Domofon, EBooki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zygmunt Miłoszewski (ur. 1976) -powieciopisarz. Debiutował w 2005 roku powieciš grozy Domofon. Sławę przyniósł mu cykl bestsellerowych kryminałówo prokuratorze Teodorze Szackim. Zarówno Uwikłanie, jak i Ziarno prawdy zostały uhonorowane Nagrodami Wielkiego Kalibrui uznane za najlepsze polskie kryminały w 2007 i 2011 roku. Obie powieci ukazały sięw Stanach Zjednoczonych, gdzie zostały bardzo dobrze przyjęte, poza tym ksišżki Miłoszewskiego sš publikowane m.in. w Niemczech, Rosji, Francji i Wielkiej Brytanii. Jego najnowsza powieć to międzynarodowy thriller Bezcenny (2013).Uwikłanie zostało sfilmowane przez Jacka Bromskiego, a nad ekranizacjš Ziarna prawdy pracuje obecnie Borys Lankosz.Makabryczne halucynacje, dziwne głosy, tajemniczy lokatorzy i zagadkowe ofiary, czarny humor... to thriller, któregoakcja rozgrywa się na zwyczajnym warszawskim osiedlu.Do bloku na Bródnie wprowadza się młode małżeństwo, Agnieszka i Robert. Ich pierwszy dzień w nowym miejscu nie zaczyna się dobrze: na zalanej krwiš klatce schodowej leży człowiek bez głowy. Okazuje się, że to dopiero poczštek koszmaru... Groza narasta, aż w końcu blok zamyka się, więżšc bezradnych mieszkańców. Czy to przypadkiem nie zbiorowa histeria?Zagadkę usiłuje rozwikłać troje bohaterów: Agnieszka, której mšż ulega mrocznym siłom, dziennikarz alkoholik Wiktor, który zmaga się z własnš przeszłociš, i skłócony z rodzicami maturzysta Kamil. Czego dowiedzš się o przeklętym domu i o samych sobie?Zygmunt MIŁOSZEWSKIDOMOFONSkan Krzysztof TykwińskiDla MonikiNie chodzš tu żadne zegary. Żaden z kluczy do nich nie pasuje i nigdy nie da się ich nakręcić. Drzwi nigdy nie otwierano i nikt nigdy nie mieszkał w pokojach. Ale ty nie możesz zostać tu długo. Bo to nadchodzi. Stephen King, Lnienie (przeł. Zofia Zinserling)PrologPóniej, kiedy wszystko dobiegło końca, policja, biegli psychiatrzy i dziennikarze uznali wydarzenia, które miały miejsce w naszym domu, za wynik zbiorowej histerii. Czym była spowodowana - nigdy nie wyjaniono. Z tego, co mi wiadomo, nawet nie próbowano.Każde inne wytłumaczenie było albo zbyt przerażajšce, albo zbyt fantastyczne, żeby wzišć je na serio. Zastanawiałem się, czy w rozwišzaniu zagadki nie pomogłyby moje kasety. Ale nie. Dla kogo z zewnštrz byłyby one cišgiem bełkotliwych rozmów prowadzonych przez domofon, składajšcych się w większoci ze zwrotów typu To ja", Kochanie, otwórz", Mówiła: chleb, papierosy i co?" i Czy mogę się pobawić jeszcze pół godziny?". Wnikliwy obserwator zauważyłby pewnie, że z biegiem lat potrzeba było coraz mniej kaset na nagranie wydarzeń całego dnia, że coraz mniej ludzi przychodziło w odwiedziny, a lakoniczne proby o otwarcie drzwi stały się jeszcze bardziej lakoniczne.Ale wnikliwego obserwatora, w tym wypadku raczej słuchacza, nie było.Kto mógłby zapytać, jakie mam prawo opowiadać historię bloku i jego mieszkańców. Czy wolno mi opowiadać jš w ten sposób? Czy wiem o nich aż tyle? Kto, kto zadałby takiepytanie, rozbawiłby mnie do łez. Ponieważ wiem o nich więcej, znacznie więcej, niż oni kiedykolwiek będš wiedzieli sami o sobie.Powinienem napisać: wszystko zaczęło się dawno temu, ale to nonsens. Pogubiłbym się we własnych wspomnieniach, chcšc przedstawić minione lata. Dlatego piszę: wszystko zaczęło się w pištek, ii padziernika 2002 roku, kiedy do naszego bloku przyjechali z Olecka młodzi Łazarkowie.Rozdział ilepiej uważaj.anuszka już rozlała olej.Warszawa, Praga Północ, napis na barierce przystanku tramwajowego na rogu ul. Inżynierskiej i ii ListopadaITo nie był idealny dzień na rozpoczęcie nowego życia. Co było nie tak. Na poczštku mylał, że to przez drogę. Piękna przed południem pogoda teraz zrobiła się paskudna i typowo padziernikowa, ruch był większy niż zwykle. Żałował, że zdecydowali o rozpoczęciu przeprowadzki w pištek. Gdyby zrobili wszystko w sobotę i niedzielę, byłoby znacznie łatwiej. Przede wszystkim nie musiałby walczyć z tirami na mokrej drodze. Szlag by to trafił.A może chodziło o co więcej niż jazdę w złych warunkach? Za Pułtuskiem, kiedy mijał tablicę Warszawa 59", poczuł, jak co ugniata mu klatkę piersiowš. Przez moment nie mógł złapać oddechu i o mało nie wpadł w panikę. Uspokoił się, wcišgajšc powietrze z cichym wistem. Co jest grane, powtarzał w mylach, co jest grane? Pewnie po prostu jestem zmęczony. Jak to się będzie powtarzać, będę musiał ić do lekarza. Co za pech, opuszczam koszmarny rodzinny dom, jadę z ukochanš kobietš do nowego mieszkania, zaczynam nowe wspaniałe życie i nie mogę zaczerpnšć oddechu. Co chyba rzeczywicie jest nie tak.- Halo, halo! Ziemia wzywa Roberta! Bzzz, bzzzz, słyszycie nas?- Co? Przepraszam, zamyliłem się, mówiła co?Agnieszka była za to wesoła jak dziecko na szkolnej wycieczce. Ręce założyła za głowę, ciskajšc nimi króciutki koński ogon, stopy oparła o przedniš szybę starej mazdy, którš pieszczotliwie zwali mazdolotem". Wczeniej włożyła do magnetofonu ulubionš składankę radosnych kawałków z lat osiemdziesištych i teraz kiwała dużymi palcami u nóg w rytm I will survive. Wyglšdała bardzo, bardzo sexy. Robert poczuł przyjemne mrowienie w dole brzucha.- Tak, mówiłam. Mówiłam, że jeszcze nigdy nie byłam tak szczęliwa. Co ty na to?-Ja na to ok. To znaczy, że już jest nas dwoje. Jak znajdziemy jakiego szczęliwego autostopowicza, to go skasujemy na wpisowe do klubu. - Zawahał się i dodał: - Też się cieszę, że zostawiam za sobš to bagno.Chyba nadużywał tego słowa, opisujšc swoje bezgrzeszne lata.- Nawet nie chodzi mi o to, co zostawiamy - Agnieszka nie zamierzała zrezygnować z optymistycznego tonu. - Cieszę się z tego, co jest przed nami. Mieszkanie, praca, nowi przyjaciele, sšsiedzi, imprezy, kina, kawiarnie. Mówię ci: będzie super!Przecišgnęła się, odsłaniajšc pępek, i Robertowi przeszło przez głowę, żeby zjechać na pobocze. Pobaraszkować w samochodzie? W sumie czemu nie. Nigdy przedtem tego nie robili. Zrezygnował, ponieważ nie chciał, aby go wymiała. To głupie, skarcił się w mylach, na pewno by tego nie zrobiła. Najwyżej by powiedziała, żeby się stuknšł w głowę, jechał dalej i zaczekał do wieczora, kiedy wynagrodzi mu w trójnasób jego fantazje.Nie odezwał się, Agnieszka za to kontynuowała radosny monolog.- Będę kończyła pracę, szła na piechotę do Nowego wiatu, tam piła kawę i czekała na ciebie. Wiesz, mam blisko, bo biuro jest na Kruczej.Ty będziesz kończył trochę póniej...- Co będę kończył, pracę? - przerwał jej, przełšczajšc wycieraczki na wyższy bieg. - Najpierw jš muszę znaleć.- No, nie gadaj, przecież masz robotę - spojrzała na niego zdziwiona.- Robotę? Masz na myli to, co załatwił twój stary? Przedstawiciel handlowy w firmie produkujšcej wiertarki? Nie żartuj, to dobre na przeczekanie, żeby nie głodować. Tak naprawdę dopiero będę szukał pracy. Nie sšdzę, żebym na poczštku miał czas na kawę. - Wszystko to powiedział trochę za ostro i teraz żałował. Co mu, do jasnej cholery, szkodziło umiechać się i snuć fantazje o wspólnym wieczorze. Zachował się jak dupek. To, że on ma problem (ma?), bo tyle dostali od jej rodziców, to jeszcze nie powód.Spojrzał na niš z nadziejš, że nie zauważyła jego tonu i tego, co się za nim kryje. Patrzyła za okno na zalane deszczem pola.W końcu przerwała milczenie.- Wiesz, chyba nie jest aż tak le. To duża firma, daje jakie możliwoci awansu, zrobienia kariery. Tam też pewnie się można jako ustawić, trochę zarobić i wtedy spróbować poszukać czego innego. Mylisz, że ja po to studiowałam, żeby przez całe życie parzyć komu kawę? To tylko poczštek. Za kilka lat będziemy się miać i wspominać nasze pierwsze stanowiska.Robert przełknšł rosnšcš mu w ustach złoliwš uwagę o jakoci wyższego wykształcenia wyniesionego z Wszechnicy Mazurskiej, ich oleckiej Alma Mater, i powiedział:- Przy kominku w naszym domku w Bieszczadach?- Tak, przy kominku w naszym domku w Bieszczadach -odwróciła się do niego i umiechnęła promiennie, a on odwzajemnił umiech.To było ich marzenie, odkšd się znali: kominek w domku w Bieszczadach. A jednoczenie kod, który mówił: ok, przepraszam, czasami jest le, czasami powiemy co głupiego, ale łšczy nas więcej.Przed Serockiem znowu trafili na wielkš ciężarówkę - tym razem przewożšcš jogurty. Robert wiedział, że jeli jej nie wyprzedzi, będzie się za niš wlókł przez całe miasto i potem jeszcze kilkanacie kilometrów, zanim rozładuje się korek. Zamrugał oczami. Była najgorsza godzina do jazdy. Dochodziła pišta, zapadał zmierzch, jadšce sznureczkiem z przeciwka samochody olepiały wiatłami, poboczami cišgnęli jeszcze piesi i rowerzyci, białoruskie ciężarówki miały chyba jaki zlot. W końcu znalazł lukę, wyskoczył z wypełnionych wodš kolein i przejechał na lewy pas.Przypieszył.Wyrzucane spod kół wyprzedzanego tira wodospady runęły na szybę, chodzšce na najwyższym biegu wycieraczki stały się bezużytecznymi gadżetami.Przypieszył.Był w połowie wyprzedzanego osiemnastokołowca, kiedy zobaczył, że zza górki wyłania się furgonetka. Robert był już za daleko, żeby zwolnić i schować się za ciężarówkę, musiał zaryzykować. Zredukował bieg, wcisnšł do oporu pedał gazu i pochylił się nad kierownicš. Widział kštem oka, jak Agnieszka wyprostowała się i złapała za uchwyt na drzwiach. Spokojnie, uda się, zawsze się przecież udaje, pomylał. Jadšcy z naprzeciwka samochód zatršbił i zamrugał długimi wiatłami. Dzieliło ich około pięćdziesięciu metrów. Jemu zostały jeszcze zaledwie dwa do poczštku kabiny ciężarówki.Minšwszy jš, wyskoczył zbyt gwałtownie z kolein, czuł, jak ociężała zwykle mazda tańczy i traci na dobre kontakt z szosš.Do jadšcego z naprzeciwka samochodu zostało kilka metrów.Desperacko docisnšł gaz, majšc nadzieję, że koła złapiš przyczepnoć, i skręcił kierownicę. Nadsterowny mazdolot zarzucił jeszcze lekko tyłem i wskoczył w kolei... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • monissiaaaa.htw.pl