy nie chodzili na si�owni�. Moje mi�nie nie przestaj�ich fascynowa�.- Ma ��te w�osy i szare oczy, i jest brzydki. Paskudny.Wielka g�owa, du�y p�aski nos, chodzi zgarbiony z niskopochylon� g�ow�. - Jeanne wzrusza ramionami. - Przypomina�wini�. Albo goblina. Pr�bowa� ukra�� ryby z sieci, ale uciek�,kiedy mnie zobaczy�.Zeus zadaje kilka pyta� - czy co� m�wi�, jak by� ubrany,czy mia� na sobie jakie� malowid�a - po czym zwraca si� doPaula:- Co o nim my�lisz?- My�l�, �e to duch. - Ci ludzie wsz�dzie widz� duchy, aPaul, kt�ry jest bardem, my�li o nich bez przerwy. W jegowierszach roi si� od duch�w. Uwa�a, �e �wiat duch�w jest nawyci�gniecie r�ki, z ka�d� chwil� bli�ej. - Duchy maj� szareoczy - dodaje. - Takie jak on.- No dobrze, duch. Ale jaki?- Jak to "jaki"?Zeus rzuca mu mia�d��ce spojrzenie.- Powiniene� uwa�niej s�ucha� w�asnych wierszy! Naprawd�nie rozumiesz? Przecie� to jeden ze Zjadaczy Odpadk�w alboduch kt�rego� z nich!Reakcj� na te s�owa jest potworna wrzawa.Odwracam si� do Sally. Sally jest moj� kobiet�. W gruncierzeczy jest moj� �on�, chocia� to stwierdzenie wci�� jeszczenie mo�e przej�� mi przez gard�o. Nazywam j� Sally, poniewa�kiedy� zna�em dziewczyn� o tym imieniu i nawet my�la�em, �e by�mo�e o�eni� si� z ni�... Ale to by�o dawno temu, w zupe�nieinnej epoce geologicznej.Pytam Sally, kim s� Zjadacze Odpadk�w.- �yli na tych terenach, kiedy si� tu zjawili�my. Wszyscyju� pomarli, ale...Milknie, poniewa� Zeus kieruje na mnie przeszywaj�cespojrzenie. Od pocz�tku traktuje mnie z mieszanin� rozbawieniai dobrotliwej pogardy, ale teraz w jego wzroku dostrzegam co�nowego.- Zrobisz co� dla nas - m�wi. - Tylko obcy mo�e schwyta�obcego. To twoje zadanie. Niewa�ne, czy jest duchem, czycz�owiekiem; musimy zna� prawd�. Jutro p�jdziesz, wytropisz goi schwytasz. Rozumiesz? Wyruszysz o �wicie i nie wr�cisz bezniego.Usi�uj� co� odpowiedzie�, ale j�zyk odmawia mipos�usze�stwa. Na szcz�cie Zeusowi wystarczy moje milczenie.Usmiecha si�, kiwa g�ow�, odwraca si� gwa�townie i wychodzi wciemno��.Wszyscy natychmiast gromadz� si� wok� mnie, rozpieranidum� i podnieceniem, jakie ogarniaj� nas zawyczaj, kiedy kto�znajomy dost�pi wielkiego wyr�nienia. Trudno mi powiedzie�,czy mi zazdroszcz�, czy raczej wsp�czuj�. B.J. obejmuje mniemocno, Danny wali w rami�, Paul wygrywa triumfalny werbel nab�bnie, Marty wyci�ga z worka przera�liwe ostry kamienny n� conajmniej 25-centymetrowej d�ugo�ci i wciska mi go w r�k�.- Masz. We� go. Mo�e ci si� przyda�.Wytrzeszczam oczy na n�, jakby to by� odbezpieczonygranat.- S�uchajcie, ja naprawd� nie mam poj�cia, jak si� tropi ichwyta ludzi...- Daj spok�j. - B.J. macha r�k�. - O co ci chodzi?B.J. jest architektem, Paul - poet�, Marty �piewa lepiejni� Pavarotti, Danny maluje i rze�bi. Uwa�am ich zanajbli�szych przyjaci�. Wszyscy s� lud�mi z Cro-Magnon, janie, a mimo to traktuj� mnie jak swego. W pi�ciu tworzymyzgran� paczk�. Gdyby nie oni, na pewno bym oszala�, samotny,zagubiony, odci�ty od wszystkiego, czym kiedy� by�em i cozna�em.- Jeste� silny i szybki - m�wi Marty. - Na pewno daszsobie rad�.- I sprytny, na sw�j zwariowany spos�b - dorzuca Paul. -Sprytniejszy od niego. W og�le si� o ciebie nie martwimy.Nawet je�li niekiedy traktuj� mnie troch� z g�ry, todlatego, �e na to zas�uguj�. Ka�dy z nich jest wysokiej klasyspecjalist�, ka�dy jest niezmiernie dumny ze swoich umiej�tno�ci.Jestem dla nich kim� w rodzaju niedorozwini�tego przyg�upa. Todla mnie co� nowego, bo w moich czasach mnie tak�e uwa�ano zawysokiej klasy specjalist�.- P�jdziecie ze mn� - zwracam si� do Marty'ego. - Ty iPaul. Zrobi�, co trzeba, ale chc�, �eby kto� mnie ubezpiecza�.- Nic z tego - odpowiada Marty. - Zrobisz to sam.- B.J.? Danny?Kr�c� g�owami, ich twarze nieruchomiej�, w oczach pojawiasi� nieprzyjemny b�ysk. Atmosfera wyra�nie si� och�adza. Mo�e ijeste�my kumplami, ale to nie zmienia faktu, �e musz� samwykona� zadanie. Albo niew�a�ciwie odczyta�em sytuacj� i oniwcale nie s� moimi przyjaci�mi. Nie spos�b te� wykluczy�, �ema to by� pr�ba, by� mo�e co� w rodzaju inicjacji... Sam niewiem. W�a�nie wtedy, kiedy niemal doszed�em do przekonania, �eci ludzie r�ni� si� od nas tylko j�zykiem i pewnymiosobliwo�ciami kulturowymi, przekonuj� si� bole�nie, �e tak niejest. Nie nazwa�bym ich dzikusami, bro� Bo�e... Po prostu s�zupe�nie inni, i tyle. Cia�a i m�zgi nale�� do gatunku Homosapiens, natomiast dusze r�ni� si� od naszych o dwadzie�ciatysi�cy lat.- Powiedz mi co� wi�cej o Zjadaczach Odpadk�w - prosz�Sally.- Byli jak zwierz�ta. Potrafili porozumiewa� si�, aletylko chrz�kaj�c i czkaj�c. S�abo polowali, wi�c �ywili si�padlin� albo tym, co zosta�o po innych.- Cuchn�li jak odpadki - w��cza si� Danny. - Nie potrafilirze�bi� ani malowa�.- A pieprzyli si�, o tak!Marty �apie stoj�c� najbli�ej kobiet�, rzuca na ziemi�,chwyta za biodra i udaje, �e bierze j� od ty�u. Wszyscy �miej�si�, pokrzykuj�, tupi�.- A tak chodzili! - wo�a B.J., po czym zaczyna biega� wk�ko jak ma�pa, pochrz�kuj�c i od czasu do czasu wal�c si�pi�ciami po piersi.Przekrzykuj�c si�, dostarczaj� odra�aj�cych szczeg��w z�ycia ohydnych, wstr�tnych, g�upich, cuchn�cych ZjadaczyOdpadk�w. Byli prymitywnymi barbarzy�cami. Ich kobiety chodzi�yw ci��y dwana�cie albo trzyna�cie miesi�cy, a kiedy wreszciedzieci rodzi�y si�, by�y ca�e ow�osione i mia�y pe�engarnitur z�b�w. Wszystko to stanowi zamierzch�� histori�,informacje za� by�y przekazywane z pokolenia na pokolenie przezbard�w takich jak Paul. Nikt z nich nie widzia� Zjadacza naoczy, niemniej jednak ka�dy nimi pogardza.- Wszyscy ju� nie �yj� - m�wi Paul. - Wygin�li dawno temu,podczas wielkich wojen. Ten tutaj musi by� duchem.Ju� wiem, co jest grane, mimo �e nie jestem archeologiem,tylko absolwentem West Point. W naszej rodzinie to ju� czwartepokolenie. Znam si� na elektronice, komputerach i fizyceczasoprzestrzeni. Archeolodzy tak za�arcie sprzeczali si� o to,kt�ry z nich ma uda� si� w przesz�o��, �e w ko�cu wszyscyzostali w domu, a eksperyment przej�o wojsko. Mimo to nawetmoje skromne wiadomo�ci uzyskane podczas przyspieszonego kursuarcheologii pozwalaj� mi si� domy�li�, �e Zjadacze Odpadk�w toneandertalczycy, pow��cz�cy nogami uczestnicy ewolucyjnegowy�cigu, kt�rzy nie wytrzymali tempa biegu.A wi�c w epoce lodowej w Europie naprawd� dosz�o dowyniszczaj�cych wojen mi�dzy powolnie my�l�cymi Zjadaczami asprytnymi przedstawicielami gatunku Homo sapiens... Wygl�dajednak na to, �e przy �yciu pozosta�o troch� niedobitk�w, ajeden z nich, B�g wie dlaczego, p�ta si� teraz w pobli�u tejwsi.Otrzyma�em zadanie, �eby go wytropi� i z�apa� - a mo�ezabi�? Czy�by tego oczekiwa� ode mnie Zeus? �ebym odwali� zanich mokr� robot�? Trafi�em do bardzo cywilizowanych ludzi,nawet je�li poluj� na ogromne w�ochate s�onie i buduj� domy zich pobiela�ych ko�ci. Tak bardzo cywilizowanych, �e nie chc�plami� sobie r�...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]