Druciarz cial i najsamotniejszy czlowiek na swiecie, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ray Aldridge Druciarz Ciał i najsamotniejszy człowiek na wiecie Miasto Nereus powoli sunęło na wschód po planetarnym morzu Cholder. Diam Gavagol siedział u szczytu falochronu. Daleko pod jego swobodnie zwisajšcymi stopami burzyło się morze, wybuchajšc wiecšcš pianš. Głębiny pełne były pływajšcych istot, a każdej towarzyszyła struga zimnego ognia. Znów pomylał o wlinięciu się w nocne wody. Gavagol opucił głowę między dłonie i potarł oczy. Póniej przepłynęło obok w ciasnym szyku stadko morskich ludzi. Patrzył na tych potomków Miasta, jak baraszkujš i wyskakujš w powietrze. Uniosła się ku niemu smuga wilgotnego miechu. - Dowcip! - krzyknšł w dół swym chrapliwym głosem. - Opowiedzcie mi ten dowcip. Nie zwracali na niego uwagi i wkrótce ich lnišcy lad zginšł za krzywiznš ogromnej bocznej powierzchni Miasta. Westchnšł i wcišgnšł kołowrotkiem linki, które zastawił majšc nadzieję schwytać którego z syrenów. Błyszczšce galaretowate bransoletki nie były chyba dobrš przynętš. Kłopot w tym, że nie miał pojęcia, co lubi lud oceanu. Jutro w nocy znów spróbuje z czym innym; moie tym razem szczęcie mu dopisze. Nie chciał skrzywdzić syrenów. Przygotował przestronny basen dla swego gocia. Ale po prostu musiał mieć kogo do rozmowy. Odizolowanie Miasta doprowadzało go do szaleństwa. Gdyby tylko chcieli z nim porozmawiać, a nie miali się i odpływali. Nauczyliby się go lubić. Wiedział to, po prostu wiedział. Ranek przyniósł mu parę godzin odpoczynku, choć miał ten nieprzyjemny sen. Czasami unosił się w sterylnym oceanie dryfujšc pod nieruchomym słońcem, zbyt słaby, żeby płynšć. Albo tkwił przymarznięty do wielkiego pustego płata lodu, pod zimnym, bezgwiezdnym, nocnym niebem. Albo widział siebie, jak wolno przemierza nie kończšcš się równinę suchego żwiru, zbyt zmęczony, aby zrobić kolejny krok, ale niezdolny stanšć. Kiedy się obudził, sumienie zapędziło go do biurka w Wieży. Z okien biegnšcych na obwodzie Pomieszczenia Sytuacyjnego Gavagol widział cały ogrom Miasta. Wielkie fale biegnšce w poprzek jego kursu, wzbudzone jakim odległym równikowym cyklonem, rozbijały się pianš o południowo - wschodni falochron. Miasto reagowało własnym falowaniem, ledwo zauważalnym ruchem, umożliwionym przez połšczenia ocierajšcych się o siebie olbrzymich bloków. Wieża chwiała się leciutko. Wiedział, że na dole w Miecie; puste hale wypełnione sš stłumionym skrzypieniem wiekowych i połšczeń. Wolał odgłosy pracujšcego Miasta od ciszy spokojnej pogody. Wtedy Miasto wydawało się prawie żywe. Jego palce zatańczyły po wiatełkach błyskajšcych na głównej konsoli jak robaczki więtojańskie. Niezliczone czujniki we wszystkich częciach Miasta dostarczały danych, które płynęły do Wieży przed jego zmęczone oczy. Widział wszystko. Spadła liczebnoć armii usuwaczy skorupiaków, która przemierza połšczone segmenty kadłuba Miasta. Miasto otworzyło już autofab w celu budowy usuwaczy. Zapasy pewnych metali spadły poniżej minimum. Miasto otworzyło już zawory wpuszczajšce wodę morskš do urzšdzeń ekstrakcyjnych. Na północ od obszaru temperatur umiarkowanych zawędrował cyklon. Miasto już zmieniło kurs. Miasto było samoregulujšcym się mechanizmem, który tak naprawdę nigdy nie wymagał jego interwencji i to stanowiło częć problemu. Może jaka bardziej celowa praca ulżyłaby nieco jego samotnoci. Wstrzšsnšł nim odczyt z Maremmy. Spanglewine, mały pensjonat w tej starej dzielnicy, sygnalizował obecnoć lokatora. Z kurków ciekło wino, autokucharz wydawał żywnoć. Kto to mógł być? W cišgu dwóch długich cholderskich lat, które spędził na pokładzie Miasta, nikt tu nie przybył. Czy goć jest przestępcš? Handlarzem niewolników? Sporód licznych dzielnic Miasta Gavagol najmniej lubił Maremmę. Szedł szybko wšskimi przejciami ciskajšc w kieszeni ogłuszacz. Niepokojšce malowidła cienne, nadal barwne po tysišcu lat, straszyły z każdej ciany. Dziwaczne fasady przechodziły w ogródki i niegdy intymne dziedzińce w niesfornej gmatwaninie obrażajšcej zmysł porzšdku Gavagola. Zajazd stał nad jednym z licznych basenów jachtowych Miasta. Gavagol zatrzymał się, patrzšc w zdumieniu. Przy kei stała gwiazdołód, zacumowana do pachołków ozdobionych głowami gryfów. Na falach laguny kołysał się jej czarny kadłub poznaczony szramami zdobytymi w cišgu wieków. Jej konstrukcja była obca; ten wielopłaszczyznowy walec nie był wizjš człowieka. Zebrał się na odwagę i stanowczo wszedł przez irysowy luk do baru Spanglewine. Ręka pociła mu się na ogłuszaczu, ale nadal ukrywał go w kieszeni. Przez chwilę nic nie ruszało się w przyjemnym półmroku pomieszczenia. Po chwili Gavagol usłyszał jakie szuranie dochodzšce zza kontuaru z kamienia perłowego. - Kto tam? - spytał wytężajšc wzrok. Jedynš odpowiedziš była dalsza szamotanina, a potem brzęk rozbijanego szkła. Gavagol postšpił bliżej. - No, no - rzekł. - Co tam robisz? To własnoć Zarzšdu. Nie masz pozwolenia. Zza kontuaru uniosła się powoli niemożliwie wysoka postać i Gavagol mimowolnie cofnšł się o krok. - Pozwolenia? - wysoka postać miała głęboki, zimny głos. Pozwolenia? Ja tu przychodzę od czasów, zanim jeszcze ocean zagarnšł Nerianów. A kimże ty jeste? - Postać zachwiała się, choć głos nie zdradzał nadużycia alkoholu. Gavagol przełknšł linę. - Jestem tu Strażnikiem ustanowionym przez Zarzšd. Tajemniczy goć wydał dwięk bardzo przypominajšcy starczy chichot. Następnie obszedł koniec kontuaru i wyszedł na wiatło ostrożnie stawiajšc kroki. Gavagol nigdy nie widział człowieka, którego wiek równie trudno byłoby okrelić. Po mężczynie znać było pewne znamiona czasu; miał gładko ogolonš twarz pooranš milionem delikatnych zmarszczek, grzywę splštanych siwych włosów pod antycznym kapeluszem z płomienistego aksamitu, oczy głęboko zapadnięte pod grubymi brwiami. Jednak emanowała z niego niespożyta żywotnoć. Ubranie miał w przestarzałym stylu, ale o wykwintnym kroju. Dłonie smukłe i umięnione. Usta pełne, czerwone, a miejšc się pokazywał mocne, białe zęby. - Gap się! Wiem, że jestem zjawš! Oczy Gavagola były szeroko otwarte. - Nie miałem zamiaru pana obrazić. - Gadanie! W padasz tu, przerywasz mojš sentymentalnš podróż wród zakurzonych butelek minionego wieku, żšdasz listów uwierzytelniajšcych i gapisz się, jakbym był jakim rzadkim zwierzęciem w zoo. Ale to nieważne. Napijmy się! Goć uniósł do wiatła kwadratowš butelkę. Potrzšsnšł niš radonie. - Chod - rzekł odwracajšc się do loży w rogu, gdzie wpadał przez okno promień bladego słońca. Ruchy mężczyzny były tak pewne, tak celowe, że Gavagol poddał się im jak zagarnięty pršdem ciemnej wody. Usiadł ostrożnie w loży, cišgle trzymajšc w ręku ogłuszacz. Głęboko osadzone, błyszczšce oczy spoglšdały na niego badawczo i Gavagol spostrzegł, że majš absolutnie zdumiewajšcy kolor - karmazynowy. - Możesz przestać kurczowo ciskać tę broń - powiedział goć miłym głosem, wymachujšc dwiema brudnymi szklaneczkami. Napełnił je do połowy mętnym seledynowym alkoholem i popchnšł jednš z nich do Gavagola. - Po pierwsze, nie istnieje żaden powód, abym miał cię skrzywdzić. Po drugie, mam Osłonę. Twoje zdrowie, Strażniku! - przechylił szklaneczkę wypraktykowanym szerokim gestem. Gavagol wypił ostrożniej: - Wypiłbym za twoje - powiedział gdybym wiedział, kim jeste. Starzec spucił ciężkš pięć na stół, aż podskoczyła butelka. Co? - zaryczał potężnym głosem. - Udajesz, że mnie nie znasz? Mnie, Druciarza Ciał, znanego w każdym wiecie pangalaktyki? Gavagolowi opadła szczęka. Czyżby to legenda patrzyła na niego ponad stołem? Zawsze odrzucał historię Druciarza Ciał jako bajdurzenie podróżników. Cóż, może ta niezwykła postać tkwi w szponach barwnej iluzji. Gavagol przyjšł pojednawczy ton. - Och, oczywicie, że słyszałem o panu, kto nie słyszał? A tak nawiasem mówišc, ja nazywam się Diam Gavagol. E... ee... przepraszam, jak mam się do pana zwracać? - Wystarczy "sir". Albo możesz mówić mi Druciarz. Ale nigdy nie nazywaj mnie Cielskiem - Druciarz Ciał przechylił się przez stół, zionšc oparami alkoholu. - Jestem czym więcej! - znów zachichotał, co było zaskakujšce u tak imponujšcej postaci. - No... to za pańskie zdrowie, sir. Znowu wypili. Mętny alkohol był mocny, na dodatek z domieszkš jakiego szybko działajšcego halucynogenu i Gavagol poczuł, że wiat mu się przechyla. Oczy Druciarza Ciał rozszerzyły się w ogromne fioletowe dziury w zwiędłym krajobrazie jego twarzy i Gavagol popiesznie odwrócił wzrok. - Ale - rzekł Gavagol - w dalszym cišgu nie wyjanił pan, co robi tu, w Miecie Nereus. Zarzšd jest trochę przewrażliwiony na punkcie swych zasad. - Do diabła z Zarzšdem i jego zasadami! Jestem tu, bo w taki włanie sposób się zjawiam. Cholder zawsze był ważnym przystankiem na mojej trasie i nie należę do tych, którzy porzucajš dochodowš tradycję tylko dlatego, że nie ma już ani jednego klienta. Poza tym, po kilku dniach hulanki w moich zwykłych melinach, wyruszę na Ocean Niepodzielny i podgonię trochę roboty. Hę? - Syrenowie korzystajš z pańskich usług? Jak płacš? - Płacš? Płacš tš samš monetš, co wszyscy moi klienci. Rozrywkš! - Druciarz Ciał ryknšł miechem; brzmiał jak tryumfujšcy drapieżnik. Następnie utkwił swe niepokojšce oczy w Gavagolu. - Ale czy ty, młodzieńcze, nie potrzebujesz moich usług? Nie masz trochę za blisko osadzonych oczu? Mógłbym je rozsunšć. Twoim uszom przydałoby się strzyżenie, co? Gavagolowi zrobiło się nieswojo. - Pańska oferta jest niezwykle uprzejma, ale moja powierzchownoć mi odpowiada. Druciarz Ciał umiechnšł się grzecznie. - Jak sobie życzysz. Nikomu nie narzucam usług. Tak czy owak, niewiele jest przyjemnoci w skracaniu nosa. C...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]