Dorsaj (tom 2 - Zolnierzu, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
GORDON R. DICKSONŻOŁNIERZU, NIE PYTAJDorsai tom 2Przełożył: Janusz WojdeckiTytuł oryginału: Soldier, ask notData wydania polskiego: 1992 r. Data pierwszego wydania oryginalnego: 1967 r.ŻOŁNIERZU, NIE PYTAJ, ni jutro, ni dzi,Dokšd idš na wojnę sztandary.Do wałki z Anarchem co dzień trzeba ić.Uderz i nie znaj w ciosach miary!I sława, i honor, i chwałš, i zysk -Igraszki miedziaka nie warte.Pełń swš powinnoć i nie złota błysk,Lecz życie swe postaw na kartę!Troska i krew, cierpienie aż po kresPrzypadły nam wszystkim w udziale.W pier wroga wymierz obnażony miecz,Nim padniesz w bitewnym zapale!Taki Żołnierzy nasz Pańskich jest łos,Gdy staniem u podnóży Tronu,Ochrzczonym krwiš własnš rozkaże nam Głos,Wejć samym do Bożego Domu.Rozdział 1Menin aejede thea Pelejadec Achileos tymi słowami rozpoczyna się Homerowa Iliada i zawarta w niej opowieć sprzed trzech i pół tysišca lat.Oto jest opowieć o gniewie Achillesa. A oto jest opowieć o m o i m gniewie. O tym, jak ja, Ziemianin, stawiłem czoło ludom dwóch wiatów, wiatów zwanych Zaprzyjanionymi, sam przeciwko poborowym, fanatycznym i czarno odzianym żołnierzom Harmonii i Zjednoczenia.I nie jest to opowieć o umiarkowaniu w gniewie. Gdyż i ja, jak Achilles, jestem Ziemianinem.Nie robi to na was wrażenia? Nie? Nie w dzisiejszych czasach, kiedy synowie młodszych wiatów sš wyżsi, silniejsi, bardziej uzdolnieni od nas ze wiatów starszych?Jeli tak, to jakże mało wiecie o Ziemi i jej synach! Opućcie swe młodsze wiaty i powróćcie na Ojczystš Planetę, by choć raz bodaj dotknšć jej stopš. W dalszym cišgu istnieje i w dalszym cišgu się nie zmienia. W dalszym cišgu słońce odbija się w wodach Morza Czerwonego, które rozstšpiły się przed synami Izraelowymi. Jak dawniej wiatr wieje pod Termopilami, gdzie Leonidas wraz z trzystu Spartanami powstrzymał zastępy perskiego króla Kserksesa i zmienił bieg historii. Tu ludzie walczyli ze sobš, tu umierali, tu się mnożyli, byli chowani i tu wznosili budowle przez ponad pięć tysięcy lat, nim człowiek w ogóle omielił się zamarzyć o waszych nowych wiatach. Czyż nie sšdzicie, że owe pięć tysišcleci, pokolenie za pokoleniem pod tym samym niebem i na tej samej ziemi, wycisnęło swe piętno na naszych duszach, krwi i kociach?Niech sobie ludzie z Dorsaj będš wojownikami ponad wszelkie wyobrażenie. Niech sobie Exotikowie z Mary i Kultis będš odzianymi w togi cudotwórcami, którzy potrafiš wywrócić człowieka na nice i sięgnšć po odpowiedzi tam, gdzie nie sięga filozofia. Niech sobie badacze nauk cisłych z Newtona i Wenus zgłębiajš obszary tak dalece nam, zwykłym miertelnikom, niedostępne, że z trudnociš możemy się dzi z tymi naukowcami porozumieć. Lecz my ludzie z Ziemi, choć nudni, niscy i proci mamy w sobie co więcej niż tamci. Gdyż wcišż jeszcze stanowimy wzorzec pełnej istoty ludzkiej, zasadniczy trzon, którego oni sš zaledwie udoskonalonymi częciami połyskujšcymi, wypolerowanymi, ostry-mi jak brzytwa częciami. I tylko częciami.Jeli jednak należycie do tych, którzy jak mój wuj Mathias Olyn uważajš, że zostalimy daleko w tyle, wówczas odsyłam was do Enklawy, utrzymywanej przez Exotików w St. Louis, gdzie czterdzieci dwa lata temu wielki wizjoner, Ziemianin Mark Torre, pierwszy rozpoczšł budowę tego, co za sto lat od dzisiaj stanie się Encyklopediš Finalnš. Już za lat szećdziesišt okaże się ona zbyt potężna, delikatna i skomplikowana jak na warunki panujšce na powierzchni Ziemi. Zaczniecie jej wówczas szukać na orbicie. A za sto lat stanie się lecz nikt nie wie na pewno, czym się wówczas stanie ani co zdziała. Teoria Marka Torre głosi, że Encyklopedia odkryje przed nami głębię wiadomoci jakš dobrze ukrytš czšstkę duszy podstawowego ziemskiego rodzaju ludzkiego którš mieszkańcy młodszych wiatów utracili, bšd której posišć nie byli w stanie.Lecz sprawdcie sami. Jeszcze dzi pojedcie do Enklawy St. Louis i dołšczcie do pierwszej lepszej tury zwiedzajšcych hale i pomieszczenia badawcze Projektu Encyklopedii, by w końcu znaleć się w obszernej, położonej centralnie sali Katalogu, gdzie potężne zakrzywione ciany już zaczynajš być ładowane przesłankami wiedzy stuleci. Gdy za sto lat od dnia dzisiejszego cała przestrzeń tej wielkiej sfery zostanie w końcu naładowana, połšczš się okruchy wiedzy, których do tej pory ludzki umysł nigdy połšczyć nie zdołał. A dysponujšc tš wiedzš ostatecznš ujrzymy co?Głębię wiadomoci?Ale powiadam wam, nie zaprzštajcie tym sobie teraz głowy. Po prostu odwiedcie Katalog to wszystko, o co was proszę. Odwiedcie go razem z resztš zwiedzajšcych. Stańcie w samym rodku i uczyńcie, co każe przewodnik.Posłuchajcie.Posłuchajcie. Uciszcie się i natężcie słuch. Posłuchajcie nic nie dosłyszycie. A wówczas przewodnik zmšci wreszcie nieznonš, nieledwie dotykalnš ciszę i powie wam, dlaczego chciał, bycie słuchali.Tylko jeden człowiek na wiele milionów mężczyzn i kobiet w ogóle słyszy cokolwiek. Tylko jeden na wiele milionów sporód zrodzonych na Ziemi.Lecz nikt absolutnie nikt sporód wszystkich urodzonych na młodszych wiatach, którzy kiedykolwiek przyszli tutaj posłuchać, nie usłyszał ani odrobiny.Uważasz, że to jeszcze niczego nie dowodzi? W takim razie, przyjacielu, mylisz się. Gdyż wród tych, którzy usłyszeli to, co było do usłyszenia znalazłem się ja sam i to, co usłyszałem, a wiadczš o tym moje czyny, zmieniło bieg całego mojego życia. Zdobyłem wiedzę o posiadanej mocy, którš póniej w swojej wciekłoci wykorzystałem planujšc zagładę ludów dwu Zaprzyjanionych wiatów.A więc nie miejcie się ze mnie, kiedy przyrównuję swój gniew do gniewu Achillesa, samotnego w swej zaciekłoci poród myrmidońskich okrętów pod murami Troi. Gdyż sš między nami i inne zbieżnoci. Nazywam się Tam Olyn, a moiprzodkowie pochodzili w większej częci z Irlandii, lecz po to, by stać się tym, kim jestem, tak jak Achilles wzrastałem na greckim Peloponezie.W cieniu górujšcych nad Atenami ruin białego Partenonu nasze dusze sposępniały za sprawš wuja, który nie pozwolił im rozwijać się swobodnie w słońcu.Dusze moja i mojej młodszej siostry Eileen.Rozdział 2Był to jej pomysł mojej siostry Eileen by owego dnia, korzystajšc z mojej nowej przepustki podróżnej pracownika rodków Przekazu, odwiedzić Encyklopedię Finalnš. W zwykłych okolicznociach być może bym się zastanowił, dlaczego chciała się tam wybrać. Ale w chwili kiedy to zaproponowała, perspektywa ujrzenia Encyklopedii tršciła we mnie czułš strunę, niskš i mocnš niczym nieoczekiwane uderzenie gongu poczułem co, czego nigdy dotšd nie doznałem co na kształt strachu.Ale nie był to zwyczajny strach, nic tak prostego. Uczucie nie było nawet do gruntu przykre. Po większej częci przypominało pustkę i napięcie poprzedzajšce zwykle moment poddania się jakiej ważnej próbie. A jednak to było to ale i w jaki sposób co więcej. Uczucie, jakbym napotkał na swej drodze smoka.Trwało nie dłużej niż sekundę. Ale sekunda wystarczyła. I jako że Encyklopedia dla zrodzonych na Ziemi reprezentowała teoretycznie wszelkš nadzieję, mój wuj Mathias za był dla nas przykładem braku wszelkiej nadziei, skojarzyłem to uczucie z nim i z wyzwaniem, jakie stanowił dla mnie przez wszystkie lata naszego życia pod jednym dachem. A to spowodowało, że z miejsca zdecydowałem się tam pójć, nie zważajšc na jakiekolwiek inne dodatkowe względy.Co więcej, wyprawa wietnie się nadawała do uczczenia sukcesu. Zwykle nie zabierałem nigdzie Eileen ze sobš ale włanie podpisałem stażowš umowę o pracę z Międzygwiezdnš Służbš Prasowš w ich Jednostce Sztabowej tu, na Ziemi. I to zaledwie w dwa tygodnie po ukończeniu Genewskiego Uniwersytetu rodków Przekazu. To prawda, uniwersytet ten wyróżniał się wród wszystkich uczelni tego rodzaju na czternastu zamieszkanych planetach z Ziemiš włšcznie, a indeks mych naukowych osišgnięć był najlepszy w całej jego historii. Niemniej takie oferty pracy trafiajš się młodym ludziom prosto po studiach raz na dwadziecia lat, jeli nie rzadziej.Tak więc nie zadałem sobie trudu, by wypytać siedemnastoletniš siostrę, dla-czegóż to mianowicie chce, bym jš zabrał do Encyklopedii Finalnej w okrelonym przez niš dniu i godzinie. Tak jak dzisiaj to widzę, przypuszczam, że musiałem sobie wytłumaczyć, iż chciała jedynie, choćby na jeden dzień, wyrwać się z mrocznego domostwa wuja. Co już samo w sobie było dla mnie dostatecznympowodem.To włanie Mathias, brat mojego ojca, przyjšł nas do siebie po mierci naszych rodziców w wypadku samochodowym. I to włanie on tłamsił mnie i Eileen przez lata dorastania. Nie żeby kiedykolwiek nas dotknšł, przynajmniej w sensie fizycznym. Nie żeby dopucił się wobec nas jakiegokolwiek jawnego lub rozmylnego okrucieństwa. Nie musiał.Wystarczyło ofiarować nam najzamożniejszy z domów, najwyborniejsze jedzenie, ubranie i opiekę i dopilnować, bymy dzielili to wszystko z n i m, człowiekiem o sercu tak samo pozbawionym słonecznego blasku, jak należšca doń kamienica bez okien, ciemna jak podziemna jaskinia, która nigdy nie widziała wiatła dziennego, i o duszy zimnej jak kamień spoczywajšcy na dnie tej jaskini.Jego bibliš były pisma tego starego dwudziestopierwszowiecznego więtego, a może diabła, Waltera Blunta którego motto brzmiało: NISZCZYĆ! i którego Bractwo Chantry dało póniej życie kulturze Exotików na młodszych wiatach Mary i Kultis. Nie miało znaczenia, że Exotikowie odmiennie odczytywali pisma Blunta, upatrujšc ich przesłanie w. plewieniu chwastu teraniejszoci pod uprawę kwiatów przyszłoci. Nasz wuj Mathias nie sięgał mylš dalej niż plewienie, co też dzień po dniu w swym mrocznym domu wbijał nam do głowy.Ale doć już o Mathiasie. Był doskonałociš, jeli chodzi o brak nadziei i wiarę, że młodsze wiaty już dawno zostawiły nas, Ziemian, w tyle, na past...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]