Drugi element, eBooks txt

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pacy�ski TomaszDRUGI ELEMENTPod podkowami g�ucho zadudni�y bale mostu. Mostku raczej, pomy�la� Match,przerzuconego nad leniwiep�yn�ca strug�, pe�na rz�sy i �ab. Mostek nie budzi� zaufania, bale wygl�da�y namocno spr�chnia�e. Match�ci�gn�� wodze, wstrzyma� konia, zdaj�c sobie spraw�, �e i tak, jakby co, jestza p�no, na mostek wjechalik�usem.Kiedy� wiod�a t�dy ucz�szczana droga. Teraz, po latach, skurczy�a si� do w�skiej�cie�ki, las napiera� z obydwustron, odbiera� powoli to, co kiedy� w pocie czo�a wyrwali mu puszcza�scyosadnicy. Nikt tedy nie je�dzi�,odk�d sp�on�y zagubione na por�bach wioski, odk�d pola zaros�y kar�owatymibrz�zkami i olszynami. Nikt nienaprawia� mostu, kt�rego bale spokojnie pr�chnia�y, porasta�y zielonym mchem.Droga opiera�a si� jeszcze. Niegdy� by� to porz�dny go�ciniec, z wielkim trudemzwieziono �wir, by przyjesiennych s�otach i wiosennych roztopach ko�a nie grz�z�y w b�ocie. Op�aca�osi� to, kiedy�. Wtedy, kiedyjeszcze puszcza�skie wioski s�yn�y z hodowli owiec, z produkcji znakomitych,cenionych w ca�ym hrabstwieser�w. Kiedy w puszczy rozbrzmiewa�o stukanie siekier drwali i smolarzy, kiedydymi�y kopce, w kt�rychwypalano w�giel. Kiedy przy ka�dej barci wisia�a k�oda, tak nielubiana przeznied�wiedzie, kiedy na �wirowanejdrodze chrz�ci�y ko�a woz�w �adowanych pota�em i bary�kami miodu.Teraz, po latach, las by� cichy i pusty. Pr�chnia�y ocala�e jeszcze zr�bycha�up, zarasta�y �cie�ki. Polaprzypomina�y rozleg�e m�odniki. Bale mostu pr�chnia�y spokojnie, jeszcze kilkalat, kilka zim i wiosen, a zwal�si� w strug�, rozpryskuj�c rz�s� i p�osz�c �aby.Za mostkiem droga wchodzi�a w olszyny, podkowy dudni�y po wilgotnym, niewysychaj�cym nawet w upalnelata gruncie. Wia�o mi�ym ch�odem, mi�ym zw�aszcza po �ywicznym upalepiaszczystych, poro�ni�tych sosnamiwydm, przez kt�re przeje�d�ali niedawno. Przejechawszy mostek Match nie pop�dza�wierzchowca. Dowieczora daleko, zd��� jeszcze.Przewodnik wysforowa� si� do przodu, po chwili zwolni�, ogl�daj�c si� przezrami�. Match nie zwraca� na niegouwagi. I tak wiedzia�, dok�d jecha�, zna� ten las nie gorzej od pe�ni�cego rol�przewodnika podstarza�egoch�opa, z wygl�du bardziej k�usownika, ni� spokojnego hodowcy k�z, za kt�regosi� podawa�. Match niezastanawia� si� nad tym wiele, tylko tacy zamieszkiwali teraz puszcz�, nielicznerodziny, kt�re wola�y trudn�egzystencj� w lesie od pewnego, ale marnego chleba na pa�skim. Tym bardziej, �ekiedy� puszcz�zamieszkiwali wolni osadnicy, nie pa�scy poddani. Nieliczni zostali, ale jeszczemniej liczni wyszli z lasu, byharowa� od wschodu do zachodu, bez skrawka w�asnej ziemi. I bez �adnej ju�nadziei.Hodowca k�z, czy, jak kto woli, k�usownik zawr�ci�. By� niecierpliwy, wida� toby�o ju� od pocz�tku. Ca�y czaswysforowywa� si� naprz�d, bij�c swego konia pi�tami po bokach. Pozwala� sobienawet na wymrukiwanie podnosem uwag o zb�dnej mitr�dze.Powodowany jakim� impulsem Match jeszcze zwolni�. Od pocz�tku denerwowa� go tenprzewodnik. By�... Now�a�nie, zastanawia� si� Match spogl�daj�c na nadje�d�aj�cego ch�opa. Za bardzowygadany. Za dobrze je�dzikonno, nawet na tej wielkiej, wojskowej kobyle, Jak Match wiedzia�, dosy�narowistej. Sier�ant, kt�remu kazanoda� przewodnikowi wierzchowca, zapewne z�o�liwie wybra� najgorszego, takiego,kt�rego chcia� si� pozby�. Zpocz�tku Match, gdy to zobaczy�, chcia� zruga� sier�anta, ale gdy zobaczy�, jakniepozorny ch�op sobie radzi...To wszystko powodowa�o jaki� pod�wiadomy niepok�j. Ten pewny dosiad, cho� naoklep. Normalnie ch�opwygl�da� na koniu jak ma�pa na psie. Zazwyczaj zreszt� kr�tko. Ten nie spad�nawet, gdy narowista koby�awystraszy�a si� czego� i ponios�a.Przewodnik podjecha� bli�ej, wyra�nie z�y, co udzieli�o si� kobyle. Rzuca�a�bem, ta�czy�a w miejscu,pochrapywa�a. Ch�op te� mia� �ci�gni�t� twarz, zmru�one oczy prawie gin�y wzmarszczkach.- Co si� sta�o? � spyta�. Nie doda� �panie�, co jak zauwa�y� Match zdarza�o si�coraz cz�ciej. Coraz cz�ciej, imbardziej zag��biali si� w las.- Trza nam pospiesza� � g�os przewodnika by� coraz bardziej natarczywy. � cobyna czas...Urwa�, uciek� w bok spojrzeniem.- Coby przed zmrokiem... Bo wiecie, panie � doda� pospiesznie. � Wiecie, po nocylas niedobry...Nie boi si�, postrzeg� Match, nie boi si�, jak chcia�by pokaza�. On si� dok�d�spieszy.Zacz�� si� zastanawia�, czy podj�� dobr� decyzj�. Mo�e trzeba by�o pos�ucha�szeryfa.�Wino rozprysn�o si�, gdy pi�� szeryfa z hukiem grzmotn�a w grube deski sto�u.Gisbournbe w ostatniej chwilichwyci� sw�j kubek, za p�no jednak, by uchroni� jego zawarto��.- No, ciekawe, co to tym razem � sykn�� szeryf. Zawsze, gdy by� w�ciek�y, m�wi�cicho, wpadaj�c tylko wsycz�cy, zjadliwy ton. Nigdy nie krzycza�.- Ciekawe � powt�rzy�, patrz�c na Matcha stoj�cego skromnie pod �cian�. �Nast�pny smok? Ten, jak my tamby�o, wyvern? Czy mo�e, dla odmiany, co� ca�kiem nowego?Rozciera� pi��, krzywi�c si�.- Sam szatan dla odmiany?Match pokr�ci� g�ow�, nachmurzony. Szeryf roze�mia� si� zjadliwie.- Nie wierzysz w szatana... � stwierdzi� z ironi�. � W smoka tak, w wyverna, wma�e ludziki pod krzaczkami, toowszem. Ale w szatana nie...Rozprostowa� palce, obiecuj�c sobie nast�pnym razem hamowa� gniewne odruchy.St�uczone kostki puch�y, conie poprawi�o nastroju szeryfa.- No powiedz, nie wierzysz? � warkn�� ze z�o�ci�.- Nie � odpar� powoli Match. � Nie wierz�. Wierz� w smoki, bo widzia�em. Wy te�,panie, wierzycie. Aleszatana nie ma, w ka�dym razie nie takiego...- Zamknij si� � parskn�� Gisbourne i na wszelki wypadek prze�egna� si�ukradkiem.Match zamkn�� si�. Nie mia� ochoty na dyskusj� z hrabi�, by�o to bezcelowe.Kiedy� pr�bowa� zg��bi�, w cowierzy hrabia. Wysz�o mu, �e na wszelki wypadek we wszystko.- No dobrze, Match � szeryf spowa�nia�. � Masz racj�. Wierz� w smoki, wprawdziesam nie widzia�em, ale tezniespecjalnie �a�uj�. Wystarczy mi to, co�cie z Gisbournem opowiadali. Wyvernawidzia�em na w�asne oczy, ite� drugi raz nie chc� ogl�da�. W to, �e w p�nocnych g�rach �yj� starsze ludy,te� pewnie wierz�. W ka�dymrazie, t�umacz�c si� z wygubienia moich najlepszych ludzi, mogli�cie przecie�wymy�le� co� bardziejwiarygodnego, �e napad� was smok, �e sprzedali�cie ich korzystnie na galery, �esami si� powyrzynali mi�dzysob�. Skoro opowiedzieli�cie tak� histori�, to mo�e znaczy� tylko, �e�cie do cnazidiocieli, albo w tych g�rachrzeczywi�cie co� jest. Ale tym niech si� martwi Arnulf, ja si� tam nie wybieram.Dobrze, Match...Szeryf dola� sobie wina, ignoruj�c spojrzenie hrabiego. Poci�gn�� �yk.- Dobrze, Match � podj�� po chwili, ju� spokojniej. Nikogo nie zwi�d� jego tom,pod mask� spokoju i jadowitejuprzejmo�ci szeryf by� w�ciek�y. � To wszystko prawda, zak�adam. Jak r�wnie� ito, z czym przybieg� ten dobrycz�owiek. No to jak jeste� taki m�dry, to spr�buj powiedzie�, co to jest tymrazem. Ma�e, szybkie, z du�ymioczami, zabija kozy...Szeryf ostrzegawczo podni�s� d�o�, widz�c, �e Match otwiera usta.- Tylko nie m�w, �e wiesz...- Chupacabra.Szeryf zastyg� z otwartymi ustami.- Co� ty powiedzia�? � spyta� po chwili.- Chupacabra. Ma�e, szybkie, z du�ymi oczami, zabija kozy...Gisbourne prze�egna� si� jeszcze raz. Dla pewno�ci splun�� przez lewe rami�, oma�y w�os nie trafiaj�c kota,�pi�cego na kupie wyschni�tego tataraku, kt�rym zarzucona by�a kamiennaposadzka. Przez chwil� patrzyli nasiebie nieprzyjaznym wzrokiem, po czym kot zasycza� i oddali� si� z godno�ci�.- Tfu, zgi�, przepadnij! � mrukn�� Gisbourne i na wszelki wypadek prze�egna� si�raz jeszczem, obiecuj�c sobie,co zrobi, jak spotka si� z sier�ciuchem sam na sam. Kot okaza� wi�cejopanowania, odchodz�c w dumniewypr�onym ogonem.Szeryf wsta� z �awy, podszed� do nachmurzonego wci�� Matcha. Uj�� go pod rami�.- Chod�, Match, usi�d� sobie na �awie, wina si� napij. Panie hrabio, b�d�cietacy dobrzy, nalejcie...Hrabia poczerwienia�, ale polecenie wykona�.- Napijesz si�, posiedzimy... � g�os szeryfa stwardnia�. � A potem powiesz nam,co to jest chu.. chupa... A niechto...Szeryf zakl�� pod nosem.- Chupacabra � podda� Match uprzejmie. � Ma�e, szybkie...- Wiem, wiem... � szeryf poklepa� go po plecach. � Z du�ymi oczami... Siadaj,m�wi�em, napij si�. A potemprzesta� pieprzy�.- Po jakiemu to? � zainteresowa� si� hrabia, w kt�rym instynktowny strachwalczy� w�a�nie z ciekawo�ci�. Taciekawo�� powodowa�a, �e zwykle skwapliwie wys�uchiwa� wszystkich niesamowitychhistorii, dopytuj�c si�chciwie o szczeg�y. Czego zwykle potem �a�owa�. Zazwyczaj ju� najbli�szej nocy.Teraz te� ciekawo�� bra�a g�r� nad l�kiem, a nawet oburzeniem, �e taki Matchsiedzi tu przy stole jak zr�wnymi. Wprawdzie ju� nieraz pijali razem, ale �eby tak oficjalnie...- Nie wiem � mrukn�� Match, odstawiaj�c kubek. Przykry� go szybko d�oni�, gdyhrabia, rozp�dziwszy si� nadmiar�, chcia� dope�ni�.- Nie dzi� � pokr�ci� g�ow�.Nie, to nie, pomy�la� hrabia. Sam sobie nie �a�owa�.- No dobrze � nacisn�� szeryf. � Chupa... co� tam, m�wisz. Cos wiesz?Match zaprzeczy�. Sam zastanawia� si� teraz nad swoim skojarzeniem. To s�owowyp�yn�o gdzie� z g��bipami�ci. Przypomnia� sobie w�a�nie ognisko, rzucaj�ce blask na twarze siedz�cychdoko�a ludzi. Zapachpieczonego nad ogniskiem jelonka. I twarz Maura, opowiadaj�cego w�a�nie jedn� zeswych niesamowitychhistorii.Chupacabra. Nie pami�ta�, �eby kiedykolwiek p�niej o tym pomy�la�. Skojarzenieprzysz�o dopiero teraz,przedtem nie przyk�ada� do tego �adnej wagi. Ot, kolejna opowie��, jak ta ogholach, d�inach, ptaku Roku.- Nie wiem � powiedzia� Match wolno, odganiaj�c wspomnienia. � Przypomnia�o misi�. Nazir...- Nazir! � Gisbourne wyplu� to imi� z... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • monissiaaaa.htw.pl