Dobraczyński Jan - Pustynia, 1957 ebooków literatury polskiej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JAN DOBRACZYŃSKI
PUSTYNIA
JAN DOBRACZYŃSKI
POWIEŚCI BIBLIJNE
PUSTYNIA
*
WYBRAŃCY GWIAZD
*
LISTY NIKODEMA
*
ŚWIĘTY MIECZ
WARSZAWA • PAX • 1957
2
„...A niebawem wywiódł Go
Duch na pustynię. I pozostawał na
pustyni czterdzieści dni i czter-
dzieści nocy, i był kuszony przez
szatana. Przebywał wśród dzikich
zwierząt, a aniołowie służyli Mu.”
(Mk 1, 12 − 13)
3
CZĘŚĆ PIERWSZA
MORZE CZERWONE
BYŁO NA POCZĄTKU DROGI
4
S
trażnicy przy bramie stali nieruchomo niby wykuci z kamienia. Mieli
na głowach płaskie hełmy ze sterczącymi na nich półksiężycami jakby dwo-
ma rogami, skórzane pancerze ze spadającym między kolana trójkątnym
płatem, okrągłe, nabijane miedzianymi ćwiekami tarcze oraz krótkie miecze,
szerokie przy rękojeści, a zwężające się ku końcowi. Byli to żołnierze wy-
borowej gwardii Tutmozisa, wsławionej zwycięstwami w siedemnastu wo-
jennych wyprawach. Stali rozkraczywszy szeroko nogi, wsparci na mieczach,
ze wzrokiem utkwionym w przestrzeń. Żaden z nich nie drgnął, gdy czterej
mężczyźni, odprowadzeni do bramy przez opasłego urzędnika o wygolonej
głowie, opuszczali pałac.
Pomarańczowoszkarłatne połyski słońca ślizgały się po spalonej skwa-
rem ziemi. W kanale, wzdłuż którego wiodła droga, nie było wody; zamiast
niej leżał smugą rudy, miękki pył naniesiony przez wiatr. Ślady tego pyłu
widziało się wszędzie. Pokrywał przywiędłe liście palm, sykomorów i aka-
cji, oblepiał niskie tamaryszkowe krzewy. Podnosił się gęstym tumanem
spod nóg idących.
W pewnej odległości od pałacu i stojącej w jego pobliżu świątyni bogi-
ni–kotki Bastet rozpoczynało się miasto. Bliżej, wśród ogrodów, pod cie-
niem rozłożystych drzew ciągnęły się pałacyki i dworki urzędników faraona
oraz bogatych kupców. Właściwe miasto ze zbitą masą glinianych lepianek
leżało dalej.
Czterej mężczyźni zatrzymali się przed bramą dworu, położonego tuż
wpobliżu pałacu. Posiadłość musiała być kiedyś piękna, lecz czas jej świet-
ności dawno minął. Teraz wydawała się opuszczona i zaniedbana. Przy
otwartej na oścież bramie nie było nikogo. Wybujała i nie pielęgnowana
zieleń zawaliła ogród splątanym gąszczem krzewów. Sprężyste gałęzie
wparły się w dom i porozsadzały tu i tam jego mury. Nikt, widać to było,
od lat nie plewił zielska, nie naprawiał opadłych tynków. Marmurowa fon-
tanna leżała rozkruszona, a po jej szczątkach skakało całe stado bezpańskich,
rudych, nikogo nie lękających się kotów. W gąszczu suchych badyli, który-
mi zarosły trawniki i alejki, leżało kilka zwalonych. posągów. Liście, źdźbła
trawy przysypane były płowym pyłem.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]