Droga Legionisty Numer 1, Ebook 30

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
NA DOBRY POCZĄTEK
WSTĘP
Witam Was – prosto z kraju prezydenta analfabety…Z
kraju gdzie, jak podaje milicja na swojej stronie (sprawa
z marca’11): 25-letni Przemysław J. próbował
wykorzystać sytuację i „przytulił” się do posiadacza
ważnej karty kibica na Legię... Po przedstawieniu
zarzutów mężczyzna dobrowolnie poddał się karze… 6
miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 2 lata.
Ma też dwuletni zakaz wstępu na imprezy masowe…Za
próbę wejścia na mecz „na lewo” zawiasy! A w Kielcach
zakazy za przeklinanie na stadionie! Rozumiecie to?
W kraju gdzie wskakiwało się przez płoty na -imprezy masowe-
oraz lało na murawach podczas meczów kara się za coś takiego czy za niecenzuralne słowa…Oto przygotowania do Euro 2012 i
„nowy lepszy świat”…
Policja rozwala z shotguna twarz małolatowi ze Świdnika, nic nie robiąc sobie z prawa nie podaje numerów dany funkcjonariusz, a
ABW zajmuje się ściganiem „blogowych terrorystów” (czytaj: politycznie niepoprawnych). A na sam koniec wszyscy „z góry” dziwią
się, że narasta kult JP/CHWDP, a Polacy nie mają szacunku do prawa. Do jakiego prawa pytam?
Coś na wzór -szacunku do prawa- ma tylko Kowalski, który nie zajmuje się niczym prócz pracą i domem. Policjant powie, że tak
właśnie ma wyglądać przykładny obywatel – Kowalski „nie rzuca się” to ma („przecież”) spokój w Polsce. Dokonało się tu
przestawienie pojęć. Bo jako ludzie mamy prawo do zabawy i wolności. Do wyrażania własnego zdania. Państwo prawa nie polega na
tym by zamknąć wszystkich potulnie w domu, a jeśli ktoś chce na przykład protestować przeciwko promocji zboczeń (11.06.11
Warszawa) – traktować go jak obywatela drugiej kategorii. Patologa, bandytę… bo czuje potrzebę wyjścia na (powstające ponoć dla
niego) ulice… Skandal. Tylko ludzie aktywni społecznie, interesujący się życiem dookoła czy polityką – dostrzegają drugą Białoruś w
kraju nad Wisłą. To nie jest slogan, to jest prawda. Tuż pod nosem mamy tzw. demokratyczną dyktaturę, a więc dyktaturę bardzo
cwaniacką – pod płaszczykiem utopijnego gadania o miłości, równości i pokoju. W tym „lepszym” świecie witająca Was redakcja
odnajduje się średnio, a zatem…
Zimowe (2010/2011) ślizgawki. Już w tamtym okresie powstawał ten numer. To tam wysłano redakcję zina do jakże „przyjemnego”
odrabiania godzin na rzecz miasta. A, że pora była taka, że „normalni ludzie” robią zazwyczaj inne rzeczy niż jeżdżenie na łyżwach,
odbywał się akurat trening młodych łyżwiarek figurowych. Jako, iż wynagrodzenia za powód mej pracy nie przewidziano, przyjemność
trzeba czerpać z innych kwestii niż (znowu!) finansowe…To chyba mnie prześladuje, heh. W każdym razie przy dźwiękach muzyki
klasycznej i wśród tańczących, kręciłem swoje piruety i spirale…z panią miotłą i panem mopem. Można więc rzec, że uprawiam coś na
wzór par sportowych :-). W każdym razie myślałem w takich i innych sytuacjach - o czym Wam napiszę, a efekty możecie przeczytać
już teraz. W pierwszym numerze zina papierowego „Droga Legionisty”, który wyjdzie także (a nawet głównie) jako PDF!
Powstał on po to by utrwalić najważniejsze rzeczy pisane na e-zinie o takim samym tytule. Zine „Droga Legionisty” będzie głównie
rozpowszechniany w formacie PDF, a każdy będzie mógł sobie go wydrukować na własną rękę! Z tego powodu unikniemy wysyłek,
przelewów i problemów z Pocztą Polską! W jakiej atmosferze powstaje zine? Jak zwykle, ulicznej wojenki o Prawdę, o której nieco
wspomniałem już z początku… Znajdziecie tu dużo klimatów stadionowych i ulicznych czy też kulturalnych. Wszystko zamyka się w
jednej głównej kwestii…
Nie można mieć szacunku do tzw. wymiaru sprawiedliwości. Nie po tym co wyprawiało w Polsce ZOMO, a także po tym co wyprawia
do dziś prewencja. Świeży przykład mam z brzegu – po meczu z 1wszego marca 2011, Ruch – Legia w Pucharze Polski. I ich
„interwencja” na dworcu zakończona rozbitą głową dziewczyny, mój kumpel, który bokserskim unikiem uchronił się od szpitala po
lecącej w kierunku jego głowy pałce policyjnej (był spokojny)… Przykłady można mnożyć…
Sądy, cały ten system – też do dupy. Bo nas się ciąga za pierdoły, połowa patroli szuka też „pijanych rowerowych kierowców po
jednym piwie”, sądy ich chętnie skazują, a mordercy z 1970 roku nadal bez kary…Nie mówiąc o prześladowanych przez ABW
patriotach z dzisiejszego Wrocławia (12 marca 2011 była manifestacja m.in. w związku z tym) itp. albo wspomnianym na początku
kibicu z zawiasami. Nie no…żyć nie umierać, kultura CHWDP, JP czy też ACAB jest w pełni nieuzasadniona, a my popadliśmy w
zbiorowe szaleństwo… Według „Gazety Wyborczej”, TVNu, a także posłusznych owieczek Systemu – tak właśnie jest. „Łyse żule w
dresach”, „faszyści” kontra „nowy, lepszy świat”. Rok 2010 był jednak krokiem na przód…Kontynuujemy ten krok w roku 2011. Także
walka trwa!
Aby iść cały czas do przodu czujemy potrzebę i mamy
chęci by pisać te teksty i dawać Wam niezależną
lekturę! Póki my, kibice jesteśmy – ten syf, główne
media i System – nigdy ostatecznie nie zatriumfują.
Pełen nadziei, że ten zine wypełnia jakąś lukę – życzę
Wam miłej lektury.
Pomagało mi przy wydaniu aż kilkanaście osób, którym
dziękuję! Pozdrawiam nastawionych patriotycznie oraz
nacjonalistycznie kibiców warszawskiej Legii, którym
dedykuję swoją pracę. Podziękowania również dla
osoby, która zaprojektowała okładkę i dużo innych
rzeczy – GP. A na kolejnej stronie będziecie się mogli bardziej szczegółowo dowiedzieć czym jest „Droga Legionisty” i to od tego
tekstu polecam zacząć lekturę.
Strona internetowa:
www.drogalegionisty.fuckpc.com.
Mail redakcji:
drogalegionisty@gmail.com.
Redaktor naczelny:
Ł.
Przy numerze pomagali:
Darek, H., Żyła, White Patriots,
K.,
H.NDM, P.,
GP, Norbert, F. & T., J., Hubson, Przemek, D., Vego, R, Lewy’77, Yob.
Wszystkich oraz tych, o których zapomniałem – pozdrawiam!
Ł.
Strona 2 „DL” zine nr 1
NA DOBRY POCZĄTEK
KILKA SŁÓW O ZINIE
Pierwszy numer zina który właśnie czytacie - powstał z e-zina o takiej samej
nazwie – „Droga Legionisty” – założonego w maju 2007 roku. Dokładnie 3 lata
później – w maju 2010 – dzięki atakowi hakera na starą stronę, zmotywowałem
się do założenia nowej – nieco lepszej, którą oglądacie do teraz pod adresem
www.drogalegionisty.fuckpc.com. Na początek proponuje kilka słów o tym
czym jest „DL” i do kogo min jest zin kierowany…
Mimo „mitycznej” nazwy nie jest to jakiś opis „drogi”, „pamiętnik nastolatki” itp. :-). Wybrałem taką,
a nie inną nazwę żeby jakoś przyciągała – kogo by interesowała bowiem setna witryna z „Legia”
(legia.com.pl, legia.net itd.) w nazwie. Jest zatem „Droga Legionisty”, która ukazuje nie tylko życie
poszczególnych piłkarzy Legii, a wręcz…nie ukazuje go niemal w ogóle :-). Nie jest to bowiem
zine czysto informacyjny, jest to zine nastawiony głównie na publicystykę i pisanie o tym o czym
inni nie piszą…”DL” to próba zapełnienia luki i próba prawdziwie wolnej publicystyki…Niezależnej
od niczego i od nikogo.
Staram się pisać o wszystkim co interesuje szarych kibiców z szarych bloków – o kibicowaniu,
sporcie oglądanym i uprawianym, o prawdziwym życiu – o jakim nie przeczytamy w GW i nie
obejrzymy w TVN (chyba, że w jakimś programie jako przykład negatywny…).
Ba – nawet często kibicowskie strony unikają „kontrowersyjnych” tematów. Takie czasy…Nie
oznacza to, że „DL” pisze o tym o czym się powszechnie nie pisze w światku kibiców…Nie. Kiedy
trzeba specjalnie milczy, nie ma też za zadanie kreowanie i komentowanie kontrowersyjnych
faktów z życia kibiców Legii.
Ale stara się podejmować tematy, których inne strony nie chcą gdyż boją się reakcji…no właśnie,
kogo? Chyba oficjalnych mediów…A może jest jakiś inny powód? Nie wnikam i nie będę tego
komentował – po to jest „DL” by kibic mający gdzieś polityczną poprawność miał o czym poczytać.
Inni nie muszą.
Jest to
subiektywny
zine skierowany do kibiców raczej o poglądach prawicowych, a wręcz
nacjonalistycznych. Tym samym „DL” chce wyjść trochę ponad samo kibicowanie – pisać także o
patriotyzmie, naszym kraju, światopoglądzie, patologiach bądź też o filozofii życiowej, podejściu
do CAŁEJ (nie tylko sportowej) codzienności w jakiej się obracamy. Prócz tekstów typowo
legijnych znajdziecie więc materiały interesujące tylko część fanów: i do tej części „DL” jest
właśnie skierowane. Polityka, nacjonalizm, zdrowie, sztuki walki – to tylko część tematyki zina.
„DL” jest dla kibiców, którzy uważają, że bycie kibicem to coś więcej niż tylko chodzenie na
mecze…Dla czytelników, którzy mają gdzieś tak zwane normy społeczne narzucone przez tych,
którzy nie powinni być dla nas żadnym autorytetem…
„Droga Legionisty” nie jest zinem żadnej grupy kibiców Legii.
Teksty i relacje, refleksje i
poglądy wyrażają tylko zdanie piszącego dany tekst. „DL” nic nie narzuca, a jedynie stara się
rozważać na pewne tematy, wprowadzić coś nowego do nie zawsze interesujących kibicowskich
mediów. „DL” to po prostu zin – indywidualne spojrzenie na sprawę i tak proszę go traktować –
nie jako zdanie jakiegokolwiek ogółu. Piszący tutaj są zwykłymi, szarymi kibicami…
Po prostu nasze hobby (prócz wielu innych) to pisanie…Pozdrawiam w imieniu swoim oraz
korespondentów „DL” oraz zapraszam wszystkich do (mam nadzieję interesującej) lektury…
Ł.
Strona 3 „DL” zine nr 1
PAMIĘTAJMY CZYM JEST ULTRA
U nas w Polsce - piłkę kopią jakby nie patrzeć, cienko. Mimo budowanych
multipleksów poziom ligi się nie zmienia. W porównaniu do innych państw
umiejętności zawodników są zerowe... Kiedy widzimy w prasie nie naciągany artykuł
typu „piękny mecz w wykonaniu X i Y w polskiej ekstraklasie”? Rzadko. Prędzej
natniemy się na artykuł o chuligańskich wyczynach kibiców, a jeśli piszą coś więcej
o piłce samej w sobie, to gustują w aferach, plotkach itp. Gwiazdy są przepłacane, a
umiejętności techniczne, którymi można się jarać, posiadają nieliczni. Stąd
stadionowym magnezem dla młodzieży jest głównie ruch ultras. Idea piękna lecz
zagrożona przez modernizm…podobnie jak cała piłka nożna. Wizja „nowoczesnego
ultrasa” mnie przeraża, podobnie jak wizja nowoczesnej piłki nożnej w naszym kraju
i na świecie. Z tym drugim to trochę się spóźniłem – fakt. Już dawno mamy drużyny
będące bezbarwną mieszanką obcokrajowców, najważniejsza stała się kasa, a nie
sport i barwy. „Nowoczesny futbol” po woli niszczy to co w piłce było
najpiękniejsze. Do rzeczy jednak, bo nie o „modern football” będzie ten tekst...
Kiedyś słowa ultras i hooligans w naszym kraju pokrywały się. Jeszcze pod koniec lat 90-tych „nie gryzły się” ze sobą w Polsce, bo nie było tak wyraźnego podziału.
Jak powiedział K. w słynnym już odcinku „Fanatyków” – wtedy był „taki kibic osiem w jednym”. Najnowsze pokolenie kibiców wychowuje się już na przekonaniu –
hooligans to panowie od sportu, a ultras to Ci, którzy przygotowują oprawę. I basta. Czytając jakąś relację z Polski można naciąć się często na tekst typu „a nasi
ultrasi przygotowali oprawę zaprezentowaną przez resztę na sektorze”.
Kim jest zatem reszta
stojących w młynie? No właśnie…Nie ingeruję w sekcje sportowe, ale
reszta, młyn i Żyleta także powinna mieć odpowiednią mentalność i być gotowa na wszystko. Czyż nie? To trybuna fanatyków, pamiętajmy, a korzenie (z
najpiękniejszych lat, najchętniej wspominanych) jasno pokazują nam drogę.
Polecam wywiad z Mirko Otto, wydawcą niemieckiego ultra magazynu „Blickfang Ultra” (TMK+, Nr. 4/30 zima 2010), a także inne teksty dotyczące niemieckiej
specyfiki. Tam ruch ultras, przynajmniej w zachodniej części był ugrzeczniony, źle rozumiany i teraz prawdziwi ultra (nawet na wschodzie) skarżą się na wysyp
wynalazków. Ludzi na tyle nieogarniętych, że znana niemiecka grupa zastanawiała się czy jest w ogóle sens coś robić z tymi ludźmi. By nie doprowadzić do czegoś
takiego trzeba młyn odpowiednio wychować – nie oszukujmy się, czasem są potrzebne radykalne środki. Ugrzecznienie i złe pojmowanie sensu ultra może
doprowadzić do zatarcia się priorytetów i zrobienia z ultrasa pokornego chłopca od machania balonem, który w sytuacji kiedy nie powinien – nadal będzie stał na
krzesełku i patrzał na zawodników. Co z tego, że taka Borussia ma młyn kilka tysięcy, skoro chyba nawet na przeciętnej scenie niemieckiej zbyt wiele nie znaczą?
Nie liczy się to ile na stadionie zostanie podniesionych kartoników…To tylko jeden z dodatków. A kultowe już jest zapytanie odnośnie kolejnego meczu „oprawa
będzie?”… a jak nie będzie to co? Nie przyjdziesz?
Czym jest więc ultra? Według kilku źródeł ruch ultras powstał we Włoszech, w latach 60-tych/ 70- tych. Znalazłem tezę, że nazwa wywodzi się bezpośrednio od
nazwy reakcyjnych grup politycznych istniejących po II wojnie światowej, dążących do utrzymania kolonialnego panowania w Algierii. Ultras w sensie kibic, to jest
człowiek kochający swoją drużynę, podróżujący za nią na wyjazdy, wspierający ją głośnym dopingiem. I nie zawsze jest grzeczny, co właśnie odróżnia go od
zwykłego fana.
Grupy ultras to nowszy wynalazek
, kiedyś określenie ultras było ogólne do całego młyna (przynajmniej w Polsce). Kto się nim czuł – był nim.
Każdy
ultra powinien bronić swoich barw, a także odpowiednio reagować na obce
. W każdym tego słowa znaczeniu.
Według dzisiejszych spotykanych gdzieniegdzie pseudo definicji, że „ultras to tylko te osoby od opraw meczowych”, ultrasami można nazwać także „młyny” na takiej
NHL, czy jakiś zwykłych fanów siatkówki, koszykówki (dobrym przykładem jest tu jeżdżąca i posiadająca młyn Astoria Bydgoszcz). Tworzą oprawy meczowe?
Tworzą. Podróżują za swoim klubem? Podróżują. Dopingują? Tak. A, jednak moim zdaniem czegoś im do określenia ultrasami brakuje. Tej specyficznej
mentalności, dzikości i…czasem niegrzeczności.
Ultras według mnie to nie jest osoba wyznająca „pokój”, ograniczająca się do „sędzia kalosz” czy ludzie idący na wszystkie ugody z klubem jeśli ten na przykład
atakuje najświętsze wartości klubowe. Zmiana herbu, sponsor w nazwie – takie zagrania garniturków nigdy nie były tolerowane. Ultras to fanatyk, a nie osoba
robiąca to na, co mu regulamin pozwala. Ultras to według mnie każdy fanatyczny kibic z młyna, wiedzący „o co chodzi”. Nie jakiś clown typu „oficjalny klub kibica”
ograniczający się do kulturalnego dopingu (jak „Gazeta Wyborcza” każe) i machania balonikiem. Dlatego wiele piknikowych ekipek używa moim zdaniem tego
określenia bezpodstawnie.
Nie każdy może być w grupach ultras, nie każdy chce czy się do tego nadaje. A, jednak według prawdziwej definicji jest typowym ultrasem, bo różni się w opisany
wyżej sposób od reszty publiki na stadionie. Ultra w prawdziwym wydaniu to cały młyn, gotowy na różnego rodzaju poświęcenia dla kochanego klubu. Ultras to
osoba, która wybrała pewien styl kibicowania. Lubi doping, wyjazdy, ale i przygodę z klubem w różnym tego słowa znaczeniu. Jeździ na wyjazdy, lubi różne
wrażenia i emocje, potrafi cieszyć się także z gry swojego zespołu i przeżywać porażki bardziej niż zwykły fan. Trudno zamknąć w klamrę charakterystyczne cechy
ultrasa, bo taka klamra jest po prostu niemożliwa. Powodem dla, którego nie da się tego zrobić jest m.in. coś co fanatycznego kibica charakteryzuje – to spontan,
dzikość... Jeden bardziej lubi to, drugi tamto, ale wszystkich łączy jedno – bezgraniczna miłość do klubu. I miłość do kibicowskiego światka, respektowania jego
ogólnopolskich (a czasem ogólnoświatowych) zasad odróżniających ultras od reszty publiki.
Są ekipy, które różnie do sprawy spontanu podchodzą. Moim zdaniem te „równe i ułożone”, wyglądające w swoim działaniu jak chórki kościelne przeczą idei ultra.
Mentalność ultras to według mnie głównie spontan w postaci wybuchających fajerwerków, wiszących na płocie fanów – dzikiej, fanatycznej grupy. Nie „chórki
kościelne” w stylu „to nie wypada” i tak dalej. Patologiczną jest sytuacja jeśli ultras (jakiegokolwiek klubu) chce się przypodobać tym, którzy go na co dzień próbują
zniszczyć. Staje się z czasem takim jakiego chcą go widzieć media, mundurowi i postronni obserwatorzy. Tu pytanie jest jedno – co nas oni wszyscy obchodzą?
Przecież jakkolwiek byśmy się zachowywali i tak znajdą „argument” by zmieszać nas z błotem. Przykładem niech będzie swego czasu „ułożony Lech”, który stał się i
tak ofiarą środowiska Michnika…Bo sprzedawał bilety najaktywniejszym. Zawsze coś znajdą na nas – aż nie nastanie „druga Anglia”, której przecież nie chcemy.
Tak więc apel do każdego nowicjusza z Żylety – pierdol System chłopaku :-). O to w tym chodzi, a nie o rekord w kartonach czy najrówniejsze śpiewanie
przerobionych hitów z Bałkanów.
Ultra to nie są dotacje z Unii Europejskiej na oprawy, jak już to bardziej pojedyncze achtungi lecące w sektorach gości podczas wizyty Legii w Chorzowie i Bytomiu.
Ultra to na pewno nie jest nie odpalanie pirotechniki bo klub zakazał, prawdziwe ultra było m.in. na meczu Legia – Arka Gdynia, o Meczu dla Wojtka nie
wspominając. Ultra było też w Łodzi i innych miejscach. Wiara z Łazienkowskiej 3 to czuje, grunt by mentalnością zostały zarażone pozostałe osoby przychodzące
do młyna i jeżdżące na wyjazdy.
Prawdziwi ultras są wśród nas (oczywiście nic o nich nie wiemy :-) i oby ich mentalność przechodziła na mentalność całej Żylety. My jesteśmy Legia, czołowa
trybuna z polskich trybun i tradycja musi zostać podtrzymana. Na polskiej scenie nie ma miejsca dla „drugiej Anglii” czy zrobienia pożytku z multipleksów takiego
jakiego chcą go zrobić ludzie w garniturach. Już podczas rundy jesiennej 2010 Żyleta pokazała, że nie zamierza zbaczać z jedynej słusznej ścieżki. Przy okazji,
pokazaliśmy, że wygraliśmy konflikt z właścicielem i pozostaliśmy sobą w tej tragicznej do niedawna sytuacji… Z ITI wygrało nic innego jak prawdziwy duch ultra.
Powyżej podjąłem kilka wątków. Jaki to ma związek ze sobą? Taki, że musimy pilnować naszych świętości. Zaczynając od tego by ruch ultras pozostał ruchem
ultras, a kończąc na tym by panowie w garniturach nas nie udupili za naszym całkowitym przyzwoleniem. Ultra kultura (gdyż to cały szereg różnych zasad i wartości)
to piękna sprawa, tym bardziej warto o nią dbać i pilnować by mentalność, fanatyzm się gdzieś po drodze nie rozpłynęły. Nie powinniśmy zmienić zdania co do
jednego – miejsce pikników jest w innej części stadionu i jak ktoś „nie wchodzi” w to, co oferuje mu młyn, czyli doping, fanatyzm I ZASADY, powinien być z sektora
wypraszany. Zresztą wiele osób (choć wydaje mi się, że każdy z nas powinien o to zadbać) zwraca uwagę dziwakom i dobrze! Jeśli „to coś” ten duch zginie to
ciężko będzie go odbudować…
Na koniec pozdrowienia dla wszystkich, którzy wiedzą i czują to czym jest ultra, a także dla grup ultras z Legii, które dobrze weszły w erę z nowym stadionem.
Achtungi na lidze – to było to. I życzę nam wszystkim by na Żylecie było jak najwięcej bluz ninja, a jak najmniej kapeluszy :-). Ultras! No fans!
ZDJECIE:
Na zdjęciu mecz koszykówki Legia Warszawa (III liga) – MKS Ochota Warszawa (15.01.2011).
(W tekście wykorzystałem kilka cytatów ze swoich starszych tekstów o ultra, nie było sensu pisać niektórych wątków od nowa, tekst ukazał się na stronie zyleta.info)
Ł.
Strona 4 „DL” zine nr 1
FELIETONY KIBICOWSKIE
PATO(L)EGIA – ZJAWISKO NEGATYWNE!
Patologia na wyjazdach – to stale przewijający się temat. Na stronach w sieci, na forach, a także na samych dworcach, w pociągach i
na sektorach. Garść osób wkłada mnóstwo energii w to by mecz naszej Legii różnił się od sobotniej dyskoteki bądź imprezy
plenerowej przypominając o zostawieniu trunków w domach. Podzielam takie podejście, dlatego kolejnym tematem mojego felietonu
będzie słynna (niestety) patologia. Zjawisko wracające jak bumerang…bywa raz lepiej, a raz gorzej, ale niestety znaczna część nadal
nie rozumie sensu słów „wszyscy na trzeźwo”, które wbrew pozorom nie są tylko pustym sloganem wymyślonym przez kogoś dla
hecy. Reprezentujemy bowiem Legię Warszawa, a chwiejący się na nogach pijak na pewno nie jest godny reprezentowania tych
świętych barw.
Może kilka ostatnich przykładów. Wrocław, runda jesienna 2010. Bodajże na tym wyjeździe zabierane były na dworcu flaszki i browary…Zamiast zrozumieć po co to
wszystko jest (możliwa, -że tak powiem- „potrzeba” trzeźwych sprawnych osób w różnych sytuacjach) część wiary kombinuje jak tu schować, przemycić alkohol i
potem łoi go w pociągu specjalnym. Chodzący po nim ludzie raz jeszcze muszą zwracać uwagę… Czy ci przemycający oszukali sprawdzających? Nie! Oszukali
barwy Legii Warszawa i zasadę ich godnego reprezentowania. Oszukali swoich – osoby decyzyjne.
Chorzów, Bytom…Wszystko gdzie jedziemy zahaczając o Sosnowiec. Wiadomo, że sztama i fajny klimat, ale czy imprezowania nie można zostawić ewentualnie na
po wyjeździe? A nie, że zostaje kilka godzin do pierwszego gwizdka, a część wiary nie nadaje się kompletnie do niczego? Czy od dziś wiadomo, że może się coś
wydarzyć?
Szczecin, Puchar Polski na jesień 2010. Stoję w kolejce po bilet, a tu podbija typ z hasłem
„Siemasz, dorzucisz jakieś grosze na melanż dla Legii Warszawa”
?
Yyyy…ale wstyd…ja też z Legii, ale ciekawe do ilu Portowców tak podbił? Zero poczucia wstydu, obowiązku godnego reprezentowania barw i brak hamulców…Byle
zalać pałę, każdym sposobem. Gdyby poznał braci na szlaku i podczas działań kibicowskich na pewno nie musiałby pytać jak żebrak o hajs tylko sami by się nim
zajęli…Ale skoro ktoś tylko melanżować potrafi? To tak jak inny nałogowiec, -żul z ulicy- zdobywa fundusze…Tylko szkoda, że ma na sobie najpiękniejszy z
herbów…
Bytom, ostatni wyjazd rundy jesiennej 2010. Ludzie ogarniający krzyczą by przygotować bilety oraz dowody osobiste, a także by nie pchać się bez sensu na przód.
Kto tego nie rozumie? Głównie najebany. Znalazł się przy kołowrotku, ale mimo wielokrotnego przypominania na głos – nie wie co powinien mieć przygotowane i jak
się zachowywać…Nic do niego nie dochodzi, opóźnia całą grupę. Na środku sektora też nie ma z niego pożytku. Nie śpiewa, wygląda niegodnie, jest obrazem
żenady, który nie pasuje do szczytnych haseł wykrzykiwanych przez nas na meczach. Jako przykład może też posłużyć pijany jegomość na jednym ze styczniowych
meczów koszykarskiej Legii. I takich przykładów można podawać w nieskończoność. Zresztą jest to plaga niemal każdej ekipy jeżdżącej setkami. Co nie oznacza,
że należy przejść z tym do porządku dziennego…
Po prostu jest grupa osób, dla której najważniejsze nie jest reprezentowanie barw Legii Warszawa lecz nieograniczony melanż. Wyjazd równa się dla nich
nieumiarkowanemu zalewaniu pały, a mecz bez fazy to mecz stracony. Taki delikwent najwidoczniej zapomina, że naszym głównym nałogiem powinna być LEGIA,
a co za tym idzie – musimy robić tak by ta grupa miała jak największą jakość. Jak najlepszy doping, prezentację bądź też wartość sportową. Nie możemy też dawać
durnych argumentów milicji i innym pseudosłużbom bezpieczeństwa by przeszkodzili nam w dotarciu do celu. Albo pismakom by pisali o pijanej, nie nadającej się do
niczego dziczy…Nie wspominając o udzielaniu wypowiedzi mediom, będąc pod wpływem alkoholu, co było plagą głównie pod koniec lat 90tych.
Kopenhaga, ostatni wyjazd europejskich pucharów, trwa jeszcze konflikt z ITI. Jak zawsze część (większa) godnie reprezentuje barwy, ale co z tego skoro grupa
gospodarzy może kojarzyć fanatyków CWKS z kilkoma pijakami leżącymi pod ich stadionem…Trzy osoby wśród walających się puszek, butelek i wylanego
śmierdzącego piwa. A to wszystko z przeplatającymi się barwami naszej Legii. Na szczęście miała wtedy miejsce „interwencja” i patologia została pojechana,
zresztą podobnie jak w kilku innych przypadkach – chociażby z rundy jesiennej 2010.
Są więc ludzie, którzy tego pilnują, ale powinniśmy zrozumieć, że mamy pilnować się sami. Nie pić, nie ćpać bez umiaru, być ogarniętym i gotowym na wszystko co
się może wydarzyć. Bywa różnie i znacznie lepiej Ci pójdzie jeśli będziesz trzymał się na nogach, a nie majaczył coś pod spuszczonym łbem. Pijana osoba jest
uciążliwa dla reszty, bo z jednej strony nie zostawi się brata, ale z drugiej on sam powinien być odpowiedzialny i poczuwać się do bycia wzmocnieniem grupy, a nie
wręcz przeciwnie. Polecam całkowitą trzeźwość wyjazdową. Będziesz ogarniał co się dzieje, przeżyjesz wyjazd w pełni świadomie i mocno, a także…nie będziesz
blokował pociągowego i stadionowego kibla :-). Ten ostatni argument wbrew pozorom nie jest bzdurny. Elana – Sosnowiec, jesień 2010. Psy trzymały nas wraz z
Zagłębiem na toruńskim dworcu, staliśmy tam kilka godzin bez podstawionego WC. Ci, którzy całą drogę pili browary byli u skraju wytrzymałości i musieli spędzić
mnóstwo czasu na nie zawsze skutecznych „rozmowach” z psami… A wąsy miały satysfakcję, że opity kibol ma ból pęcherza… Po co to? Trzeba takim sytuacją
zapobiegać, być w pełni ogarniętym i gotowym.
Polecam wszystkim bez wyjątku zdrowe podejście nie tylko do wyjazdów, ale i do życia, odżywiania, polecam spędzanie czasu na siłowniach i salach treningowych.
Znacznie wolę taką modę niżeli modę z zielonym liściem i butelką alkoholu…Reprezentujmy godnie Legię Warszawa! Pilnujmy swoją grupkę by nie imprezowała na
wyjazdach. Lepszy zgon czy psikus i emocje? Jasne, że psikus :-).
Ł.
DOPING NIEZALEŻNY OD WYDARZEŃ NA BOISKU?
Ostatnio często się słyszy, że „doping ma być niezależny od wydarzeń na boisku”. Czyli co by się nie działo na placu gry – fani mają
ciągnąć dalej śpiewaną pieśń i nie zwracać uwagi na nic. Ideałem według zwolenników tej idei byłoby gdyby
udało się całą połowę skakać w melodyjnym śpiewie i nie zwracać uwagi na wydarzenia boiskowe…Mimo, iż
wyznaję zasadę „klub to my” – pozwolę sobie nie zgodzić się i polemizować z tym trendem narzucanym przez
wielu polskich gniazdowych. Felieton potraktujcie jako luźną publicystykę, a nie jakąś śmiertelnie poważną
sprawę :-). I tyczy się on całej sceny, a nie konkretnej ekipy.
Wiele bardziej wolę polski styl złożony z niedługich pieśni przerywanych okrzykami niżeli „trans” polegający na śpiewaniu całą połowę
jednej nuty…Nie pasuje mi do tego nasz temperament…Nie zrobi się z nas na siłę Greków czy kogoś w ich stylu. Krótkie, kultowe
okrzyki, bluzgi na rywala, okrzyki do sędziów i własnych piłkarzy…Oczywiście – czasami można zarzucić coś na dłużej lecz bez
przesady, nie pół meczu…I do tego bez jakiejkolwiek reakcji na to co dzieje się na stadionie.
Jasne, że klub to my, ale wydaje mi się, że lepiej wszystko funkcjonuje kiedy choćby trochę reakcja trybun współgra z wydarzeniami na
boisku/ lodowisku/ parkiecie. Tym bardziej w wielkim klubie, kiedy wymagania w stosunku do piłkarzy są większe niż w mniejszych
ośrodkach…Całkowite olanie grajków i lekceważenie wtapiania przez nich 0-3 na własnym stadionie wydaje się nieco hmm
nienaturalne…
„Hej X nic się nie stało” po wcześniejszej mega wtopie zawodników i ciągnięciu przez cały mecz jednej wesołej pieśni przez ultras? Jest to w pewnym sensie
zezwolenie na egzystowanie pasożytów nazywanych piłkarzami, którzy biorą sporą kasę za swój zawód, a nie chce im się biegać. Myślę też, że kiedy reakcje trybun
w jakimś stopniu współgrają z wydarzeniami na zielonym prostokącie – grajkom dodaje to skrzydeł. Np. przepychanka pomiędzy obiema drużynami i wsparcie w tym
momencie swoich…Albo nasz piłkarz nie zgadza się z kontrowersyjną (bądź nie :-) decyzją sędziego…Wtedy nasze bluzgi na arbitra, wsparcie dla swoich mogą go
podkręcić, spowodować, iż wejdą w zawodnika nowe siły do walki na całego.
Wiadomo, że trzeba głównie śpiewać swoje, a najważniejsi nie są sportowcy tylko nasz kibicowski światek. Tylko moim zdaniem powinno się to uzupełniać…i jednak
przeplatać z dopingiem dla drużyny. Czy zależy nam na stworzeniu z naszych stadionów „papek” bez większych emocji, dreszczyku i poczucia więzi? Takich, że
będzie nam zwisało, iż banda pseudosportowców niszczy nasze wartości i niweczy wysiłek? Czy naprawdę należy „żyć własnym życiem” i całkowicie dystansować
się od meczu?
Krótkie charakterystyczne okrzyki, niektóre mecze będące festiwalem bluzg na rywala…Czy nasz polski styl nie jest bardziej imponujący i trzeba udawać Greków,
Bałkany bądź cholera wie kogo?
Ł.
Strona 5 „DL” zine nr 1
FELIETONY KIBICOWSKIE
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • monissiaaaa.htw.pl