Domek na prerii (tom 3 - Nad sliwkowym strumieniem), eBooks txt

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
L^&OшОКЗ с» \£\K'.» 1 \ф\Лад- \*\ЯРсАГ* \z\>W^°^ "te ЦЛ7,оKlasyka Literatury DziecięcejLaura Incjatts WilderNADŚLIWKOWYM. STRUMIENIEMPrzekład z angielskiego Anna DuszyńskaAgencja KRIS Warszawa 1993Tytuł oryginału On the Banks of Plum CreehRedaktor Bożenna JakowieckaProjekt graficzny okładki Barbara OpokaЪЪ^оЪISBN 83-900756-1-ХAgencja KRISWarszawa 1993Wydanie I. Ark. wyd. 9,5.Oddano do druku w marcu 1993 r.Druk ukończono w marcu 1993 r.Skład i łamanie: UK .LITERA"Druk 1 oprawa: Olsztyńskie Zakłady GraficzneIm. Seweryna Pieniężnego10-417 Olsztyn, ul. Towarowa 2Zam. nr 283/931<к*\ ПъъRozdział pierwszyDrzwi w ziemiNikły ślad kół wozu urwał się wśród traw prerii, więc tatuś zatrzymał konie.Gdy koła przestały się obracać, Jack ulokował się w miejscu, gdzie wóz rzucał cień. Leżał w trawie, wyciągnąwszy przednie łapy. Nos ukrył w miękkim futrzanym zagłębieniu. Całe jego psie ciało oddawało się odpoczynkowi, czuwały tylko sterczące uszy.Dzień za dniem, od dłuższego czasu, Jack biegł truchtem między kołami wozu. Przemierzył w ten sposób drogę prowadzącą od małego drewnianego domku w Indiańskim Kraju, przez stany: Kansas, Missouri, Iowa, w głąb stanu Minnesota. Odpoczywał tylko wtedy, kiedy wóz zatrzymywał się na postój.Laura i Mary aż podskoczyły z radości. Nogi już im zdrętwiały od zbyt długiego siedzenia.- Jesteśmy chyba na miejscu - powiedział tatuś. -Od Nelsona miało być pół mili wzdłuż strumienia. Zrobiliśmy już co najmniej tyle, strumień też widać.Laura jednak nie mogła nigdzie dostrzec rzeczki, widziała tylko zielony brzeg, a za nim rząd wierzb,5których korony chwiały się, kołysane łagodnym wietrzykiem. Wszędzie dookoła, aż po linię widnokręgu, poruszały się trawy, niby drobne fale na wodzie.Tatuś wychylił głowę zza płóciennej budy wozu i powiedział:- To mi wygląda na stajnię, ale gdzie jest dom? Nagle Laura zerwała się na równe nogi. Tuż obok,przy koniach stał obcy człowiek! Do tej pory nie spotkali żywej duszy, a tu zjawił się ktoś, jakby wyrósł spod ziemi. Włosy miał jasne niby len, skórę na twarzy czerwoną jak Indianin, a oczy bezbarwne, jak gdyby przez pomyłkę osadzone w tej ciemnej twarzy. Jack zawarczał głucho.- Spokój, Jack! - powiedział tatuś i zwrócił się do nieznajomego: - Pan Hanson, jeśli się nie mylę?- Taa - odpowiedział mężczyzna.- Słyszałem, że wybiera się pan na zachód i podobno chce pan sprzedać gospodarstwo? - Tatuś mówił głośno i wyraźnie.Mężczyzna powoli zmierzył wzrokiem wóz. Potem spojrzał na dwa mustangi - Pet i Patty. Po chwili milczenia rzekł znowu:- Taa...Tatuś zeskoczył z kozła, a mama powiedziała:- Możecie wysiąść, dziewczynki, i pobiegać sobie trochę. Zmęczyłyście się pewnie tym siedzeniem.Laura, zeskakując z wozu, oparła nogę na kole. Jack natychmiast podniósł się z ziemi, lecz tatuś kazał mu zostać na miejscu. Piesek więc odprowadził ją tylko wzrokiem, gdy biegiem ruszyła ścieżką wijącą się tuż obok. Ścieżka wiodła nad sam brzeg strumienia, przecinając łączkę, gdzie zieleniła się niewysoka trawa. Niżej, w dole, płynęła woda, marszcząc się i połyskując w słońcu. Na drugim brzegu rosły wierzby. Dalej dróżka biegła ukośnie w dół, po trawiastej skarpie, wznoszącej się nad wodą niczym ściana.6Laura zaczęła ostrożnie schodzić po stromym zboczu. Za jej plecami brzeg był coraz wyższy, wkrótce wóz zniknął jej z oczu. Wysoko w górze jaśniało niebo, a w dole płynęła woda, cicho szemrząc, jakby mówiła sama do siebie. Laura zrobiła jeden krok do przodu, a potem następny. W tym miejscu brzeg robił się płaski, ścieżka skręcała i opadała schodkami ku samej wodzie.Nagle oczom Laury ukazały się drzwi. Tkwiły pionowo w skarpie, dokładnie tam, gdzie skręcała dróżka. Zdaje się, że prowadziły do domu, lecz wszystko, co znajdowało się za tymi drzwiami, pozostawało ukryte pod ziemią. Były zamknięte, a przed nimi leżały dwa wielkie psy o szpetnych pyskach. Na widok Laury oba brytany zaczęły się z wolna podnosić. Dziewczynka rzuciła się do ucieczki. Pobiegła dróżką w kierunku wozu, który teraz wydał się jej najbezpieczniejszym miejscem na świecie.Mary stała na dworze, więc Laura podeszła do niej i szepnęła:- Widziałam w ziemi drzwi, a przed nimi dwa ogromne psiska... - Laura obejrzała się za siebie. Psy właśnie się zbliżały.Spod wozu doszło głuche warczenie. Jack pokazał obcym przybyszom swoje ostre kły.- To pańskie psy? - spytał tatuś pana Hansona. Pan Hanson odwrócił się i wymówił parę słów, których Laura nie zrozumiała. Psy, jeden za drugim, zsunęły się chyłkiem ze skarpy i zniknęły.Tatuś i pan Hanson ruszyli wolnym krokiem w kierunku stajni. Niewielka szopa porośnięta była trawą, na jej dachu także wyrastały kępy traw i chwiały się na wietrze.Laura i Mary stanęły przy wozie, w pobliżu Jacka. Przyglądały się trawom na prerii, które gięły się i falowały, i żółtym kwiatom, chylącym ku ziemi swe główki. Patrzyły, jak ptaki wznoszą się w powietrze, biją skrzydełkami, a potem znów nurkują w trawie. Niebo rozpo-7ścierało się wysoko nad głowami sióstr, jego skraj łączył się łagodnie z dalekim widnokręgiem.Niebawem tatuś i pan Hanson wrócili. Dziewczynki usłyszały, jak tatuś mówi:- W porządku, Hanson. Jutro pojedziemy do miasta i załatwimy formalności. A dziś w nocy rozbijemy w pobliżu obóz.- No tak, no tak - zgodził się pan Hanson.Tatuś podsadził Mary i Laurę na wóz i ruszyli na otwartą prerię. Powiedział mamie, że pan Hanson oddał swą ziemię, dwa woły i całe plony w zamian za Pet, Patty, źrebaka oraz płócienną plandekę od wozu.Gdy wóz się zatrzymał, tatuś wyprzągł oba mustangi i zaprowadził je do strumienia, żeby się porządnie napity. Potem uwiązał je na postronkach, a sam poszedł pomagać mamie w przygotowaniu obozowiska. Laurę ogarnęła nagle dziwna niemoc. Nie miała ochoty na zabawę i nie czuła zupełnie głodu, kiedy zasiedli do kolacji przy ognisku.- To nasza ostatnia noc na dworze - powiedział tatuś. - Jutro znów się osiedlimy. Nasz dom stoi nad brzegiem strumienia, Caroline.- Charles! - zawołała mamusia. - Przecież to nie dom, tylko zwykła ziemianka. Jeszcze nigdy nie mieszkaliśmy w czymś takim.- Zobaczysz, jak tam czysto - odparł tatuś. - Norwegowie to bardzo porządni ludzie. W zimie będzie nam przytulnie i ciepło, a przecież do zimy wcale nie tak daleko.- To prawda - zgodziła się mama. - Dobrze by było się gdzieś zatrzymać, zanim spadną pierwsze śniegi.- Tylko do pierwszych żniw - powiedział tatuś. -Potem znów będziemy mieli piękny dom, konie, a może nawet mały powóz. Jesteśmy w wielkiej pszenicznej krainie, Caroline. Ziemia tu żyzna i płaska, bez kamieni i drzew, z którymi jest tyle męki. Pojąć nie mogę, dlaczego8Hansen obsiał takie małe pole. Może była susza, a może z niego marny rolnik? Ta jego pszenica jest jakaś mała i lekka.Na skraju ogniska pasty się Pet, Patty i Bunny. Z głośnym chrupaniem rwały zębami trawę, a potem stawały nieruchomo i żuty ją, zapatrzone w ciemność i gwiazdy nisko połyskujące nad ziemią. Wymachiwały ze spokojem ogonami, jakby zupełnie nie zdawały sobie sprawy, że zostały sprzedane.Laura, która była już dużą dziewczynką - skończyła bowiem siedem lat - wiedziała, że nie wypada płakać. Nie potrafiła się jednak powstrzymać, by nie zapytać tatusia:- Czy musiałeś oddać Pet i Patty, tato? Czy musiałeś? Tatuś objął ją ramieniem i przytulił mocno do siebie.- Widzisz, moja kruszynko - powiedział - Pet i Patty lubią podróże. Takie małe indiańskie koniki, Lauro, nie nadają się do pługa, za ciężka to dla nich praca. Będą znacznie szczęśliwsze w drodze, gdy pobiegną przed siebie, na zachód. Nie chciałabyś chyba trzymać ich tutaj i patrzeć, jak im serce pęka z żalu przy pługu. Tak, Pet i Patty będą sobie dalej wędrowały, a ja tymczasem, przy pomocy tych wielkich wołów, zaorzę ogromne pole pod zasiew na przyszłą wiosnę. Dobry zbiór pszenicy, Lauro, przyniesie nam więcej pieniędzy, niż kiedykolwiek widzieliśmy na własne oczy. A wtedy znowu kupimy sobie konie, masę nowych ubrań i wszystko, czego tylko dusza zapragnie.Laura milczała. Owszem, poczuła się trochę lepiej w ramionach taty, lecz wciąż dręczyło ją pragnienie, żeby zatrzymać Pet, Patty i Bunny'ego - długouchego młodziutkiego źrebaczka.■Rozdział drugiZiemiankaWczesnym rankiem tatuś pomógł panu Hansonowi przenieść pałąki i plandekę z jednego wozu na drugi. Z ziemianki wyniesiono wszystkie rzeczy i ustawiono na brzegu, a następnie załadowano je na wóz pana Han-sona.Uprzejmy Norweg chciał pomóc tacie w przenoszeniu rzeczy, ale mama zaprotestowała:- Nie, Charles. Wprowadzimy się, gdy wrócisz.Wówczas tatuś zaprzągł Pet i Patty do wozu ich nowego właściciela. Źrebaczka uwiązał z tyłu i ruszyli razem z panem Hansonem w kierunku miasta.Laura patrzyła w ślad za Pet, Patty i Bunnym, które oddalały się coraz bardziej. Łzy ją piekły, a w gardle coś ściskało. Koniki biegły wesoło, wyginając szyję, a wiatr rozwiewał ich grzywy i ogony. Nie wiedziały przecież, że nigdy już nie wrócą do domu.Między wierzbami strumyk szemrał, jakby sam sobie nucił radosną melodię. Łagodny wietrzyk poruszał trawami na skarpie. Słońce jasno świeciło, a wokół wozu10rozciągała się ogromna przestrzeń, która aż się prosiła, by ją poznać.Najpierw należało odwiązać psa od koła wozu. Pupilów pana Hansona już nie było, więc Jack mógł teraz hasać sobie do woli. Tak się tym uradował, że skoczył na Laurę i zaczął ją gwałtownie lizać po twarzy, aż musiała usiąść na ziemi. Po chwili biegł już przed siebie wąską ścieżką, a dziewczynka za nim.Mama wzięła Carrie na ręce i powiedziała:- Chodź, Mary. Obejrzymy sobie ziemiankę.Jack pierwszy dotarł do drzwi ziemnego domku. Stały otworem. Zajrzał do środka, lecz nie wszedł, postanowił zaczekać na Laurę.Drzwi ziemianki okrywało kolorowe pnącze, które wyrastało z traw na brzegu. Czerwone, niebieskie, fioletowe, w paski, różowe i białe kwiaty otwierały swe kielichy, podobne do ptasich gardziołek, ... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • monissiaaaa.htw.pl