Droga, eBooks txt

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Marek HemmerlingDroga�o�ce przygrzewa�o coraz mocniej. Cornick przewr�ci� si� na plecy.Pogodne niebo nachyla�o si� nad nim, wlewaj�c nieruchome pi�kno wdusz� patrz�cego. Uczucie lekko�ci �piewa�o w sercu m�czyzny.By�oby wspaniale tak le�e� i nie my�le� o niczym, ale niestety czassi� ko�czy�.Wsta� leniwie i podszed� do samochodu stoj�cego na poboczu drogi.W�z nie wygl�da� najlepiej, ale je�dzi� - i to na razie musia�owystarczy�. Z czasem mo�e uda si� zdoby� co� lepszego. Ruszy�powoli, ws�uchuj�c si� w prac� silnika. Chodzi� r�wno, chocia� mo�naby�o wyczu� pewne opory.- Nied�ugo poci�gnie, ale nie ma tu na co czeka�. Mo�e gdzie� dalejuda mi si� zorganizowa� jaki� serwis.Droga by�a w�ska i roi�o si� w niej od dziur. Trzeba du�ejzr�czno�ci, �eby nie zostawi� ko�a w kt�rej� z nich. Ale bywa�oprzecie� gorzej. Przypomnia� sobie drogi, po kt�rych jecha� kiedy� zojcem, matk� i siostr�. By�y to normalne polne drogi z koleinami, aw�z ci�gn�a para starych, zabiedzonych chabet. Wtedy nawet w snachnie widzia� takich samochod�w jak ten, kt�ry teraz prowadzi�.Z zamy�lenia wyrwa�o go g�o�ne tr�bienie. Spojrza� w lusterko izobaczy� faceta na motorze. Twarzy nie m�g� dostrzec - by�azas�oni�ta ciemn� szyb�. Z zachowania motocyklisty wynika�o, �ebardzo si� �pieszy i ch�tnie wymin��by samoch�d, ale nie ma na tomiejsca. Cornick zboczy� nieco, motocyklista doda� gazu i tyle by�ogo wida�.- W�a�ciwie po co si� taki facet spieszy - zastanawia� si�. - Ojciecm�j mawia� cz�sto: Spiesz si� powoli, zawsze zd��ysz na sw�jpogrzeb, i zd��y� nieborak, niestety.Ogarn�a go fala wspomnie�. �mier� ojca. Tak niedawna, a jaki tenobraz zamazany w jego �wiadomo�ci. Pami�ta� mgli�cie, �e ojciecwzi�� na w�z jakiego� faceta, kt�ry szed� sobie drog�. Potem ca�arodzina rozbi�a namiot na noc, a rankiem nie by�o ani wozu, anisiostry. Uciek�a z przyb��d�, pozostawiaj�c rodzin� bez mo�liwo�ciporuszania si�. Ojciec nie prze�y� tego ciosu. Zmar� w kilka dnipotem. By� ju� stary, w�z stanowi� wszystko, co posiadali. Matkazosta�a przy grobie. Cornick ruszy� na piesz� tu�aczk� obiecuj�csobie, �e nigdy nie we�mie przygodnego pasa�era, je�li b�dziekiedykolwiek posiada� w�z.W�drowa� d�ugo. Cz�sto g�odowa�, ale do tego by� ju� przyzwyczajonyw dzieci�stwie. Straci� rachub� dni. Nocowa� gdzie si� da�o. Zim�przesiedzia� w przydro�nym zaje�dzie jako ch�opiec do wszystkiego.Pracowa� za k�t do spania i misk� strawy. A z wiosn� opu�ci� gospod�na podarowanym przez w�a�ciciela, rozpadaj�cym si� rowerze.Potem zacz�o si� normalne �ycie. Posuwa� si� ca�y czas przedsiebie. Zmienia�y si� drogi, krajobrazy, ludzie kt�rych spotyka�.Wszystko to zla�o si� w jeden ci�g, z kt�rego nie mo�na ju� by�owzi�� pod lup� wspomnie� �adnego fragmentu. Z czasem rower zosta�zast�piony przez jaki� stary, ledwo ci�gn�cy si� gruchot na czterechk�kach. Potem przysz�y inne samochody. Dorabia� si� powoli, alesystematycznie. I, wierny raz powzi�tej decyzji, nigdy nie wpuszcza�do �rodka przygodnych pasa�er�w. Pami�ta� doskonale, jak oszukanojego ojca i wola� podr�owa� sam, nie dowierzaj�c nikomu.Poczu� nag�e szarpni�cie kierownic�. Pogr��ony we wspomnieniach niezauwa�y� le��cego na drodze kamienia. Na szcz�cie samoch�d trzyma�si� dzielnie. Cornick spojrza� przed siebie i z zadowoleniemstwierdzi�, �e kilkaset metr�w dalej droga rozszerza�a si� i by�awyra�nie lepsza.- Widocznie po�o�ono now� nawierzchni� - pomy�la�. - B�dzie mo�nazwi�kszy� tempo. Wlok�em si� dot�d niesamowicie. Wjecha� na tenlepszy odcinek i doda� gazu. Samoch�d poszed� jak burza. Cornickpoklepa� czule kierownic�.- Robi, co mo�e - mrukn��. - Szkoda b�dzie rozsta� si� z tym pud�em,ale nie ma innej rady. Przy najbli�szej okazji spr�buje go komu�upchn�� i wykombinowa� inny �rodek lokomocji. Min�� autobus, potemdwie ci�ar�wki. W lusterku zauwa�y� czarny w�z jad�cy w do��znacznej, ale sta�ej odleg�o�ci. Nie zwraca� jednak na niego uwagi.Upaja�a go sama jazda. Nareszcie co�, na co czeka� od d�u�szegoczasu. Poczciwa droga, bez specjalnych przeszk�d i utrudnie�.Jecha�o si� po niej szybko i g�adko. Czego wi�cej potrzeba? Pojakim� czasie zza kolejnego zakr�tu wy�oni�o si� rozdro�e. Stan��niezdecydowany. Kt�r� z dw�ch mo�liwo�ci wybra�? Obie by�y podobnedo siebie, ale ka�da wiod�a w innym kierunku.- Masz ci los. Kt�r�dy jecha� dalej?Czarny w�z, p�dz�cy dotychczas z ty�u, min�� go i skr�ci� w lewo.Cornick, ol�niony nag�� decyzj�, ruszy� za nim.Ten chyba wie, co robi. Nie zastanawia� si� przecie� ani chwili,wi�c najwidoczniej jest dobrze zorientowany i mo�na mu zaufa�.Doda� gazu i zbli�y� si� do czarnego samochodu na tyle, �e dostrzeg�wyra�nie sylwetki siedz�cych w nim ludzi. By�o ich czterech.Czterech m�czyzn, zwyczajnych jak wszyscy. Chwil� ich obserwowa�, apotem da� spok�j, c� oni mog� go obchodzi�? Maj� swoje sprawy -podobnie jak on - a to, �e jad� akurat t� sam� drog�... Zwyk�ezrz�dzenie losu.Czarny w�z zwolni�. Cornick, nie zastanawiaj�c si�, doda� gazu,wyprzedzi�. Ale po chwili zorientowa� si�, �e tamci go goni�.- Wy�cig�w im si� zachcia�o - pomy�la�. - Dobra, mo�emy si� zabawi�.Jazda stawa�a si� coraz szybsza. Czarny nast�powa� Cornickowi napi�ty, ale ten nie rezygnowa�. Bra� zakr�ty jeden po drugim, naprostych wyciska� ca�� moc z silnika. Zaczyna�o mu si� to corazbardziej podoba�.Kolejny wira�. Cornicka zarzuci�o na zewn�trzn�. Czarny wszed� pokr�tszym �uku i wypadli na prost� �eb w �eb. Cornick dostrzeg� twarzswojego rywala przy kierownicy tamtego wozu. By�a nieruchoma, alezdradza�a wewn�trzne napi�cie. W tej samej chwili poczu�, �e jestspychany na pobocze. Pr�bowa� kontrowa�, lecz tamten mia� wi�ksz�mas�. Jeszcze jedno zdecydowane szturchni�cie i �wiat wywin�� koz�a.dzyska� przytomno�� w jakiej� chacie. Po izbie krz�ta� si� starzec,zdaje si� pitrasi� te� co� na piecu. Gdy zauwa�y�, �e Cornickotworzy� oczy, podszed� bli�ej.- Zbudzi�e� si�, nieboraku - powiedzia� skrzypi�cym g�osem. - A ju�zaczyna�em si� obawia�, �e co� jest nie w porz�dku. Spa�e� ca�e dwiedoby.- Jak si� tu znalaz�em?- Normalnie. Wracam wieczorkiem ze spaceru i widz� rozbity samoch�d.Podchodz� bli�ej, patrz�, le�y biedaczysko w �rodku. Zalany krwi�,ale dycha jeszcze, wi�c wywlok�em ci� z tego wraka, przynios�em tu iopatrzy�em.Cornick dotkn�� g�owy. R�ka trafi�a na grub� warstw� banda�a.- Nie�le mnie urz�dzili - pomy�la�, a g�o�no doda�: - Dzi�kuj�dziadku. Gdyby nie...- Dobra, dobra - stary machn�� r�k� i podrepta� w g��b izby. - Zjeszco�, nieboraku?- Pi� mi si� chce.- Zaraz b�dzie ros�, to i pojesz, i popijesz.Cornick spr�bowa� si� podnie��, ale natychmiast opad� z powrotem napoduszki.- Widzicie go, jaki szybki - gdera� stary. - Ledwo ci� kostuchaodst�pi�a, a ju� by� chcia� gna� dalej. Przyhamuj z lekka. Po�piechjest wskazany przy �apaniu pche�. I tak pogaduj�c krz�ta� si� poizbie, szykuj�c posi�ek. Cornick przymkn�� oczy. By� wyczerpany -czu� to wyra�nie. S�owa starego ledwie do niego dociera�y.Zastanawia� si�, dlaczego oni to zrobili, ale niczego sensownego niem�g� wykoncypowa�. O co im chodzi�o? W czym im zawini�? Jecha�przecie� najzupe�niej poprawnie.Rozmy�lania przerwa� mu starzec. Postawi� obok niego misk� z roso�emi przysiad� na brzegu ��ka.- Jak ci na imi�? - spyta�.Otrzyma� odpowied� zg�uszon� odg�osem prze�ykanego roso�u.- A mnie zwali Teodorem. Ale to by�o dawno, kiedy jeszczew�drowa�em. Potem zabrak�o si�. Nie te lata. Zatrzyma�em si� wi�c wtym miejscu i zacz��em sobie sam gospodarzy�.- Kto stoi w miejscu, ten si� cofa - zauwa�y� Cornick.- Mnie tam ju� wszystko jedno. - Starzec u�miechn�� si� dobrodusznie- swoj� drog� przeszed�em, i tutaj jej kres. Nie t�skni� za niczym.Ale ty� m�ody, i pewnie g�ow� masz gor�c�, mimo �e troch�podziurawion�.- A co innego mia�bym robi�? Ci�gnie mnie takie �ycie. Zreszt�, nietylko ja...- Racja, racja - teraz wszyscy tacy. P�dz� i p�dz�, i tylko patrz�,jak tu najkr�tsz� drog� dotrze� do celu. Dziwny �wiat. Nie na mojenerwy, o nie. Dawniej ludzie byli inni. Te� jechali, ale nie tak jakteraz. Jeden patrzy na drugiego wilkiem. A przedtem ludziska si�znali i trzymali razem, i drogi by�y inne, i ko� wystarczy�. Ech,dziwny �wiat, g�upi.- Dlaczego g�upi?- Bo wszyscy powariowali. Spiesz� si�, nigdzie miejsca nie zagrzej�.- Chc�, �eby im by�o lepiej, �atwiej...- Iiii tam, gadanie - machn�� r�k� stary. - Ka�demu si� wydaje, �etam, gdzie go jeszcze nie by�o, jest jakie� niewiadomoco, kt�retrzeba zobaczy�, dotkn��, posmakowa�. Jak b�dziesz mia� moje lata,sam to pojmiesz.Cornick wzruszy� ramionami. Gada i gada. Poczu�, �e chce mu si�spa�. O�ywcze ciep�o rozchodzi�o si� po ca�ym ciele nape�niaj�cumys� b�ogim lenistwem.Spa� niespokojnie, zrywaj�c si� co jaki� czas. Mamrota� przy tyms�owa bez zwi�zku. Mia� gor�czk�, ale do rana wszystko mu przesz�o iobudzi� si� jak nowo narodzony.- Widz� po twoich oczach, �e wracasz do zdrowia - powita� gostarzec. - Chod�, sprawdzimy co z tw� g�ow�.Rana zasklepi�a si� szybko. Mo�na by�o ju� zdj�� opatrunek.- Goi si� jak na psie - stwierdzi� z zadowoleniem Teodor. - Maszzdrowie, synku. Zdrowie i kup� szcz�cia.- �e mnie znale�li�cie, dziadku?- �e masz czaszk� twardsz� od drewna, barani �bie. Szybko si�wyli�esz, ale mo�esz zosta� u mnie, jak d�ugo b�dziesz chcia�.- P�jd� dalej.- Pieszo?- Trudno. Na razie pieszo. Potem zobacz�.- Jeste� taki sam, jak ca�e to zwariowane pokolenie. Ale nie mo�eszi�� tak zaraz. Poczekaj, a� nabierzesz si�. Chocia� par� dni, boinaczej daleko nie zajdziesz. Zas�abniesz jeszcze przy drodze i niktci� nawet nie zauwa�y-Dni mija�y. Cornick czu� si� coraz lepiej i coraz bardziej chcia�wraca� na szlak. W rozmowach z Teodorem cz�... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • monissiaaaa.htw.pl