Domek na prerii (tom 5 - Maly farmer), eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.ф*\Z\>ts#"ЭЙ? "05S Д7/щ /77/~*V■ ) /J.Klasyka Literatury DziecięcejLama Ingatts WilderMALTFMMERPrzekład z angielskiego Anna DuszyńskaAgencja KRIS Warszawa 1994Tytuł oryginału Farmer BoyRedaktor Anna PiliszekProjekt graficzny okładki Barbara OpokaUlISBN 83-900756-3-6Agencja KRISul. Rembielińska 6/72, 03-343 Warszawa, tel. 674-89-53Warszawa 1994Wydanie I. Ark. wyd. 8,0Oddano do druku w styczniu 1994 r.Druk ukończono w styczniu 1994 r.Skład i łamanie: UK .LITERA" tel. 41-04-76Druk i oprawa: Olsztyńskie Zakłady Graficzneim. Seweryna Pieniężnego, 10-417 Olsztyn, ul. Towarowa 2M-c с "Vs4Rozdział pierwszySzkolne dniDziało się to w styczniu sześćdziesiąt siedem lat temu* na północy stanu Nowy Jork. Wszędzie leżał głęboki śnieg. Obciążał nagie konary dębów, klonów i buków, naginał do samych zasp zielone gałęzie cedrów i świerków. Okrywał pierzyną pola i kamienne ogrodzenia.Długą drogą przez las szedł do szkoły mały chłopiec - Almanzo, wraz ze swym rodzeństwem - trzynastoletnim bratem Royalem i dwiema siostrami: dwunastoletnią Elizą Jane i dziesięcioletnią Alice. Almanzo był najmłodszy - nie miał jeszcze dziewięciu lat.Musiał jednak dotrzymać kroku bratu i siostrom, pomimo że niósł pojemnik z drugim śniadaniem dla wszystkich.- Royal powinien nieść, a nie ja, on jest starszy! -zaprotestował nagle.Royal kroczył przodem, wysoki, w dużych butach, zupełnie jak dorosły.Pierwsze oryginalne wydanie książki ukazało się w 1933 roku. (Przyp. red.)5- Nie, Manzo, teraz twoja kolej, teraz niesie najmłodszy - odezwała się Eliza Jane.Rządziła się jak szara gęś. Zawsze wiedziała wszystko najlepiej i zmuszała młodsze dzieci do posłuszeństwa.Głębokimi koleinami wyrobionymi w śniegu przez płozy ciężkich sań Almanzo pośpieszał za bratem, a Alice szła za starsza siostrą. Po obu stronach ścieżki piętrzyły się zaspy miękkiego śniegu. Podążali długim zboczem w dół, gdzie był mostek, i mieli jeszcze milę przez zamarznięty las.Almanzo prawie nie czuł nosa, mróz szczypał go w policzki, ale poza tym było mu ciepło w grubym, wełnianym ubraniu, zrobionym z wełny owiec należących do jego ojca. Pod spodem nosił białą jak mleko bieliznę, tylko wełnę na wierzchnią odzież matka ufarbowała wywarem z łupin owoców palmy olejowej. Zabarwiła na brązowo wełnę na palto i długie spodnie. Po utkaniu, wymoczeniu i wysuszeniu otrzymała ciężkie, grube, piękne sukno. Nie przenikał przez nie ani mróz, ani wiatr, ani nawet ulewny deszcz. Z cieńszej przędzy ufarbowanej na wiśniowy kolor utkała też miękki, lekki i ciepły materiał na kamizelkę.Spodnie chłopca łączyły się w pasie z kamizelką ozdobioną rzędem błyszczących mosiężnych guzików. Palto zapinało się wygodnie na guziki aż pod samą szyję. Matka zrobiła mu też z tego samego sukna czapkę z ciepłymi nausznikami, wiązaną pod brodą. Miał czerwone, jednopalcowe rękawiczki na tasiemce przerzuconej przez szyję po to, żeby ich nie zgubić.Jedną parę getrów wciągał na kalesony, drugą zaś na nogawki spodni. Na nogi wkładał mokasyny takie same jak Indianie.Dziewczynki wychodząc na mróz porządnie opatulały głowy grubymi szalikami, ale Almanzo był chłopcem i wystawiał twarz na mróz. Policzki pałafy mu od zimna i wyglądały jak dwa czerwone jabłuszka, nos miał czer-6wieńszy niż wiśnia, toteż kiedy pokonał półtorej mili, na widok szkoły poczuł ogromną ulgę.Szkoła stała samotnie w lesie, u stóp wzgórza Hard-scrabble. Z komina unosił się dym, do drzwi biegła ścieżka wykopana łopatą pośród zasp.Pięciu dużych chłopaków baraszkowało obok w głębokim śniegu.Na ich widok Almanzo poczuł strach. Royal udawał tylko, że się nie boi. Były to znane wszystkim łobuziaki z osady Hardscrabble; każdy się ich bał.Potrafili dla zabawy połamać saneczki małych chłopców albo chwycić kogoś za nogi i rozhuśtawszy rzucić go głową w głęboki śnieg. Niekiedy zmuszali chłopców, żeby bili się ze sobą, choć nie mieli na to najmniejszej ochoty i błagali, by ich zostawić w spokoju.Ta piątka szesnasto- czy siedemnastolatków zjawiła się w szkole już kolejny raz w połowie zimowego semestru. Przychodzili tylko po to, by narobić w szkole szkód i pobić nauczyciela. Chwalili się, że żaden nauczyciel nie wytrzyma do końca zimy, i rzeczywiście jak dotychczas to się sprawdzało.W tym roku nauczycielem został szczupły, blady młody człowiek - pan Corse. Łagodny i cierpliwy, nigdy nie chłostał malców, gdy nie wiedzieli, jak się coś pisze. Na myśl o tym, że te draby zamierzają okładać pięściami pana Corse'a, Almanzo poczuł mdłości.W szkole panowała cisza, tylko z zewnątrz dochodziły wrzaski bandy. Uczniowie zgromadzili się wokół dużego pieca na środku klasy i szeptem o czymś rozmawiali. Pan Corse siedział przy pulpicie podparłszy głowę chudą ręką i czytał książkę. Po chwili podniósł głowę i rzekł raźnym głosem:- Dzień dobry!Royal, Eliza Jane i Alice odpowiedzieli mu grzecznie, ale Almanzo nie wydobył z siebie głosu. Wpatrywał się w pana Corse'a, a ten z uśmiechem zapytał go:7- Czy wiesz, że dziś pójdę z wami do waszego domu? Almanzo z przejęcia nie odpowiedział.- Tak - dodał pan Corse - dzisiaj przypada kolej na waszego ojca.Każda rodzina w okręgu musiała przez dwa tygodnie gościć nauczyciela w swoim domu. W związku z tym nauczyciel co dwa tygodnie przenosił się na inną farmę, aż do końca zimowego semestru, a potem zamykał szkołę.Pora była zacząć lekcje. Pan Corse uderzył linijką w pulpit i dzieci zajęły miejsca w ławkach - dziewczynki po lewej stronie klasy, a chłopcy po prawej; pomiędzy sobą mieli piec i skrzynię na polana. Najwyżsi siedzieli z tyłu, przed nimi ci średniego wzrostu, a z przodu maluchy. Ponieważ ławki były jednakowej wielkości, więksi chłopcy ledwie się w nich mieścili, a malcy nie sięgali nogami do podłogi.Almanzo i Miles Lewis byli w pierwszej klasie, siedzieli więc na samym przodzie; nie mieli pulpitów i musieli trzymać elementarze w rękach.Nauczyciel podszedł do okna i zastukał w szybę. Pięciu awanturników wpadło z hałasem do klasy śmiejąc się i drwiąc. Przewodził im Bill Ritchie, chłopak o potężnych pięściach i tak prawie duży jak ojciec Almanza. Z głośnym tupaniem otrząsnął śnieg z butów i szurając nimi powlókł się do tylnej ławki. Za nim, rozmawiając głośno, poszła reszta. Pan Corse nie powiedział ani słowa.W szkole nie wolno było rozmawiać, nawet szeptem, ani wiercić się w ławce. Każdy musiał siedzieć w milczeniu, nie odrywając wzroku od książki. Almanzo i Miles starali się nie machać zwisającymi nogami, chociaż bez podparcia trochę cierpły i bolały. Czasami noga sama się zahuśtała, a wtedy Almanzo czując na sobie wzrok nauczyciela próbował udawać, że nic się nie stało.W tylnych ławkach chuligani szamotali się, tłukli książkami i głośno gadali. Pan Corse powiedział surowo:- Proszę nie przeszkadzać!8Na parę chwil zapadła cisza, lecz potem znowu się zaczęło. Chcieli, żeby nauczyciel ich ukarał, bo wówczas całą piątką mogliby rzucić się na niego.W końcu pan Corse wywołał pierwszą klasę i Almanzo zsunąwszy się z ławki podszedł razem z Milesem do nauczycielskiego pulpitu. Nauczyciel wziął do ręki jego elementarz i kazał poprawnie przeliterować wskazane słowa.Kiedy Royal był w pierwszej klasie, często wracał do domu ze spuchniętą, sztywną ręką. Poprzedni nauczyciel bił linijką po palcach, jeśli się czegoś nie umiało. Wtedy ojciec zagroził:- Jeszcze raz nauczyciel cię zbije, to sprawię ci takie lanie, że popamiętasz!Pan Corse nie bił nigdy małych chłopców po rękach. Kiedy Almanzo nie wiedział, jak się pisze jakieś słowo, pan Corse mówił:- Zostań na przerwie, żeby się nauczyć.Na przerwę najpierw wychodziły dziewczynki. Wkładały palta i kapturki i powoli wychodziły przed szkołę. Po piętnastu minutach pan Corse stukał w szybę, a wtedy wracały, wieszały palta i szaliki w przedsionku i znowu siadały do książek. Dopiero teraz przychodziła pora na chłopców. Pędem, z krzykiem wybiegali na mróz i natychmiast zaczynali obrzucać się śnieżkami. Ci, którzy mieli saneczki, wdrapywali się na wzgórze Hardsc-rabble i zjeżdżali w dół na brzuchu po długim, stromym zboczu. Przewracali się w śniegu, biegali, siłowali się, rzucali śnieżkami, nacierali sobie twarze śniegiem, wrzeszcząc przy tym, ile sił w płucach.Almanzo bardzo się wstydził, kiedy musiał na przerwie zostać razem z dziewczynkami.W południe wolno było chodzić po klasie i szeptem rozmawiać. Eliza Jane otworzyła pojemnik z jedzeniem i wyjęła chleb z masłem, kiełbasę, pączki, jabłka i cztery przepyszne rożki z kruchego ciasta nadziewane pachnącą marmoladą jabłkową.9Almanzo zjadł swoje ciastko, nie zostawiając ani okruszyny, oblizał palce, a potem chochla zaczerpnął wody z wiadra stojącego na ławce i napił się. Następnie włożył palto, czapkę, rękawiczki i wyszedł na dwór, żeby się pobawić.Świeciło słońce, śnieg skrzył się tysiącami drobniutkich iskierek. Ze wzgórza Hardscrabble zjeżdżali drwale; na saniach piętrzyły się pnie drzew, woźnice strzelali z batów i pokrzykiwali na konie, a dzwoneczki przyczepione do uprzęży wesoło dzwoniły.Chłopcy z wrzaskiem rzucili się do wielkich sań, żeby podczepić swoje saneczki. Ci, którzy ich nie mieli, wdrapywali się na załadowane pnie. Mijali szkołę wznosząc okrzyki radości. Gęsto latały śnieżki, chłopcy szamotali się na kłodach, spychając się z sań w głębokie zaspy. Almanzo pokrzykując jechał na saneczkach Milesa.Zdawało się im, że dopiero chwila minęła od wyjścia ze szkoły. Ale droga powrotna zajęła im sporo czasu. Z początku szli, potem biegli, wreszcie dysząc ruszyli pędem. Wiedzieli, że się spóźnią, i bali się lania.W szkole było zupełnie cicho. Chłopcy ociągali się z wejściem, ale w końcu jeden po drugim wślizgnęli się po cichu do klasy. Nauczyciel siedział przy pulpicie, a dziewczynki znajdowały się na swoich miejscach i udawały, że się uczą. Ławki chłopców były puste. Almanzo podreptał na swoje miejsce w przerażającej ciszy, wziął do ręki elementarz i starał się zbyt głoś...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]