Douglas Adams - Cykl-Autostopem przez Galaktykę (1) Autostopem przez galaktykę, E-book'i

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Douglas Adams
Autostopem przez
galaktykę
e Hitchhiker’s Guide to the Galaxy
Tłumaczenie: A. Banaszak
Wydanie polskie: 1996
Dla Jonny Brock i Clare Gorst,
wszystkich innych Arlingtonian za herbatę,
sympatię i sofę.
Daleko, daleko, na nie objętych mapami peryferiach niemodnego krańca
Zachodniego Ramienia Spiralnego Galaktyki, znajduje się małe, niepozorne, żółte słoń-
ce. W odległości jakichś dziewięćdziesięciu dwóch milionów mil okrąża je kompletnie
nic nie znacząca, maleńka, zielono-błękitna planeta, na której pochodzące od małpy
formy życia są tak niewiarygodnie prymitywne, że wciąż jeszcze uważają zegarki elek-
troniczne za całkiem sprytny pomysł.
Planeta ta ma — a raczej miała — pewien problem polegający na tym, że większość
mieszkających na niej ludzi była przez większość czasu nieszczęśliwa. Proponowano
wiele rozwiązań tego problemu, lecz prawie każde z nich opierało się głównie na ru-
chach małych, zielonych papierków, co jest dosyć dziwne, bo w końcu to nie małe, zie-
lone papierki były nieszczęśliwe.
I tak problem pozostał; mnóstwo ludzi było wrednych, ale większość przygnębio-
nych. Nawet ci z zegarkami elektronicznymi. Wielu żywiło coraz mocniejsze przekona-
nie, że wszyscy popełnili wielki błąd, schodząc z drzew. Niektórzy twierdzili, że nawet
drzewa były złym posunięciem i że nigdy nie należało opuszczać w ogóle oceanów.
I oto nagle pewnego czwartku prawie dwa tysiące lat po tym, jak pewien człowiek
został przybity gwoździami do drzewa za to, że mówił, jak to byłoby świetnie być dla
odmiany miłymi dla siebie nawzajem, pewna dziewczyna siedząca samotnie w małej
kawiarni w Hickmansworth nagle zrozumiała, co przez cały czas szło źle i wiedziała
już, jak można sprawić, aby świat stał się dobrym i szczęśliwym miejscem. Tym razem
wszystko by się zgadzało, wszystko by zadziałało i nikt nie zostałby do niczego przybity.
Jednakże, niestety, zanim zdążyła dotrzeć do telefonu i powiedzieć o tym komukolwiek,
zdarzyła się kompletnie idiotyczna katastrofa i idea została stracona na zawsze.
Nie jest to historia tej dziewczyny. Ale jest to historia owej kompletnie idiotycznej
katastrofy i niektórych jej konsekwencji. Jest to również historia pewnej książki: prze-
wodnika „Autostopem przez Galaktykę”. Nie była to jednak ziemska książka; nigdy
nie wydano jej na Ziemi i do czasu owej strasznej katastrofy nie słyszał o niej żaden
Ziemianin. Niemniej jednak jest to książka ze wszech miar godna uwagi.
3
W rzeczywistości była ona prawdopodobnie najbardziej godna uwagi ze wszyst-
kich książek, jakie kiedykolwiek wydały wielkie korporacje wydawnicze w Ursa Minor
— o których także nigdy nie słyszał żaden Ziemianin. Jest to nie tylko ze wszech miar
godna uwagi książka, ale również wielki bestseller — bardziej popularny niż „Gwiezdny
poradnik domowy”, lepiej sprzedający się niż „Następne pięćdziesiąt trzy rzeczy, jakie
możecie robić w zerowej grawitacji” i bardziej kontrowersyjny niż słynna trylogia ilo-
zoiczna Odona Colluphida: „Gdzie Bóg popełnił błąd?”, „Kilka innych największych
błędów Boga” i „Kim jest właściwie ten cały Bóg?”
W wielu bardziej zrelaksowanych cywilizacjach Zewnętrznej Wschodniej Krawędzi
Galaktyki przewodnik „Autostopem przez Galaktykę” zastąpił już wielką „Encyklopedię
Galactica” jako standardowa skarbnica wszelakiej wiedzy i mądrości. Bo chociaż za-
wiera on wiele przeoczeń i fragmentów apokryicznych lub co najmniej zawrotnie
nieścisłych, ma jednak przewagę nad starszymi i bardziej prozaicznymi dziełami pod
dwoma ważnymi względami: po pierwsze, jest trochę tańszy; po drugie, ma na okładce
napis „Bez paniki”, wydrukowany dużymi, sympatycznymi literami.
Lecz historia owego okropnego i głupiego czwartku, historia jego niezwykłych na-
stępstw oraz tego, jak konsekwencje te są nierozerwalnie związane z ową ze wszech
miar godną uwagi książką, zaczyna się bardzo prosto. Zaczyna się od domu.
ROZDZIAŁ 1
Dom stał na niewielkim wzniesieniu, na samym skraju wsi. Był to samotny budy-
nek górujący ponad szerokim pasem ziem uprawnych West Country. Nie było w nim
nic szczególnego. Około trzydziestoletni, zbudowany z cegły, kwadratowy i przysadzi-
sty. Od frontu miał cztery okna, których rozmiary i proporcje były raczej niezbyt przy-
jemne dla oka.
Jedyną osobą, dla której dom ten mimo wszystko miał w sobie coś szczególnego, był
Artur Dent, ale tylko dlatego, iż przypadkiem był jego właścicielem. Mieszkał w nim od
trzech lat, odkąd wyprowadził się z Londynu, który źle wpływał na stan jego nerwów.
Artur Dent również miał około trzydziestki, był wysoki, ciemnowłosy i nigdy nie czuł
się naprawdę swobodnie. Najbardziej denerwowało go to, że ludzie zawsze pytali, dla-
czego jest taki zdenerwowany. Pracował w miejscowej rozgłośni radiowej i ciągle po-
wtarzał swoim znajomym, że jest to znacznie bardziej interesujące niż mogłoby im się
wydawać. I rzeczywiście tak było. Większość jego znajomych pracowała w reklamie.
Całą noc ze środy na czwartek lał deszcz i droga zmieniła się w jedno wielkie bajo-
ro. Teraz słońce czysto i jasno świeciło na dom Artura Denta, świeciło — jak się miało
okazać — po raz ostatni.
Do Artura nie dotarło jeszcze całkowicie, że miejscowa rada zamierzała zburzyć jego
dom i zbudować w tym miejscu autostradę.
W czwartek o ósmej rano Artur nie czuł się zbyt dobrze. Obudził się z wysiłkiem,
stał i niemrawo przespacerował się po pokoju. Otworzył okno, zobaczył buldożer i po-
wlókł się do łazienki.
— Pasta na szczotkę... dobrze. A teraz umyć zęby.
Lusterko do golenia wycelowane w suit przez chwilę pokazywało odbicie drugiego
buldożera za oknem łazienki. Potem — gdy ustawił je właściwie, zarost Artura. Zgolił
go, opłukał twarz, wytarł i poczłapał do kuchni, żeby znaleźć coś do zjedzenia. Czajnik,
gwizdek, lodówka, mleko, kawa. Ziewnął. Słowo „buldożer” błądziło po jego głowie,
szukając jakiegoś skojarzenia. Maszyna za oknem kuchni należała do całkiem sporych.
Gapił się na nią.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • monissiaaaa.htw.pl