Dorosnac, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ZOFIa CHąDZyŃSKaDorosnąćProjekt okładki Róża BuczkowskaKorekta Joanna Pietrasik002%Copyright by Zofia ChądzyńskaISBN 83-88790-12-9Wydawnictwo Akapit Press, Łódź 200290-369 Łódźul. Piotrkowska 204/210/248tel. (0 42) 636-12-14; dział zamówień: tel. (0 42) 680-93-70Księgarnia internetowa: www.akapit-press.com.ple-mail: info @ akapit-press.com.plDruk: Drukarnia Księży Werbistów tel. (0 52) 33 06 377, fax (0 52) 33 06 378 ISO 9002„Och, I beliue in yesterday..."Minął dzień,Kiedy świat był jak cudowny senWspomnienia cień...Wczorajszy dzień...„Yesterday" - The BeatlesMichał kończy jutro trzynaście lat. Jak trudno w to uwierzyć! Przedwczoraj mała liszka pełzająca po futrzaku, wczoraj pyzaty dzieciak, a dziś kawał mężczyzny. Mój syn. Mój Michał. Jest wesoły, koleżeński, pogodny. Pozornie - a może i naprawdę - kocha cały świat. Całe popołudnia telefon nie przestaje dzwonić, a chłopaki i dziewczyny z szybkim „dzień dobry" przebiegają przez stołowy, kiedy z Leną - w tych rzadkich przypadkach, gdy jesteśmy oboje po południu w domu - pijemy herbatę. „Dzień dobry" - i tyle ich było.- Tej jeszcze nie znam. Jak jej na imię?- Aldona.Michał zawsze odpowiada mi uprzejmie, już sam nie pamiętam, jak odpowiadałem ja, wiem jedno - że jego dzieciństwo niczym, ale to niczym nie przypomina mojego.To nie to, żebym żle wspominał moje, dlaczegóż miałbym je źle wspominać, mimo że było ono zupełnie różne od dzieciństwa innych dzieci, a już na pewno inne niż Michała.Gdyby ktoś chciał określić je nieżyczliwie, powiedziałby: „A cóż to było za dzieciństwo? Matka miała swoje choroby, ojciec swoje baby". Ale to byłoby złośliwe, bo chociaż nie mieszkaliśmy razem, my z mamą na Powiślu, ojciec zaś na Hożej, i mama rzeczywiście była chora, a ojciec lubił kobiety - oboje bardzo mnie kochali.Przez długi czas dziwiłem się temu, że inne dzieci mają rodziców, a ja mam oddzielnie mamę i oddzielnie ojca. Z początku mama mówiła mi, że się rozstali, i kiedy widziałem ojca, a widywałam go często, nieraz zagadywałem: „Tata, proszę cię, wróć do mamy. Tata, sprowadź się do nas", na co ojciec wprawdzie nie odpowiadał mi: „Trzymaj się prosto", ale coś mniej więcej w tym stylu: „Synku, nie wtrącaj się w nie swoje sprawy". Potem dopiero, kiedy zauważyłem, że ja i mama nazywamy się Pilichowscy, a ojciec Sadzewicz, coś niecoś zacząłem rozumieć. Charakterystyczne dla dzieci jest takie rozumienie „w połowie". Tak właśnie było ze mną. Rozumiałem, że coś nie jest w porządku, wobec czego przestałem o tym mówić. Raz jeden wyrwało mi się jeszcze: „Tata, ożeń się z mamą", ale ojciec tylko spojrzał na mnie i zamilkłem.Zresztą, tak jak powiedziałem, widywaliśmy się dość często; raz na tydzień ojciec jadł u nas obiad, raz w tygodniu - przeważnie w czwartek - ja chodziłem na obiad do ojca. Gotowała pani Józieńka. Była to jego sąsiadka, starsza już kobieta, która lubiła ojca (któż go nie lubił) i dorabiała sobie, pomagając mu w gospodarstwie. Trzeba przyznać, że gotowała o wiele lepiej niż mama. Jak wracałem do domu i opowiadałem o deserach, mama zawsze mówiła: „Nigdy o nikogo nie byłam zazdrosna, a cała się robię żółta, jak słyszę o tej twojej pani Józieńce".Obiad u ojca - było to cotygodniowe święto i w czasie każdej u niego czwartkowej wizyty po sto razy powtarzałem sobie, że na pewno nikt z kolegów nie ma takiego taty: był po prostu wspaniały. Wiem, że takie określenie nic nie mówi, ale żadne inne nie odpowiada temu, jaki był: wysoki, postawny, z pięknymi, mocno przyprószonymi siwizną włosami, z inteligentnym, ostrym spojrzeniem siwych oczu pod zrośniętymi brwiami. Odpowiadał określeniu, którego już się dziś nie używa: był „męskim" mężczyzną. Chodził szybko, dużymi krokami, wyprostowany jak struna. Miał zaraźliwy śmiech, wesoły sposób bycia, a najpiękniejsze ze wszystkiego miał ręce, może za duże w stosunku do całej osoby, ale widać było, że umieją zrobić wszystko. I kiedy mu się chciało - z upływem lat coraz rzadziej niestety - umiały. Pamiętam, jak kiedyś, niezadowolony z wielkości mojego pokoiku, zwalił ściankę6działową i postawił inną, o dwa metry dalej. Sam potem wytapetował ją, odmalował kawałek sufitu, tak że nie było śladu, a zrobił to tak szybko i sprawnie, jak by dzisiaj nie potrafił żaden fachowiec.I pomyśleć, że z tymi wszystkimi zdolnościami został prawnikiem! Ale bronił też chyba dobrze, bo pieniądze, większe lub mniejsze, miał zawsze. Ile razy byłem u niego na obiedzie, telefon nie przestawał dzwonić. Ojciec mówił: „klientka", a potem chichotał przy telefonie. W dodatku umiał być serdeczny. Kiedy podnosił mi palcem brodę i bawiliśmy się w „oczy w oczy", byłbym poszedł za nim w ogień. Kiedy mnie czasem (dla mnie zawsze zbyt rzadko) przytulał do siebie gwałtownym, ciepłym ruchem, czułem piękny zapach dobrego tytoniu. „Nie, na to, za przeproszeniem, nie będę sobie żałował" - mówił. I nie żałował sobie. Ani na to, ani na nic innego. I w moim pojęciu tak właśnie było dobrze. Tak właśnie powinno być.Kiedy dziś myślę, dlaczego tak bardzo go kochałem, dochodzę do wniosku, że pewnie dlatego, że różniłem się od niego całkowicie: cichy, raczej nieśmiały, z usposobienia niespecjalnie wesoły; jedno, co po nim bez wątpienia odziedziczyłem, to zdolne ręce. „Przekazałem ci moją złotą rączkę" - przechwalał się tato. Rzeczywiście, od kiedy pamiętam, łapami zawsze wszystko umiałem zrobić.Ale trzeba być sprawiedliwym. Mimo że matka nie wzbudzała we mnie aż tak gwałtownych uczuć, na swój sposób była też osobą niezwykłą. W Oświęcimiu, o którym nigdy nie chciała mówić („Wystarczy, że tam byłam - powtarzała - a przez tego typu wspominki tylko się szerzy nienawiść między ludźmi. Było, minęło, więcej się nie powtórzy, a ludzie powinni starać się zrozumieć innych, zamiast budować między sobą niekończące się mury"), nabawiła się ciężkiej wady serca, co ograniczyło na zawsze jej możliwości funkcjonowania. Nie mogła dużo chodzić, nic ciężkiego nosić, krótko mówiąc: musiała się bardzo oszczędzać.Jak daleko sięgnę pamięcią, widzę ją w starym, wygodnym fotelu w naszej dawnej kuchni; siedziała tam okutana w różne szale, bo zawsze jej było zimno, i robiła na drutach. W zimie więc nie zauważało się „numeru". Ale kiedy w lecie miała czasem krótkie rękawy, na jej jasnej skórze powyżej dłoni widać było niebieskawe cyferki: 53135.7IIlolnło cię, kiedy nakłuwali?Nie pamiętam. Juk inof.łu nic pamiętać, kiedy zastrzyk, który mi kiedyś robili, pamiętałem przez nie wiem ile lat? Mogłem dobrze opisać i doktora, i strzykawkę jednorazówkę, jakiej przedtem nie widziałem nigdy, .lak mogła nic pamiętać? Ale mama była właśnie taka, to odpowiedź całkowicie w jej stylu.- Wiesz, tam było dużo różnych bolących rzeczy i w rezultacie wszystkie mi się ze sobą pomyliły. - I uśmiechała się. Tak mniej więcej brzmiały wspomnienia mamy z Oświęcimia.A jednak kiedyś, zupełnie nieoczekiwanie, wyszło szydło z worka. Zdarzyło się to przy okazji wycieczki, jaką organizowała szkoła do obozu zagłady. Mama cały wieczór była jakaś inna niż zazwyczaj, jakby czymś przejęta. W pewnej chwili zwróciła się do mnie:- Bardzo ci zależy na tej wycieczce, Felek?- No, zobaczyłbym, gdzie cię trzymali.- Nic byś nie zobaczył. I wiesz co? Ja bym wolała, żebyś nie jechał. Zrobisz to dla mnie?Nie pojechałem i do dzisiaj nie byłem w Oświęcimiu. Do dzisiaj także, ale to już z innych powodów, nie byłem we Wrocławiu.Druty migały srebrzyście, w kuchni było słońce, z postaci matki emanował spokój, a ja kontemplowałem pięć tajemniczych cyferek. Z każdym przybywającym rokiem znaczyły dla mnie co innego.W krajach Ameryki Południowej cyfry odczytywane jednakowo z przodu do tyłu i z tyłu do przodu (cyfrowy palindrom, jak „Zakopane na pokaz") nazywają się kapikułami i przynoszą szczęście. Każdy po wykupieniu biletu tramwajowego lub autobusowego patrzy, czy nie ma kapikuły, a jeżeli ma, kupuje bilet loteryjny albo robi inne ryzykowne posunięcie. Kapikuła przynosi szczęście. Do dziś się zastanawiam, co zrobić, jak zaszeregować kapikułę - piętno Oświęcimia? Bezsensownie łączy mi się to z powstaniowym wspomnieniem ojca, biegnącego z dziewczyną wśród gradu kul, spadających tynków, walących się domów; nagle dziewczyna z całej siły odpycha ojca w prawo: „Ludwik, na miłość boską, nie pod drabiną!".Takie opowieści może snuli sobie ongiś, takie i inne; w końcu kiedyś byli sobie bliscy. Później - para kolegów, bo nie przyjaciółnawet, połączona przez mijające lata, no i przeze mnie: może kolejność należałoby zmienić? Przeze mnie i przez mijające lata.Tak więc mama robiła na drutach i z tego głównie żyliśmy (od ojca starała się brać jak najmniej).Ale to właśnie bardzo mało określa, że mama siedziała w fotelu i robiła na drutach. Bo z tego kąta, jakby tam stał piecyk elektryczny, płynęło ciepło, promieniowało coś, czemu wszyscy się poddawali. Mama nie była ładna, była chora, ale miała w sobie jakąś niezwykłość przyciągającą ludzi. Prócz sympatii wzbudzała w kobietach, a nierzadko i w mężczyznach, coś w rodzaju uwielbienia i - wielką potrzebę zwierzeń. Jak się to stało, że w jednej, jedynej chwili, kiedy tak bardzo było mi tego potrzeba, nie wydusiłem z siebie ani słowa? Chociaż niepotrzebnie się dziwię. Tak już jest, że łatwiej nam zwierzać się obcym niż bliskim.Trzeba dodać, że matka niemal nigdy nie bywała sama. Codziennie przez naszą kuchnię przewijało się parę, jak je ojciec nazywał, spowiedniczek, płaczek lub zwierzycielek.- Co też one wiecznie mają ci do powiedzenia?- Chyba po prostu muszą się wygadać.Dziś myślę, że takie zdanie świadczyło o życiowej mądrości. Poza tym była bardzo łagodna, niemal za łagodna, i wyrozumiała, na pewno za wyrozumiała. Gdy później poznałem „naszą historię", nigdy nie mogłem zrozumieć, skąd w tak łagodnej osobie wzięło się wtedy tyle stanowczości i determinacji. A...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]