Dotknięci miłością - Williams Nial, E-booki, Romanse, 2

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Niall
Williams
Dotknięci miłością
(Four letters of love)
Przełożyła Małgorzata Grabowska
Listami zakochani ścieżkę do się przecierają.
Owidiusz
Sztuka kochania
Część I
1
Kiedy miałem dwanaście lat, Bóg po raz pierwszy przemówił do mojego ojca. Wiele nie
powiedział. Kazał ojcu zostać malarzem i na tym skończył, po czym wrócił na tron pośród
aniołów i patrzył przez chmury na szare miasto, żeby zobaczyć, co będzie dalej.
W owym czasie ojciec pracował w urzędzie. Był wysoki, szczupły, żylasty, aż kości
rysowały mu się pod skórą. Osiwiał, mając dwadzieścia cztery lata, co przydało mu powagi i
surowości, te cechy zaś z wiekiem się pogłębiły i nasiliły do tego stopnia, że zwracał na siebie
uwagę, kiedy szedł ulicą. Wyglądał jak człowiek nawiedzony, a wrażenie to potęgowały
olśniewająco niebieskie oczy i milkliwość. Chociaż nie miałem rodzeństwa, niewiele pamiętam z
tego, co do mnie mówił przez pierwsze dwanaście lat mojego życia. Słowa zatarły się, a mnie
pozostały głównie obrazki z wczesnego dzieciństwa: oto mglisty listopadowy wieczór, ojciec w
szarym garniturze otwierający drzwi po powrocie z biura, teczka plaskająca o podłogę koło
stolika z telefonem, skrzypienie schodów i sufitu nad kuchnią, gdy ojciec wkładał sweter przed
zejściem na podwieczorek. Stromizna czoła wysuwająca się zza gazety w odpowiedzi na jakieś
pytanie. Noworoczne kąpiele w lodowatym morzu w Greystones. Trzymam ręcznik ojca, a on
wchodzi do wody, tyczkowaty, kruchy, z żebrami i ramionami jak plątanina wieszaków w
pustym pokrowcu na garnitury. Podkurcza palce stóp na kamieniach i napina ręce, jakby niósł
niewidzialne torby. Mewy nie uciekają przed nim, gdy stoi nad szaroniebieskim morzem, blady
połysk jego nagości mógłby być kolorem wiatru. Mój ojciec jest nikły jak powietrze, wysoka
fala, uderzająca w brodzące uda, mogłaby go przełamać jak cienki wafel. Myślę, że morze go
zabierze, ale nigdy tak się nie dzieje. Ojciec wyłania się z wody i bierze ręcznik. Stoi przez
chwilę, nie wycierając się. Choć jestem zakutany w kurtkę z kapturem, czuję ziębiący ojca wiatr.
A on wciąż stoi i rozgląda się po szarej zatoce, jakby zwlekał z ubraniem się i wkroczeniem w
Nowy Rok, ani się spodziewając, że przemówi do niego Bóg.
Malował od zawsze. W letnie wieczory, po ścięciu trawy, siadywał w głębi ogrodu ze
szkicownikiem i ołówkami, rysował i ścierał linie w gasnącym świetle dnia, a chłopcy z
sąsiedztwa grali w piłkę na ulicy. Ja zaś, piegowaty ośmiolatek o słabym wzroku, patrzyłem na to
z góry, z okna swojego pokoiku, i wczołgiwałem się pod koc z uczuciem, że ta nieruchoma
kanciasta sylwetka w głębi ogrodu ma w sobie coś równie czystego, spokojnego i dobrego jak
wieczorna modlitwa. Moja matka zanosiła mu herbatę. Podziwiała wówczas jego talent, a krewni
i sąsiedzi nieraz dostawali w prezencie obrazy, chociaż żaden nie ozdobił ścian naszego
niedużego domu. Słyszałem, jak ojca chwalono, z chłopięcą dumą zerkałem na małe literki W. C,
którymi sygnował w rogu każdy obraz, i jeździłem kolejką po dywanie, w głębi ducha
przekonany, że nikt nie ma takiego taty jak ja.
Kiedy miałem dwanaście lat, świat się zmienił. Pewnego wieczoru ojciec w szarym
garniturze wrócił do domu, wysłuchał opowieści matki o tym, że przez cały dzień czekała na
człowieka, który miał zreperować przeciekający nad kuchnią dach, że przyszedłem ze szkoły z
rozdartymi na kolanie spodniami i że pani Fitzgerald nie będzie mogła w ten czwartek zagrać w
brydża. A on siedział z tym swoim stłamszonym, kanciastym spokojem i słuchał. Czy jego oczy
zalśniły jakimś niezwykłym blaskiem? Długo sobie wmawiałem, że tak właśnie było. To nie
mogło wyglądać tak zwyczajnie i nieefektownie, jak teraz to widzę – ojciec wypija drugą
filiżankę herbaty z mlekiem, zjada kawałek keksu i mówi:
– Bette, będę malował.
W pierwszej chwili, oczywiście, nie zrozumiała. Myślała, że ojciec ma na myśli ten wieczór,
więc powiedziała, że świetnie, ona posprząta po podwieczorku, a on niech idzie się przebrać.
– Nie – odparł spokojnym, stanowczym głosem, który zawsze sprawiał, że wypowiadane
przez niego słowa wydawały się większe, pełniejsze niż on sam, jakby nadrabiał rozmiarami ich
znaczenia swoją fizyczną nikłość, jakby cały był umysłem. – Skończyłem z pracą w biurze
oznajmił.
Matka akurat zakładała fartuszek do zmywania. Była drobna i miała bystre brązowe oczy.
Znieruchomiała, popatrzyła na ojca, raptem pojmując sens jego słów, jak elektryczna maszyna
przemierzyła kuchnię, ścisnęła niechcący za mocno moje ramię i odciągnęła mnie od stołu,
żebym poszedł na górę odrabiać lekcje. Wyniosłem jej nagromadzoną furię z kuchni do
chłodnego mroku korytarza i poczułem napływ krwi i bólu od sińca wywołanego nadejściem
Boga. Wszedłem sześć stopni w górę i usiadłem. Wymacałem dziurę w spodniach na kolanie i
ściągnąłem postrzępione brzegi rozdartego sztruksu, jakby mogły się same sczepić. Potem,
opierając głowę na zaciśniętych pięściach, wysłuchałem końca swojego dzieciństwa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • monissiaaaa.htw.pl