Drzemiacy w piaskach, eBooks txt

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
TOM HOLLANDDRZEMIĄCYW PIASKACHTHE SLEEPER IN THE SANDSPrzekład: Agnieszka KowalskaWydanie oryginalne: 1998Wydanie polskie: 1998Mattosowi,faraonowi wśród przyjaciółPóźna XVIII dynastiaIstnieje wiele możliwości zapisu imion egipskich. Autor zastosował system HowardaCartera, imiona faraonów podano kapitalikami.Mów:„Szukam schronienia u Pana jutrzenki,przed złem tego, co On stworzył,przed złem ciemności, kiedy się szerzy,przed złem tych, którzy dmuchają na węzły,i przed złem człowieka zawistnego,w chwili kiedy żywi zawiść!”Sura CXIII Jutrzenka (Al-Falak), KoranOpowieść o złotym ptakuCałą noc śnił o poszukiwaniach. Widział samego siebie, zagubionego w kamiennym labiryncie,gdzie nie było niczego poza strzępkami bandaży mumii i papirusami, z których już dawnozniknęły ślady pisma. Jak zawsze, nawet kiedy błądził w ciemności i kurzu, wiedział, żegdzieś przed nim, ukryty w skale, czekał cudowny grobowiec; tylko ta pewność chroniła goprzed rozpaczą. Ciągle błądził ale wyobrażał sobie, że krąży w pobliżu grobu. Wyciągał ręce,jakby przenikał przez skałę, i przez moment miał wrażenie, że dostrzega blask złota, czułradość, która nadawała sens jego życiu. Kiedy jednak spojrzał znowu, blask znikał i jużwiedział, że tajemnice jego życia i bardzo odległej przeszłości przepadają gdzieś wciemnościach. Wyciągał ręce po raz drugi. Uderzał dłońmi o skałę. Nigdzie śladu złota –tylko skała i piach, i pył...Howard Carter przebudził się gwałtownie. Usiadł, bardzo ciężko oddychając – a jednakczuł się niemal rześko. Przymrużył oczy. Poranne słońce, jakby na przekór późnej porze rokuciągle dające dużo ciepła, już wcześniej wypełniło pokój jasnymi promieniami. Ale toniejasne światło obudziło Cartera. Howard ponownie zmrużył oczy, a potem je przetarł. Iwtedy usłyszał śpiew ptaka.Spojrzał tam, skąd dobiegał dźwięk. Zaledwie tydzień temu przywiózł ze sobą kanarka zKairu, złotego ptaszka w pozłacanej klatce. Wstał z łóżka i podszedł do małego śpiewaka.Pamiętał, że kiedy tu wrócił, by zacząć sezon wykopalisk, a służący niósł za nim błyszczącąklatkę, jeden z robotników krzyknął: „Złoty ptak na pewno przyniesie nam szczęście! W tymroku znajdziemy, in sza’Allah, grobowiec pełen złota!”.Carter z pewnością żywił taką nadzieję, ale nawet gdy karmił kanarka, uśmiechał sięponuro. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak rozpaczliwie potrzebuje szczęścia, którew tak niewielkim stopniu dopisywało mu w ciągu minionych sześciu lat. Tyle starań i prawienic w zamian. Wiedział, że jego patron traci wiarę w sens badań. Carterowi z trudem udało sięnamówić lorda Carnarvona do sfinansowania jeszcze jednego, ostatniego sezonu. Jeśli mieliznaleźć grobowiec, nietknięty, grobowiec pełen złota, dający im nieśmiertelną sławę, toodkrycie musiało nastąpić w ciągu najbliższych kilku miesięcy. W ciągu najbliższych kilkumiesięcy albo nigdy...Chociaż wcześniej w ogóle nie znaleziono w Dolinie nie ograbionego grobowca, Howardbył pewien, że gdzieś tam musi być. Nigdy w to nie wątpił. Zatrzymał się na moment, patrzącna ptaka; potem gwałtownie wstał i podszedł do biurka, sięgnął po klucz i otworzył najniższąszufladę. Z jej czeluści wyjął plik wyblakłych papierów. Przycisnął go mocno do piersi.Nagle ptak zaczął śpiewać i nawet dźwięki, które wydawał w jasnym świetle tebańskiegoporanka, wydawały się złociste.Howard Carter odłożył papiery na miejsce i zamknął szufladę. Miał dużo pracy. Czekałyna niego wykopaliska w Dolinie Królów.Mały nosiwoda skrzywił się i położył na ziemi swój ładunek. Praca tego dnia dopiero sięrozpoczęła i wielki gliniany dzban był jeszcze pełny po brzegi. Chłopiec otrzepał ręce itęsknie spojrzał w stronę Cartera. Bardzo chciał kopać i znaleźć grobowiec pełen złota. Czynosząc cały dzień wodę, biegając i obsługując starszych mężczyzn, mógł mieć nadzieję, że wogóle cokolwiek odkryje?Z nudów rozgarniał stopą piach przed sobą. Nagle poczuł płaską powierzchnię skały.Pochylił się i zaczął kopać energiczniej, pomagając sobie rękami. Wydawało się, że skała,którą odsłonił, zapada się w głąb. Jeden z robotników zawołał chłopca, domagając się wody,ale malec go zignorował. Robotnik podszedł do niego wściekły, wznosząc rękę do ciosu.Nagle dłoń mężczyzny opadła. Arab w milczeniu patrzył na to, co odkopał chłopiec.Był to stopień. Wykuty w skale. Prowadził w dół, w głąb ziemi.Kiedy Howard Carter przybył na miejsce, cisza wisiała w powietrzu jak tuman białegokurzu. Wszyscy robotnicy utkwili wzrok w swoim przełożonym; Carter natychmiast sięzorientował, że coś znaleźli. Ahmad Girigar, rais, wysunął się z tłumu. Ukłonił się iwyciągnął rękę.Przez chwilę Carter czuł, jakby mu serce stanęło; jakby cała Dolina i niebo zlały się wjedno w tym krótkim momencie.Odkłonił się z roztargnieniem. Ciągle milcząc, przeszedł wzdłuż szeregu robotników.Słyszał szepty wśród robotników, wkrótce przechodzące w okrzyki podniecenia i zachwytu,że znaleziono „grobowiec ptaka”.Kazał przynieść kanarka, aby zachęcić do pracy ludzi usuwających piasek i kamienie.Była to też – Carter nie mógł temu zaprzeczyć – rozpaczliwa próba uspokojenia własnychnerwów, ponieważ od dzieciństwa był miłośnikiem ptaków i ich śpiew miał na niego kojącywpływ. Ale mimo iż w tym pierwszym długim dniu i w ciągu następnych, wydawał sięopanowany, w jego głowie kłębiły się myśli pełne przerażenia i nadziei, więc ledwie słyszałtrele. W uszach dźwięczał mu tylko stukot motyk o skałę, w miarę jak powoli, stopień zastopniem ukazywały się schody.Słońce już prawie zachodziło, kiedy został odsłonięty pierwszy fragment drzwi. HowardCarter stał na szczycie schodów, ledwie zdolny do jakiegokolwiek ruchu, sparaliżowanywątpliwościami, jakie go nagle ogarnęły. Być tak blisko cudownego odkrycia... a potem sięrozczarować. Ta straszliwa myśl przysłoniła wszystkie inne. Powoli, lecz stanowczo zszedł wkońcu ku drzwiom, a jego twarz pozostała tak samo kamienna jak przez cały dzień.Ręce jednak mu drżały, kiedy sięgnął po pędzel, aby zmieść pył z drzwi. Nagle zdał sobiesprawę, że była na nich pieczęć; poczuł tak silny zawrót głowy, że musiał oprzeć się o ziemię.Wtedy mógł dokładniej przyjrzeć się pieczęci. Rozpoznał ją natychmiast: szakal siedzący naddziewięcioma związanymi jeńcami – znak cmentarza w Dolinie Królów.Carter wziął głęboki oddech. Widywał ten symbol już wcześniej, odciśnięty na innychgrobowcach w Dolinie – ale wszystkie były splądrowane. Wyciągnął rękę, aby dotknąćkamiennego bloku, przed którym stał; końcem palca powiódł po rysunku. W innychmiejscach szakal nie uchronił zawartości grobów; dlaczego tym razem miałoby być inaczej?Carter znowu zaczął omiatać pył z drzwi i wtedy zauważył ciężkie, drewniane nadprożespoczywające na bloku. Zawołał, aby przyniesiono kilof. Ostrzem delikatnie wydłubałniewielki otwór. Kiedy czubek narzędzia wpadł w pustkę, archeolog wyciągnął z kieszenilatarkę, zmrużył oczy i zajrzał w dziurę.Widział gruz blokujący korytarz. Kamienie dokładnie wypełniały przejście, od podłogi posufit. Nic nie wskazywało na to, aby kiedyś zostały naruszone. Cokolwiek znajdowało się zanimi, z pewnością ciągle było na swoim miejscu.Carter powoli opuścił latarkę. Oparł czoło o zakurzony kamienny blok.Najwyraźniej na odkrycie czekało coś, co pieczołowicie zamurowano.Ale co?Co?Carter wiercił się niecierpliwie. Musiał się upewnić. Znowu przystąpił do omiataniadrzwi, przyglądając im się dokładnie w poszukiwaniu następnej pieczęci, która pomogłabyzidentyfikować właściciela grobowca. Wydawało się wręcz niemożliwe, aby jej tu nie było,ponieważ według starożytnych, o czym wiedział, upamiętniała imię, które pozwalałoutrzymać przy życiu duszę zmarłego. A czyż tę wiarę nie należy uznać za słuszną – przyszłonagle Carterowi do głowy. Czy sława nie jest najprawdziwszą nieśmiertelnością?Ciągle jednak nie udawało mu się niczego znaleźć i im głębiej kopał, tym większaniepewność go dręczyła. Zaczął rozgrzebywać piach palcami” starając się odsłonić dalszefragmenty drzwi. Nagle zamarł. Poczuł, że czegoś dotknął. Kiedy znowu przystąpił do pracy,usuwając piasek z największą ostrożnością, na jaką mógł się zdobyć, zorientował się, żeodkopuje tabliczkę z wypalonej gliny. Wyglądała na nienaruszoną; po jednej stronie miałaodciśniętą linię hieroglifów. Carter wydobył tabliczkę. Wstał, przyglądając się jej uważnie, ipółgłosem odczytywał tekst, próbując zrozumieć jego sens.Robotnicy z niepokojem patrzyli, jak twarz pracodawcy staje się coraz bardziej blada.– Proszę pana, co to jest? Co ona mówi? – zapytał rais Ahmad Girigar.Carter ruszył z miejsca najwyraźniej odzyskując równowagę ducha. Nie odpowiedział,lecz wchodząc po schodach, sięgnął po marynarkę i troskliwie zawinął w nią tabliczkę.Dopiero wtedy zwrócił się do raisa:– Zasypcie to – polecił. – Nie możemy posunąć się dalej, dopóki nie przyjedzie lordCarnarvon. Zasypcie wszystko i przykryjcie kamieniami. Chcę, żeby wyglądało, jakby nigdynie było tu żadnego grobowca.Howard Carter wrócił do domu późno. Wzgórza wznosiły się stromo na tle gwiazd, a nakrętej drodze prowadzącej z Doliny, teraz zupełnie pustej, cienie były czarne i panowałaśmiertelna cisza. Nikt go nie obserwował, nie było nikogo, kto mógłby zobaczyć wyraz jegotwarzy. Ale dopiero blisko domu Carter rozluźnił zaciśnięte szczęki i pozwolił; abynieoczekiwany uśmiech zdradził wypełniające go uczucie tryumfu i radości. Pamiętał, jakbardzo podekscytowani wydawali się strażnicy, ... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • monissiaaaa.htw.pl