Doktor Dolitle, eBooks txt

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ToftingDoktor dolitleTytuł oryginału angielskiego „The story ofDoIittle"© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo „Nasza Księgarnia", Warszawa1955, 1997' ISBN 83-10-10625-4PRINTED IN POLANOWydawnictwo „Nasza Księgarnia", Warszawa 2000 r.Druk z gotowych diapozytywów wykonała:Drukarnia Wydawnicza im. W.L. Anczyca S.A. w Krakowie.Zam. 423/00PUDDLEBYDawno, bardzo dawno temu - w czasach gdy nasi dziadkowie byli jeszcze małymidziećmi - żył doktor, który nazywał się Dolittle - Jan Dolittle, dr med. ,,Drmed." to znaczy, że był to prawdziwy doktor i że umiał bardzo dużo.Mieszkał w Anglii w małym miasteczku Puddleby nad rzeką Marsh. Młodzi i starzyznali go bardzo dobrze, a kiedy szedł ulicą w swym wysokim cylindrze, szeptano:„Idzie doktor! O, to mądry człowiek!" A wszystkie dzieci i psy biegły za nim itowarzyszyły mu; nawet wrony, gnieżdżące się na kościelnej wieży, krakały ikiwały głowami.Dom jego stał na krańcu miasta i był bardzo mały; ale ogród przed domem byłbardzo wielki, miał rozległy trawnik i ławki z kamienia, i zwieszające się nadnimi płaczące wierzby. Siostra doktora, Sara Dolittle, prowadziła mugospodarstwo; ogrodem jednak zajmował się doktor sam.Doktor kochał bardzo zwierzęta i miał wśród nichwielu ulubieńców. Prócz złotych rybek w ogrodowej sadzawce hodował króliki wspiżarni, białe myszy w fortepianie, wiewiórkę w komorze i jeża w piwnicy. Miałtakże krowę i cielątko, i starego kulawego konia-który liczył już dwadzieściapięć lat - i kury, i gołębie, i dwie owce, i jeszcze wiele innych zwierząt. Alenaj-bardziej lubił kaczkę Dab-Dab, psa Jipa, prosiątko Geb-Geb, papugę Polinezję isowę Tu-Tu.Siostra jego gderała często i żaliła się, że zwierzęta robią nieporządki w domu.A pewnego dnia, kiedy jakaś starsza pani chora na reumatyzm przyszła do doktorapo poradę, zdarzyło się, że usiadła na jeżu, który zwinięty w kłębek spał nakanapie; odtąd nigdy już nie przychodziła do doktora, lecz co sobota jeździła domiasteczka odległego o dziesięć mil, by tam leczyć się u innego lekarza.Wówczas siostra doktora, Sara Dolittle, powiedziała:-Janie, nie spodziewasz się chyba, że pacjenci będą. do ciebie przychodzili,dopóki mieszkają w twoim domu te wszystkie zwierzęta? Ładny doktor, któregopoczekalnia pełna jest jeży i myszy! Czwartą już osobę wypłoszyły one od nas.Pan Jonkins i proboszcz oświadczyli również, że nie chcą więcej przyjść dociebie, choćby byli nie wiem jak chorzy. Z każdym dniem jesteśmy biedniejsi.Jeśli tak dalej pójdzie, to nikt z „lepszego towarzystwa" nie będzie się uciebie leczył.- Ależ ja wolę zwierzęta od „lepszego towarzystwa" - odrzekł doktor.- Jesteś śmieszny - oświadczyła siostra i wyszła z pokoju.Z biegiem lat sprowadzał sobie doktor coraz to więcej i więcej zwierząt; apacjentów przychodzących do niego po poradę miał coraz mniej i mniej. Aż w końcunie pozostał nikt prócz kupca sprzedającego żywność dla kotów, którego nieodstraszało żadne zwierzę. Ale ten kupiec nie był wcale zamożny i chorował tylkorazdo roku - na Boże Narodzenie - a wtedy płacił dok-lorowi pół szylinga za flaszkęlekarstwa./a pół szylinga na rok niepodobna było wyżyć -nawet wówczas, przed tylu laty. Igdyby doktor nie miał trochę zaoszczędzonych pieniędzy w skarbonce, klo wie, coby się stało!Przy tym hodował on w domu coraz więcej zwierząt, a /.ywność dla nichkosztowała, rozumie się, bardzo dużo pieniędzy. Oszczędności topniały corazbardziej.Sprzedał więc doktor fortepian, a białym myszkom ur/.ądził mieszkanie wszufladzie biurka. Ale i te pieniądze, jakie dostał za fortepian, rozeszły sięszybko, lak że musiał wkrótce sprzedać brązowe ubranie, które nosił od święta. Itak z każdym dniem doktor był coraz biedniejszy i biedniejszy.Teraz, kiedy szedł ulicą w swym wysokim cylindrze, ludzie mówili do siebie: „Otoidzie Jan Dolittle, dr ined.! Dawniej był najsławniejszym doktorem w naszejokolicy, a teraz, patrzcie - nie ma wcale pieniędzy, a pończochy jego są całe wdziurach."Ale psy, koty i dzieci jeszcze ciągle biegały za nim i towarzyszyły mu przezmiasto, tak samo jak niegdyś, iidy był bogaty.MOWA ZWIERZĄTPewnego dnia siedział doktor w kuchni i rozmawiał z kupcem, który przyszedł poporadę z powodu bólów żołądka.- Dlaczego nie przestanie pan leczyć ludzi? Dlaczego nie zostanie pan raczejdoktorem zwierząt? -zapytał kupiec.Papuga Polinezja siedziała na oknie, patrzyła w deszcz i nuciła sobie jakąśmarynarską piosenkę. Teraz przestała śpiewać i zaczęła się przysłuchiwać.- Widzi pan, panie.doktorze - ciągnął dalej kupiec -pan wszystko wie ozwierzętach, o wiele więcej od jakichś weterynarzy. Książka, którą pan napisał okotach, jest po prostu cudowna! Nie umiem wprawdzie czytać ani pisać - gdybymumiał, napisałbym już parę książek; ale moja żona Teodozja jest bardzo uczona iona przeczytała mi pańską książkę. Tak, tak, książka jest cudowna, nie ma comówić, cudowna! Zupełnie jakby pan sam był kotem - tak dób r/c pan wie, co kotymyślą. Niech pan posłucha: mógłby pan zarobić dużo pieniędzy lecząc zwierzęta.Rozumie pan? Będę panu posyłał wszystkie stare kobiety, które mają chore kotylub psy. A gdyby nie dość często chorowały, mogę dodawać coś do mięsa, które dlanich sprzedaję, aby dostały boleści.- O, nie - odparł doktor szybko. - Tego nie wolno panu uczynić, to nie byłobyuczciwe.f - Och, nie miałem na myśli prawdziwych boleści -odparł kupiec. - Myślałemtylko o lekkich kurczach żołądkowych. Ale ma pan słuszność, nie byłobyprzyzwoicie obchodzić się w ten sposób ze zwier/ętami. Chorować jednak będą wkażdym razie, gdyż te stare baby tuczą je zanadto. A i chłopi z okolicy, którymkonie kuleją lub cielęta chorują - przyszliby również do pana. Zostań pandoktorem zwierząt.Gdy kupiec odszedł, papuga sfrunęła z okna na stół doktora i powiedziała:- Ten człowiek ma zdrowy rozsądek. Oto co powinieneś naprawdę zrobić. Zostańdoktorem zwierząt!U/uć tych głupich ludzi, co nie mają dość rozumu, aby wiedzieć, że jesteśnajlepszym lekarzem na świecie; poświęć swoją wiedzę raczej zwierzętom - one sięprędko na tym poznają. Zostań doktorem zwierząt!- E, weterynarzy jest dość - odparł Jan Dolittle wystawiając doniczki z kwiatamiza okno, by je deszcz pokropił.- Oczywiście, nie brak ich - rzekła Polinezja. - Ale wszyscy razem niewiele sąwarci. Posłuchaj, doktorze, powiem ci coś: czy wiesz, że zwierzęta umieją mówić?- Wiem tylko, że papugi mówią - rzekł doktor.- O, my papugi znamy dwa języki: mowę ludzką i mowę ptasią - odparła Polinezjadumnie. - Gdy mówię: „Poły chce biszkopta", to rozumiesz mnie. Ale terazposłuchaj: ,,Ke-ke-ci-i, fi-fi".- O, na Boga! - wykrzyknął doktor. - Co to ma /.naczyć?- To znaczy po ptasiemu: „Czy kasza jest już gorąca?"- Wielki Boże! To chyba żarty! Nigdy dotąd nie mówiłaś tak do mnie! - zawołałdoktor.- Nie miałoby to sensu - odparła Polinezja strzepując okruszyny sucharka zlewego skrzydła. - Nie zrozumiałbyś mnie przecież.- Opowiedz mi o tym coś więcej - rzekł doktor podniecony; podbiegł do kuchennegokredensu i wydobył z szuflady notesik rzeźnika i ołówek. - Zaraz, tylko nie zaprędko, chcę to sobie zapisać. To zajmujące, bardzo zajmujące, to coś całkiemnowego. Podyktuj mi naprzód ptasie abecadło, ale powoli.l w ten sposób dowiedział się doktor, że ptaki mająwłasny język i mogą z sobą rozmawiać. Przez całe deszczowe popołudnie siedziałaPolinezja na kuchennym stole i uczyła doktora słówek w ptasim języku, a doktornotował je w notesie. Pod wieczór, gdy pies Jip wbiegł do kuchni, papuga rzekłado doktora:- Patrz, on mówi do ciebie.- Widzę tylko, że drapie się w ucho - odparł doktor.- Zwierzęta nie zawsze porozumiewają się za pomocą ruchów pyszczka - pouczałapapuga piskliwie, wznosząc brwi do góry. - Rozmawiają uszami, łapami, ogonem -czym się da, gdy nie chcą robić hałasu. Czy widzisz teraz, jak Jip podnosi wgórę jedno nozdrze?- Co to znaczy? - zapytał doktor.- To znaczy: „Czy nie widzisz, że deszcz przestał padać?" - odparła Polinezja. -Zadaje ci jakieś pytanie. Psy niemal zawsze posługują się nosem, gdy chcą o cośzapytać.Po pewnym czasie wyuczył się doktor z pomocą papugi tak dobrze języka zwierząt,że sam mógł z nimi rozmawiać i rozumiał wszystko, co mówiły.Wtedy porzucił zupełnie leczenie ludzi.A skoro tylko kupiec rozpowiedział wszystkim razem i każdemu z osobna, że JanDolittle zostaje doktorem zwierząt, wszystkie stare panie zaczęły sprowadzać doniego swoje mopsy i pudle, które przejadły się ciastkami; a chłopi przychodziliz daleka, aby obejrzał ich chore krowy i owce.Pewnego razu przyprowadzono mu spracowanego konia, który ciągnął od wielu latpług. Biedne zwierzę ucieszyło się ogromnie, że spotkało wreszcie człowieka, zktórym się mogło dogadać.10- Doktorze - rzekł koń - weterynarz za wzgórzem na niczym się nie zna. Przezsześć tygodni leczył mnie na włogaciznę *. Mnie tymczasem potrzeba tylkookularów: ślepnę bowiem na jedno oko. Nie wiem, dlaczego konie nie miałyby nosićszkieł podobnie jak ludzie. Ale ten głupi człowiek za wzgórzem nawet nieobejrzał moich oczu. Wciąż tylko kazał mi łykać duże pigułki. Próbowałemporozmawiać z nim, lecz nie rozumiał ani słowa z naszej końskiej rriowy. Okulary- oto czego mi trzeba.- Oczywiście, oczywiście - odpowiedział doktor. -Zaraz ci je sprawię.- Chciałbym mieć podobne do pańskich, tylko zielone. Chroniłyby moje oczy przedsłońcem, gdy będę orał nasze wielkie, pięćdziesięciomorgowe pole.- Rozumie się - powiedział doktor. - Dostaniesz zielone.- Wie pan, złości mnie tylko - zauważył koń, kiedy doktor otwierał bramę, by gowypuścić - złości mnie to, że każdy sobie wmaw... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • monissiaaaa.htw.pl