Doktor Smierc, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jonatan KELLERMANDOKTOR MIERĆPrzekład Grzegorz Kołodziejczyk11roniš może być smakowitym kšskiem, więc kiedy opublikowano wiado-moć o zawartoci furgonetki, niektórzy wprost się niš objadali. Zwłasz-cza ci, którzy uważali, że Eldon H. Matę był Aniołem mierci.Ci, którzy widzieli w nim uosobienie miłosierdzia, pogršżyli się w smutku.Ja patrzyłem na to inaczej, bo miałem swoje własne zmartwienia.Matę został zamordowany we wczesnych godzinach rannych mglistegowrzeniowego poniedziałku. Ponieważ do zachodu słońca nie nastšpiło żad-ne trzęsienie ziemi ani nie wybuchła wojna, mierć doktora stała się głów-nym punktem wieczornych wiadomoci, a we wtorek trafiła na czołówkiTimesa" i Daily News". Telewizja przestała zajmować się sprawš po dwu-dziestu czterech godzinach, ale w rodowych gazetach pojawiły się omówie-nia wczeniejszych artykułów. Przez cztery dni morderstwo przycišgało mak-simum uwagi mieszkańców LA. Większe zainteresowanie wywołałoby tyl-ko wówczas, gdyby znalezione zwłoki należały do księżniczki lub gdybymordercę stać było na adwokatów marzšcych o Oscarach.W tej sprawie nie będzie ani łatwych rozwišzań, ani dramatycznych prze-łomów. Milo wystarczajšco długo pracował w tym fachu, żeby o tym niewiedzieć.Lato miał lekkie, w lipcu i sierpniu złapał czterech rozbrajajšco głupichmorderców. Jeden posunšł się za daleko w czasie awantury rodzinnej, trzejpozostali zastrzelili po pijaku innych alkoholików w zakazanych knajpachw Westside. Wszyscy czterej pozostali na miejscu zbrodni tak długo, że po-licja musiała ich tylko aresztować. Dzięki temu Milo miał nadal wysokiwspółczynnik skutecznoci, co trochę - choć bez przesady - ułatwiało mupozycjš jedynego detektywa w policji Los Angeles, otwarcie przyznajšcegosię do homoseksualizmu.- Wiedziałem, że na mnie padnie - powiedział, kiedy zadzwonił do mniew niedzielš. Trup Matę'a leżał zimny już od szeciu dni, więc reporterzyprzestali się nim interesować.Odpowiadało to Milo. Uwielbiał samotnoć, jak każdy artysta. Nie da-wał prasie żadnego punktu zaczepienia. Takie były polecenia góry. Co do tejjednej rzeczy zgadzał się ze swoimi przełożonymi: reporterzy zawsze sš wro-gami.W prasie ukazały się tylko fragmenty życiorysu, nieuniknione rozważa-nia etyczne, stare zdjęcia i stare cytaty. Poza tym, że Matę dostał się w trybywłasnej machiny mierci, do wiadomoci opinii publicznej podano tylko pod-stawowe szczegóły.Wóz stał zaparkowany gdzie na odległym końcu MulhollandDrive i prze-chodnie zauważyli go tuż po wicie.Doktor mierć zamordowany.Ja wiedziałem więcej, bo Milo mi opowiedział.Telefon odezwał się o ósmej wieczorem. Robin i ja skończylimy wła-nie jeć kolację. Byłem już za drzwiami, ze Spikiem, naszym francuskimbuldożkiem na smyczy. Obaj nie moglimy się doczekać wieczornej prze-chadzki. Spike uwielbiał ciemnoci, bo węszšc i ledzšc różne dwięki, mógłudawać, że jest prawdziwym, szlachetnym psem myliwskim. Dla mnie, pocałodziennej pracy wród ludzi, samotnoć też była chwilš wytchnienia.Robin podniosła słuchawkę i zatrzymała mnie w porę. Sama wyszła z psem,a ja wróciłem do gabinetu.- Dostałe sprawę zabójstwa Mate'a? - spytałem zaskoczony, że niepowiedział mi o tym wczeniej, i trochę zdenerwowany, bo to oznaczało, żetydzień znacznie się skomplikuje.- Któż inny zasługiwałby na takie wyróżnienie?Rozemiałem się cicho, ale ramiona mi opadły; poczułem, że mięnieszyi naprężajš się. Zaczšłem się martwić w chwili, gdy usłyszałem o mierciMatę'a. Po długim zastanowieniu wykonałem pewien telefon, ale nikt nieoddzwonił. Przestałem więc o tym myleć, bo tak było najrozsšdniej. To niebyła moja sprawa. Ale teraz, po telefonie Milo, wszystko się zmieniło.Zachowałem swój niepokój dla siebie. Ten telefon nie miał nic wspólne-go z moim problemem. Zwykły zbieg okolicznoci, jeden z tych nieprzyjem-nych, drobnych przypadków. A może rzeczywicie na wiecie żyje tylko stuludzi.Milo zadzwonił z prostego powodu - stało przed nim straszliwe pytanie:kto to zrobił? Sprawa wystarczajšco ocierała się o psychopatologię, żebymPoza tym, byłem przyjacielem Milo, jednš z niewielu osób, którym ufał.Nie miałem nic przeciwko wystšpieniu w roli psychopatologa. Martwiłomnie włanie to, że jestemy przyjaciółmi. Bo wiedziałem co, o czym niepowiedziałem Milo. Nie mogłem mu powiedzieć.2Zgodziłem się na spotkanie na miejscu zbrodni w poniedziałek o siódmejczterdzieci pięć rano. Kiedy Milo pracuje na komendzie West LA, zwyklejedzimy razem, ale tego dnia miał być kwadrans po szóstej w CentrumParkera, więc pojechałem sam.- Poranna wspólna modlitwa? - spytałem. - Dojenie krów z facetamiw garniturach?- Sprzštanie stajni pod okiem facetów w garniturach, którzy oceniajšmojš skutecznoć. Będę musiał wygrzebać jaki czysty krawat.- Chodzi o sprawę Mate'a?- A o cóżby innego. Będš pytać, dlaczego nie złapałem mordercy, a jabędę kiwał głowš, mówił Tak jest, tak jest", i wycofywał się.Matę został zamordowany doć blisko mojego domu, więc wyjechałemo siódmej trzydzieci. Najpierw dziesięć minut jechałem na północ, do Be-verly Glen; ulica Seville była przejezdna, bo poruszałem się w kierunku prze-ciwnym do strumienia samochodów. Widziałem grone twarze uwięzionychw korku kierowców podšżajšcych na południe.Ożywienie gospodarcze i sezonowe prace drogowe sprawiły, że ruch naulicach Los Angeles stał się nie do wytrzymania. Tym razem padło na Doli-nę: zadowoleni z siebie faceci w pomarańczowych kombinezonach z napi-sem CalTrans budowali nowe burzowce, akurat w samš porę przed suszš.Podział obowišzków był typowy dla służb miejskich: jeden pracował, pięciustało z rękami w kieszeniach. Czujšc się jak rojalista w obliczu marszu naBastylię, przemknšłem obok szeregu porsche i jaguarów uwięzionych mię-dzy pickupami i starymi gruchotami. Demokracja została narzucona odgór-nie, wszyscy bez wyjštku poufale stukali się zderzakami.W Mulholland odbiłem w lewo i pojechałem siedem kilometrów na za-chód, obok bajecznych domów, wielkim kosztem przystosowanych do wy-trzymania trzęsienia ziemi i pustych działek, które wiadczyły o tym, że nieVszyscy patrzš w przyszłoć z jednakowym optymizmem. Droga wijšca sięVród łšk, krzewów, zaroli i młodych zagajników skręcała ostro w góręi zamieniała się w ubitš ziemię ceglastego koloru. Asfaltówka prowadziłalalej na wschód pod nazwš Encino Hills Drive.Tutaj, na dachu miasta, ulica Mulholland przechodziła w polnš drogę.Itobiłem tu wypady jako student; widywałem jelenie, lisy, sokoły, czasamiWstrzymywałem dech na widok poruszajšcej się wysokiej trawy, w którejtnogła czaić się puma. Było to jednak wiele lat temu i raptownoć przemianyasfaltowej szosy w pustkowie zaskoczyła mnie. Mocno wcisnšłem hamulec,Wjechałem na wzniesienie i zaparkowałem przed płaskim, piaszczystym pa-górkiem.Milo już był; jego nieoznakowany wóz metalik stał pod znakiem, któryostrzegał, że dalej jest jedenacie kilometrów niedokończonej drogi, wjazdzabroniony. Zamknięta na kłódkę brama wiadczyła, że kierowcy z LA niezasługujš na zaufanie.Poprawił spodnie, pochylił się i ujšł mojš dłoń w ogromne ręce.- Czeć, Alex.- Czeć, olbrzymie.Miał na sobie nieco sfilcowanštweedowš marynarkę, bršzowe sztruksy,białš koszulę z wywiniętym kołnierzykiem i wšski krawat z okazałš, krzywšspinkš w kolorze turkusowym. Krawat wyglšdał jak tandeta ze sklepu dlaturystów. Wszystko razem sprawiało wrażenie manifestu nowej mody; wie-działem, że Milo ubrał się tak specjalnie, żeby rozdrażnić przełożonych naporannej odprawie.- Zamieniłe się w kowboja?- Jestem na etapie fascynacji malarstwem kolorystycznym.- Klawo.Milo rozemiał się niskim, gardłowym miechem, odsunšł kosmyk czar-nych włosów z czoła i zerknšł w prawo. Wiedziałem już dokładnie, gdzieznaleziono furgonetkę.Nie na piaszczystej drodze, gdzie wóz byłby niewidoczny pod koronamirozłożystych dębów, ale tutaj, na otwartej przestrzeni.- Morderca nie usiłował być dyskretny - zauważyłem.Milo wzruszył ramionami i wsadził ręce do kieszeni. Wyglšdał na zmę-czonego i zrezygnowanego wobec zbrodni i tajemnicy.A może pora roku tak na niego działała? Wrzesień w Los Angeles możesię dać we znaki: jest albo tak goršco, że aż zatyka, albo zimno i wilgotno.Warstwy parnego powietrza znad oceanu zamieniajš miasto w kupę brudnejbielizny. Po ponurych wrzeniowych porankach przychodziły zapylone po-południa i niezdrowe wieczory. Czasem przez chmury na ułamek sekundyprzeziera skrawek błękitu. Czasem znów niebo się poci i wtedy na szybachsamochodów osiada szklista mżawka. Od kilku lat meteorolodzy obarczajšza to winš pršd El Nino, ale nie pamiętam, żeby kiedykolwiek było inaczej.Wrzeniowe wiatło le działa na cerę. Cera Milo i bez tego wyglšdałafatalnie. Bladoć poranka pogłębiała ziemistš barwę jego twarzy i uwydat-niała blizny po ospie, które zaczynały się na policzkach i schodziły w dół, dokarku. Siwe baki pod czarnymi, gęstymi włosami wyglšdały jak pasy zebry.Zaczšł znów pić umiarkowanie, a jego waga ustabilizowała się na poziomiemniej więcej stu dziesięciu kilo. Większoć z nich zebrała się w rodkowejczęci tułowia. Nogi Milo nadal były chude jak .szczudła, a skóra na potęż-nych szczękach nieco obwisła. Bylimy w tym samym wieku - on dziewięćmiesięcy starszy - więc linia mojej szczęki też pewnie się trochę popsuła.Nie spędzam zbyt wiele czasu przed lustrem.Milo ruszył w kierunku miejsca zbrodni, a ja za nim. Na żółtawej ziemiodcisnęły się niewyrane lady bieżnika opon. Opodal leżał nieruchomy zwójżółtej tamy. W tym miejscu od tygodnia nic się nie działo.- Zrobilimy odbitkę ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]