Drake Jocelynn - Dni Mroku 04 - Nadejście chaosu, Przeczytaj

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nadejście chaosu
Dni Mroku
Księga
4
Nadejście chaosu
DNI MROKU
Księga
4
Polecamy poprzednie powieści
z cyklu
Dni Mroku:
Jocelynn Drake
NOCNY WĘDROWIEC
ŁOWCA CIEMNOŚCI
POSŁANIEC ŚWITU
JOCELYNN DRAKE
Przekład
Jolanta Sawicka
A
AMBER
Redakcja stylistyczna
Marta Bogacka
Korekta
Katarzyna Pietruszka
Elżbieta Steglińska
Projekt graficzny okładki
Małgorzata Cebo-Foniok
Mojej rodzinie
Jesteście niewyczerpanym źródłem inspiracji
Ilustracja na okładce
©
Craig White
Skład
Wydawnictwo AMBER
Monika E. Zjawińska
Druk
Drukarnia Naukowo-Techniczna
Oddział Polskiej Agencji Prasowej SA, Warszawa, ul. Mińska 65
Tytuł oryginału
Dark Days #4: Pray for Dawn
Copyright
©
2010 by Jocelynn Drake.
Published by arrangement with HarperCollins Publishers.
Ali rights reserved.
For the Polish edition
Copyright
©
2010 by Wydawnictwo Amber Sp. z
0.0.
ISBN 978-83-241-3883-8
Warszawa 2011. Wydanie I
Wydawnictwo
AMBER
Sp. z
0.0.
02-952 Warszawa, ul. Wiertnicza 63
tel. 620 40 13, 620 81 62
www.wydawnictwoamber.pl
Rozdział
I
Sukinsyn był szybki.
Ciężkie podeszwy jego butów budziły echo, stukając o bruk
alejki. Dźwięk odbijał się od wznoszących się ze wszystkich stron
wysokich ceglanych ścian. Nawet już nie próbował być cicho.
Miał nadzieję, że mi ucieknie, ale nie zdawał sobie sprawy, że
chociaż był ode mnie szybszy, i tak w końcu go dopadnę. Wyczu-
wałem go teraz, węszyłem jak ogar ścigający zająca. Znalazłbym
go, nawet gdyby się zapadł pod ziemię.
Wyskoczyliśmy nagle na pustą ulicę i przecięliśmy ją pę-
dem, przemykając między zaparkowanymi samochodami, po
czym wpadliśmy w kolejną zaśmieconą alejkę, która prowadziła
do labiryntu ciemnych uliczek i zaułków na tyłach domów. Za
szybko wziąłem zakręt, poślizgnąłem się i ramieniem uderzy-
łem w ścianę budynku po prawej stronie. Kiedy się odpychałem,
stalowe ostrze, które ściskałem w prawej ręce, otarło się o ce-
głę. Tamten oddalił się ode mnie, rzucając się z jednej ciemnej
alejki w drugą, aż w końcu zupełnie straciłem go z oczu. Ale za
chwilę znów go miałem, byłem tuż za nim, gotów zanurzyć nóż
w jego piersi.
Kiedy przeskakiwałem przez przewrócony kosz na śmieci,
z moich płuc wydobył się biały obłoczek pary, a ze skroni spłynęła
mi kropla zimnego potu. W koniuszkach palców rąk i nóg czułem
przenikliwe zimno, chociaż krew pulsowała od biegu. Sięgnąwszy
lewą ręką do pasa, wyjąłem z pochwy jeden z małych noży i chwy-
ciłem go w dwa palce.
7
Zauważyłem tego wampira po raz pierwszy, kiedy wolnym
krokiem wychodził z ciemnej ulicy po drugiej stronie miasta.
Czułem wiszący w powietrzu ciężki zapach krwi i śmierci. Prze-
mknąłem się obok niego i znalazłem młodą kobietę leżącą bez-
władnie między wypchanymi torbami na śmieci; oddychała z tru-
dem, a jej skóra miała nie zdrowy odcień bieli. Straciła za dużo
krwi i wampir zostawił ją na śmierć wśród gnijących odpadów.
Nawet nie próbował jej ukryć. Nie tracąc czasu, zadzwoniłem na
pogotowie, ale nie miałem wielkiej nadziei, że ambulans zdąży na
czas. Wtedy rozpoczął się pościg.
Wycelowałem szybko i rzuciłem w wampira małym nożem.
Ostrze wbiło się głęboko w plecy, między łopatki. Krzyknął. Pra-
wą ręką sięgnął do tyłu, żeby wyciągnąć nóż. Zwolnił kroku, pró-
bując utrzymać równowagę. Zacisnąłem zęby, by powstrzymać
uśmiech, i ruszyłem do decydującego ataku.
Niemal dwa tysiąclecia minęły w okamgnieniu, a większość
tego czasu spędziłem, tropiąc wampiry, wykorzeniając z po-
wierzchni ziemi szerzone przez nie zło. Za każdym razem zdo-
bycz była odrobinę łatwiejsza. Oni byli coraz młodsi, bardziej
niedoświadczeni, nieostrożni, a ja byłem w kwiecie wieku. Tylko
Mira mi się wymknęła, ale wiedziałem, że w końcu ją dorwę. Za
mną stała wieczność.
Wampir wyszedł z alejki i nagle zatrzymał się pośrodku małe-
go miejskiego placyku. Mimo zimowego chłodu woda w fontan-
nie bulgotała i migotała, chociaż brakowało świateł. Było pusto,
ale przecież minęła już druga w nocy. Choć biegliśmy długo, na
nikogo się nie natknęliśmy, nawet na przejeżdżający samochód.
Stęknąwszy z bólu, wampir wyciągnął nóż z pleców, odwrócił
się do mnie i odrzucił go na bok. Ostrze zabrzęczało metalicznie
na zimnym bruku. Pewny siebie gnojek nie miał pojęcia, z kim ma
do czynienia. Sądził, że łatwo wyśle mnie na tamten świat. Syk-
nął, szczerząc zakrwawione kły. Był wysoki i szczupły; wyglądał,
jakby były w nim tylko mięśnie i ścięgna A jednak moc, jaką wo-
kół siebie roztaczał, wskazywała na wampira - w najlepszym ra-
zie mógł przeżyć zaledwie kilka stuleci. Jak na wampira był mło-
dy. Gołowąs, ale przecież zabójca.
- Czego, do cholery, chcesz? - warknął do mnie po hiszpań-
sku z silnym akcentem. Nie był stąd. - Jesteś łowcą czy co?
8
- Coś w tym rodzaju - powiedziałem cicho.
Wampir zrobił krok do tyłu, zaciskając pięści.
- Nie masz tu szans, łowco. To włości Sadiry. Nie ucieszy się,
że ma łowcę na swoim terytorium. Jak chcesz przeżyć, wynoś się
stąd, póki jeszcze możesz.
Ciche prychnięcie dobyło się z mojej piersi. Zrobiłem krok do
przodu i, stojąc na szeroko rozstawionych nogach, przygotowa-
łem się na atak krwiopijcy. Zrozumiałem, dlaczego na tym terenie
ostatnio tak dużo się działo. Pani wyjechała, więc dzieci postano-
wiły się zabawić. Nie miałem nic przeciwko temu, żeby wymie-
rzyć im karę za nieostrożność.
- Sadirę zabili naturi w Peru kilka miesięcy temu. Strzałą
w serce.
Wampirowi nieco opadły ramiona, a na jego wąskiej twarzy
pojawiło się zaskoczenie. Nie wiedział, że jego pani została za-
mordowana. Po prostu korzystał z jej przedłużającej się nieobec-
ności.
Zaskoczywszy go, błyskawicznie rzuciłem się do ataku. Oczy-
wiście, był nadal szybszy ode mnie. Zamachnąłem się nożem, któ-
ry trzymałem w prawej dłoni, i zadałem cios z ukosa w nadziei,
że tnę go przez pierś, ale szarpnął się i nie zdołałem go dorwać.
Udało mi się tylko skaleczyć go w rękę, gdy się odsuwał. Chwyci-
łem następny nóż.
Wampir zamierzył się na mnie; chciał wykorzystać moją ewi-
dentną powolność. Otworzył dłoń i pokazał ostre pazury, który-
mi bez trudu mógłby mnie rozszarpać. Przekręciłem się niemra-
wo i zdołałem uniknąć szponów. Zamachnąłem się nożem, który
trzymałem w lewej ręce, i raniłem go w prawe ramię, zanim zdołał
uskoczyć. Zawył i wycofał się o kilka kroków, zaciskając lewą rę-
kę na ranie. Niebieskie oczy świeciły w ciemności i wyczuwałem,
jak jego moc wypełnia nocne powietrze. Najwyraźniej w końcu
dojrzał we mnie zagrożenie.
Powietrze stało się gęste od nowej mocy. Zawirowała wokół
nas, a potem, jak się wydawało, zawisła na moich plecach niczym
ciężka peleryna narzucona na ramiona. Niosła powiew lodowatej
energii, jak każdy wampir, którego spotkałem, ale była nieskoń-
czenie potężniejsza niż jakakolwiek, którą w życiu wyczułem.
Przeszukałem okolicę, wykorzystując własne moce, ale tej energii
9
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • monissiaaaa.htw.pl