Dobraczyński Jan - Najeźdźcy 1, 1957 ebooków literatury polskiej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JAN DOBRACZYŃSKI
Najeźdźcy
„MiS”
Pamięci przyjaciół:
Ks. Edwarda Detkensa zamordowanego w Dachau
Czesława Polkowskiego zamordowanego w Dachau
Lecha Faszczy zamordowanego w Dachau
Józefa Dańkowskiego zamordowanego w Lublinie
Tadeusza Fabiani zamordowanego w Palmirach
Stanisława Piaseckiego zamordowanego w Palmirach
Konstantego Chalickiego poległego podczas kampanii 1939 r.
Jana Bajkowskiego zamordowanego w Warszawie
Andrzeja Mikułowskiego zamordowanego na Pawiaku
Ks. Jana Salamuchy zamordowanego w powstaniu
Stanisława Miłaszewskiego zamordowanego w powstaniu
Konstantego Radziwiłła zamordowanego w Modlinie
Stanisława Rostworowskiego zamordowanego na Montelupich
Stanisława Czechowicza zamordowanego w powstaniu
Jerzego Wiszniewskiego zamordowanego w powstaniu
Stanisława Bielańskiego zamordowanego w powstaniu
Olgierda Kostro zamordowanego w powstaniu
Janusza Jeżewskiego zmarłego wskutek choroby spowodowanej wojną
tę powieść poświęcam
2
Et dimitte nobis debita nostra,
Sicut et nos dimittimus debitoribus nostris.
Si enim dimiseritis hominibus peccata
eorum, dimittet et vobis Pater
vester caelestis delicta vestra.
(Math. VI, 12. 14—15)
3
Część pierwsza
VON RECKOWIE
I
Herbert i Walter ucieszyli się, kiedy oficer służbowy powiedział
im, że są przydzieleni do tego samego szwadronu. Zupełnie przy-
padkowo spotkali się tej nocy w pociągu: Herberta wezwanie mo-
bilizacyjne zaskoczyło w Schwarzenberge, gdzie kończył wakacje
u stryja Ernesta; Waltera odnalazło w górach, w okolicach Salzbur-
ga, tam bowiem odbywał tego lata wytrwałą pieszą włóczęgę. Żaden
z nich w wojnę nie wierzył. Prawdopodobnie miał to być znowu je-
den z tych wspaniałych pochodów, które wódz organizował niemal
corocznie, a którymi entuzjazmowała się młodzież, żałując w duchu,
że znakomity sprzęt wojenny, kupiony za cenę ofiar całego narodu,
nie może być wypróbowany w walce.
Opole spało, kiedy podchorążowie przemknęli przez jego ulice
ciemnoszarym KDF-em, przysłanym przez pułk na stację. Pełni po-
szanowania dla czekającego ich zaszczytu powołania w szeregi ofi-
cerów armii nie omieszkali stawić się na apel w swych własnych
eleganckich mundurach. Uwieńczone srebrnym paskiem nowiutkie
czapki o wygiętym do góry przodzie, na którym rozpinał swe skrzy-
dła orzeł dzierżący w szponach Hakenkreuz, miały w sobie zuchwały
wdzięk. Zielonkawe Waffenrocki z kołnierzami obszytymi srebrnym
galonem Feldfebla oraz szare spodnie dopełniały całości, będącej
wyrazem najgorętszych aspiracji całego narodu, i najwyższej kate-
gorii wartości człowieka. Obaj młodzi studenci prawa czuli się do-
piero od chwili włożenia munduru prawdziwymi Niemcami.
Samochód, prowadzony pewnie przez żołnierza w polowej fura-
żerce, z przeraźliwym piskiem hamulców zatrzymał się przed bramą
koszar. Budynki, doskonale zaciemnione, zdawały się spać w mro-
kach sierpniowej nocy i dopiero kiedy minęli bramę, przed którą
chodził miarowym, twardym krokiem wartownik, ujrzeli pełen go-
rączki ruch szykującego się obozu. Warczały samochody migając
błękitnym światłem latarń, kręcili się tu i tam żołnierze. Oddziały
„cywilów”, które co chwila trójkami nadchodziły z dworca, wsią-
kały w czerń drzwi poszczególnych budynków, by po jakimś czasie
wyjść stamtąd już w mundurach, chrzęszcząc po kamieniach gwoź-
dziami butów. Stukały karabiny, ciężko stawiane na ziemię, sucho
szczękała amunicja, którą wpychano w skórzane ładownice.
Przed kancelarią polową stał sznur motocykli. Kierowcy nie scho-
4
dzili z siodełek, trwając w podniecającej gotowości. Oficerowie
wchodzili i wychodzili. Coraz mniej było okrągłych czapek, łosio-
wych rękawiczek i sztyletów na długim pendencie, coraz więcej
furażerek, hełmów, mapników, lornetek, ciężkich pistoletów. Koń-
czyło się wojsko „od święta”, wojsko jako jeszcze jeden typ mundu-
ru, zaczynało się powszechne panowanie czterokieszeniowej kurtki
koloru feldgrau.
Herbert i Walter dobili się wreszcie do adiutanta. Gruby, czerwo-
ny na twarzy blondyn w okularach spływał potem. Co chwila zrywał
się, biegł poprzez pokój do kasyna lub na podwórze, wracał, siadał
przy biurku, przerzucał przyniesione podczas jego nieobecności
papiery, krzyczał na zmianę w jeden z trzech telefonów, którymi był
obstawiony, a w przerwach łakomie pożerał bułkę z różową szynką.
Podchorążowie stuknęli na progu obcasami.
— Panie kapitanie, Oberfeldwebel Köstring melduje swoje przy-
bycie...
— A, Köstring... — adiutant postawił „ptaszka” na długiej liś-
cie. — Czołem, panie podchorąży. A kto z panem? Z kolei Walter
wykrzyczał formułę meldunku:
— Feldwebel von Recke melduje swoje przybycie...
— Doskonale. Czołem, baronie. No, no, nie będę was dziś „cu-
kał”, bo nie mam na to czasu. Zdejmijcie z siebie prędko galowe
mundury i dobrze je zapakujcie. Przydadzą się w Warszawie. Polki
są diablo ładne — wiem coś o tym. Przydzielam was obu do drugie-
go szwadronu. Zaraz się tam zameldujecie.
Schwycił słuchawkę telefonu, który dzwonił.
— Halo, halo... Ja... Hauptmann Körner... Jawohl...
Nie odejmując słuchawki od ucha dał im ręką znak, że mogą iść.
Zasalutowali i wyszli.
— Świetnie się składa, Herbercie, że będziemy razem. — Walter
nie mógł pohamować swej radości.
— Ja także bardzo się cieszę.
— Ale kto może dowodzić drugim szwadronem? Dwa lata temu
ty byłeś w pierwszym, a ja w trzecim. Drugim wtedy dowodził ten
suchy, wysoki kapitan... Jakżeż on się nazywał?
— Mnie też uciekło to z pamięci. Ale mniejsza o to. I tak na pew-
no teraz jest ktoś inny.
— Wiesz — Walter zatrzymał się — trzeba zaraz napisać Gerdzie,
że jesteśmy razem.
Przyjaźń między Walterem a Herbertem datowała się od ławy
szkolnej. Rzecz szczególna: gdy się po raz pierwszy ujrzeli w szkole,
zapałali do siebie niczym nie wytłumaczoną niechęcią. Herbert,
starszy i silniejszy, zaczął od prześladowania Waltera, tamten zaś
mścił się na nim nie podpowiadając mu lub podpowiadając źle. Mło-
dy baron von Recke, delikatniejszy i słabszy od Herberta, był od
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]