Drake David-Belizariusz 1-Podstęp, j. LITERATURA POWSZECHNA

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
PODSTĘP - DAVID DRAKE I ERIC FLINT
PODSTĘP
DAVID DRAKE I ERIC FLINT
Na początku był
cel
.
cel
był jedyną płaszczyzną. I jako jedyna płaszczyzna,
cel
nie miał znaczenia ani wartości. Po prostu był. Był. Nic więcej.
cel
. Samotny i nieświadomy.
Jednakże rzecz, która miała stać się
celem
, nie powstała w sposób przypadkowy.
cel
, pierwsza i odosobniona
płaszczyzna, został stworzony naturą człowieka, który kulił się w jaskini, patrząc na swe dzieło.
Inny człowiek, prawie każdy inny, zachłysnąłby się, odskoczył, uciekł lub chwycił bezużyteczny oręż. Niektórzy, ale
bardzo niewielu, próbowaliby pojąć, co widzą. Ale człowiek w jaskini tylko patrzył.
Nie starał się pojmować
celu
, gdyż pogardzał wiedzą. Ale można powiedzieć, że zastanawiał się nad oglądanym
zjawiskiem. Więcej nawet, rozważał je z pełnym skupieniem, będącym poza możliwościami prawie każdego człowieka na
świecie.
cel
powstał w tej jaskini i w tym czasie, ponieważ siedzący tu człowiek, rozmyślający nad nim, przez długie lata
pozbawiał siebie wszystkiego prócz nadrzędnego, palącego i pochłaniającego wszystko poczucia celu.
* * *
Nazywał się Michał z Macedonii. Był mnichem stylitą, jednym ze świętych ludzi, którzy poszukują wiary poprzez
odosobnienie i medytację, tkwiąc na słupach lub mieszkając w jaskiniach.
Michał z Macedonii, nieustraszony, gdyż pewien swej wiary, wyciągnął naprzód chude ramię i położył kościsty palec na
celu
.
cel
, pod dotknięciem palca, otwierał płaszczyznę za płaszczyzną, w nagłej eksplozji kryształowej wiedzy, która, gdyby
cel
naprawdę był świecącym własnym blaskiem klejnotem, oślepiłaby dotykającego.
Gdy tylko Michał z Macedonii dotknął
celu
, jego ciało wygięło się jak w agonii. Mężczyzna otworzył usta w bezgłośnym
krzyku, a twarz wykrzywił mu potworny grymas. Chwilę później stracił przytomność.
* * *
Przez dwa pełne dni Michał leżał nieprzytomny w jaskini. Oddychał, a jego serce biło, lecz umysł błądził wśród zjaw.
Na trzeci dzień Michał z Macedonii obudził się. Obudził się w jednym momencie. Gotowy, w pełni przytomny
i bynajmniej nie osłabiony. (A przynajmniej nie osłabiony na duszy. Jego ciało walczyło ze słabością, która przyszła po latach
postu i surowej prostoty.)
Bez wahania Michał wyciągnął rękę i chwycił
cel
. Obawiał się kolejnego wstrząsu, ale potrzeba zrozumienia pokonała
strach. I podczas tej próby obawa okazała się nieuzasadniona.
Surowa moc pochodząca z
celu
została rozproszona poprzez liczne płaszczyzny. Mógł kontrolować jej wybuchy.
cel
był
teraz także
trwaniem
. I ponieważ czas, który odnalazł w umyśle mnicha, był mu zupełnie obcy, pochłonął również
zmieszanie
.
trwanie
stało się także
różnorodnością
,
cel
więc był w stanie podzielić się zarówno w uporządkowaniu, jak i w zróżnicowaniu.
Powierzchnie otwierały się i rozprzestrzeniały, podwajały, troiły, mnożyły i znów rozdzielały, aż stały się jak kryształowy potok,
który porwał mnicha niczym dzika rzeka miotająca drewniany wiór.
Rzeka dotarła do ujścia i wpadła do morza, nastał spokój.
cel
spoczywał w dłoni Michała, błyszcząc jak światło księżyca
na wodzie. Blask odbił się uśmiechem na twarzy mnicha.
– Dziękuję ci – rzekł – za to, że zakończyłeś lata moich poszukiwań. Gdyż nie mogę być ci wdzięczny za koniec, który mi
przynosisz.
Na chwilę zamknął oczy, pogrążony w myślach. Potem wymamrotał:
– Muszę szukać rady u mojego przyjaciela, biskupa. Jeżeli jest choć jeden człowiek na ziemi, który może wskazać mi
drogę, będzie to Antoniusz.
Otworzył oczy. Zwrócił wzrok w kierunku wyjścia z jaskini i spojrzał w jasny syryjski dzień.
– Bestia jest blisko.
Prolog
Tej nocy Belizariusz odpoczywał w domu, który nabył, gdy został dowódcą armii w Daras. Nie bywał tutaj często, gdyż
jako generał wolał pozostawać ze swoimi oddziałami. Kupił willę dla swej poślubionej dwa lata temu żony Antoniny, aby
mogła mieć wygodną rezydencję w bezpiecznym Aleppo, niedaleko perskiej granicy, gdzie znajdował się posterunek generała.
Gest ten był raczej daremny, gdyż Antonina nalegała na towarzyszenie Belizariuszowi nawet w nędznym i hałaśliwym
obozie wojsk. Rozdzielenie tych dwojga było prawie niemożliwe i, szczerze powiedziawszy, generał nie narzekał. Gdyż, wśród
tajemniczych meandrów bystrego jak strumień umysłu Belizariusza, jedna rzecz pozostawała dla wszystkich jasna – uwielbiał
swoją żonę.
Dla większości uwielbienie to było niezgłębione. Po prawdzie Antonina odznaczała się żywą i atrakcyjną osobowością,
przynajmniej dla tych, którzy nie mieli nieszczęścia zetknąć się z jej znacznym temperamentem. I była bardzo piękna. Co do
tego zgadzali się wszyscy, nawet wielu jej krytyków. Chociaż znacznie starsza od męża, Antonina dobrze znosiła ciężar lat.
Ale cóż to były za lata! Wysoce skandaliczne.
Jej ojciec był woźnicą rydwanu, jednym z ludzi podziwianych przez bywalców hipodromu. Jakby tego było mało, jej
matka pracowała jako aktorka, który to zawód, jak mówią, bliski jest prostytucji. Ponieważ Antonina dorastała w takim
otoczeniu, przystosowała się dosyć wcześnie do trybu życia matki i, o zgrozo, dodała do grzechu rozwiązłości sztukę magiczną.
Było powszechnie wiadome, że Antonina kształciła się w czarach, a także w innych, bardziej cielesnych sztukach.
Co prawda od czasu małżeństwa z generałem nie wykryto nawet śladu skandalu związanego z jej imieniem, ale czujne
oczy i uszy zawsze były przy niej. O dziwo nie należały do męża, który wydawał się głupio nie interesować jej wiernością.
1
PODSTĘP - DAVID DRAKE I ERIC FLINT
Jednak wielu innych obserwowało i słuchało pogłosek z drżącą uwagą, tak typową dla poprawnych obywateli.
Jednakże uszy słyszały niewiele, a oczy widziały nawet mniej. Kilku zrezygnowało, nie doszukawszy się sensacji.
Większość jednak pozostała czujna na posterunkach. Ta dziwka była w końcu czarownicą. I, co gorsza, przyjaźniła się blisko
z cesarzową Teodorą. Nic zresztą w tym dziwnego, wszyscy wiedzą, że ciągnie swój do swego. Nawet jeżeli cesarzowa
Teodora ani teraz, ani w przeszłości nie zajmowała się czarami, to prowadziła tryb życia tak rozwiązły, że zawstydziłaby nawet
Antoninę.
Któż więc mógł wiedzieć, jakie lubieżne praktyki i poczynania ukrywała Antonina?
Co do samego generała, poza jego skandalicznym małżeństwem otoczenie miało mu niewiele do zarzucenia.
Niewiele, ale nie nic. Chociaż zaliczany do arystokracji, Belizariusz pochodził z Tracji. A Trakowie znani byli jako
ludzie gburowaci, surowi i nieokrzesani. Ta skaza na jego opinii pozostawała praktycznie niezauważona. Sprawiedliwi nie
musieli obawiać się gniewu Belizariusza. Generał miał zwyczaj okazjonalnie żartować sobie z okrucieństwa swoich rodaków.
Były to oczywiście okrutne żarty – w końcu sam był jednym z nich.
Usta arystokracji milczały w tej materii, ponieważ cesarz Justynian również był Trakiem. Do tego nie pochodził nawet
z trackiej szlachty, jaka by nie była, ale z plebsu. I jeżeli Belizariusz był znany ze swojego poczucia humoru, to cesarz nie.
Z pewnością nie. Justynian był wiecznie skwaszonym i podejrzliwym człowiekiem, skorym do gniewu. A kiedy wpadał
w gniew, był przerażający.
I jeszcze to, że generał był młody. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że młodość jest cechą z natury niebezpieczną.
Wyjątkowo niebezpieczną, obok odwagi i porywczości. Nie są to przymioty, które arystokracja lubi widzieć w swoich
generałach. Jednakże cesarz Justynian umieścił go w szeregach swej osobistej ochrony, elitarnej jednostki, z której wywodzili
się przyszli generałowie. A potem, przesadziwszy w szaleństwie głupoty, natychmiast mianował Belizariusza
głównodowodzącym armii stojącej przed starożytnym medejskim wrogiem.
Co prawda byli także ludzie, którzy bronili wyboru cesarza, wskazując na to, że pomimo młodego wieku Belizariusz
charakteryzuje się zdrowym osądem i żywym umysłem. Jednakże ta linia obrony zawiodła. W końcu, poza jego małżeństwem,
to właśnie te cechy charakteru Belizariusza stanowiły dla jego tradycyjnie myślących przeciwników ciężki orzech do
zgryzienia.
Inteligencja, oczywiście, jest cechą godną podziwu u mężczyzny. Umiarkowana, także u kobiety – tak długo, jak mamy
do czynienia z normalną inteligencją, z prostą, można powiedzieć. Ze zjawiskiem o regularnych skrętach i precyzyjnych
kątach, w najgorszym wypadku sferycznych zakrzywieniach. Umiarkowana w środku, otwarta na brzegach, bezpośrednia
z bliska.
Ale umysł Belizariusza stanowił wielką tajemnicę. Patrząc na generała, widziano jedynie Traka. Wyższego niż
przeciętni, dobrze zbudowanego, jak zwykle byli Trakowie, i przystojnego (jak zwykle Trakowie nie byli). Ale wszyscy, którzy
znali generała, szybko pojmowali, że w tym ciele krył się zdumiewająco bogaty intelekt. Nieco subtelności wschodu, może
antycznego południa... Coś, co nie kojarzyło się z surowymi wzgórzami, lecz z pradawną puszczą. Sędziwy umysł w młodym
ciele, krzywy jak korzeń i kręty jak wąż.
Tak myślało o nim wielu ludzi, szczególnie po zawarciu bliższej znajomości. Po spotkaniu z generałem nikt nie mógł
mu zarzucić braku manier czy niestosowności zachowania. Belizariusz był człowiekiem o wesołym usposobieniu, nikt nie mógł
temu zaprzeczyć, chociaż wielu zastanawiało się po jego wyjściu, czy generał nie okazywał wesołości na użytek otoczenia. Ale
zachowywali swe podejrzenia dla siebie, gdyż zawsze mieli na uwadze to, że jaki by nie był stan umysłu generała, jego
kondycja fizyczna nie pozostawiała żadnych wątpliwości.
Belizariusz był mistrzem miecza. I nawet pijani katafrakci mówili tylko o jego lancy i łuku.
* * *
Do domu tego właśnie człowieka i jego żony przybyli Michał z Macedonii i jego przyjaciel biskup z wiadomością
i rzeczą, która ją przyniosła.
ALEPPO
Wiosna, rok 528 n.e.
Rozdział 1
Obudzony przez swojego sługę Gubazesa Belizariusz wstał szybko, z wprawą weterana wielu kampanii. Leżąca u jego
boku Antonina wolniej budziła się ze snu. Po wysłuchaniu Gubazesa generał narzucił tunikę i wypadł z sypialni. Nie czekał, aż
Antonina się ubierze i nawet nie zapiął swoich sandałów.
Tak dziwni goście o tej porze nie powinni czekać. Antoniusz Kasjan, biskup Aleppo był przyjacielem, który odwiedzał
Belizariusza przy wielu okazjach, ale nigdy o północy. A ten drugi – Michał z Macedonii?
Belizariusz znał oczywiście to imię. Było sławne w całym Imperium Rzymskim. Popularne i uwielbiane przez
zwyczajnych ludzi. Wśród dostojników kościelnych, którzy byli podmiotami okazjonalnych kazań Michała, jego imię cieszyło
się złą sławą i nie darzyli go oni sympatią. Jednak generał nigdy osobiście nie spotkał tego człowieka. Tylko kilku miało okazję
go poznać, ponieważ mnich od dawna mieszkał w jaskini na pustyni.
Idąc długim korytarzem w kierunku salonu, Belizariusz słyszał głosy dochodzące stamtąd. Jeden z nich rozpoznał jako
należący do jego przyjaciela biskupa. Drugi wziął za głos mnicha.
– Belizariusz – zasyczał nieznany głos.
Odpowiedź należała do Antoniusza Kasjana, biskupa Aleppo.
– Tak jak ty, Michale, wierzę, że to wiadomość od Boga. Ale nie jest przeznaczona dla nas.
– On jest żołnierzem.
– Tak. I na dodatek generałem. Tym lepiej.
– Czy jest człowiekiem o czystym umyśle? – dopytywał się szorstki, stanowczy głos. – Prawej duszy? Czy podąża
ścieżką sprawiedliwych?
– Och, myślę, że jego dusza jest wystarczająco czysta, Michale – odpowiedział łagodnie Kasjan. – W końcu pojął
2
PODSTĘP - DAVID DRAKE I ERIC FLINT
dziwkę za żonę. To dobrze o nim świadczy.
Głos biskupa ochłódł.
– Ty także, stary przyjacielu, cierpisz czasem z powodu grzechu faryzeuszy. Nadejdzie dzień, kiedy będziesz wdzięczny,
że zastępy Pana dowodzone są przez tego, który, choć nie dorównuje świętym w czystości, jest równie przebiegły jak wąż.
Chwilę później Belizariusz wszedł do pokoju. Zatrzymał się na chwilę, badając wzrokiem dwóch czekających na niego
mężczyzn. Oni również przypatrywali się generałowi.
Antoniusz Kasjan, biskup Aleppo, był niskim, pulchnym mężczyzną. Jego okrągłą, wesołą twarz wieńczył ostro
zakrzywiony nos. Pomimo łysiejącej głowy, brodę miał bujną i starannie zadbaną. Belizariuszowi przypominał dobrze
odżywioną, przyjazną i inteligentną sowę.
Michał z Macedonii przywodził na myśl obraz zupełnie innego ptaka – wznoszącego się w pustynne niebo
wymizerowanego drapieżnika, którego bezlitosnym oczom nie umknie żaden szczegół. Oczywiście, pomyślał generał z lekkim
rozbawieniem, poza stanem jego własnej osoby. Rozczochrana broda i tunika w nieładzie były dla świętego człowieka jakby
niewidzialne.
Spojrzenie generała napotkało niebieskie oczy mnicha. Usta Belizariusza wykrzywił nieznaczny uśmieszek.
– Trzymaj go na uwięzi, biskupie, zanim podusi twoje gołębice.
Kasjan wybuchnął śmiechem.
– Dobrze powiedziane! Belizariuszu, pozwól mi przedstawić sobie Michała z Macedonii.
Belizariusz uniósł brew.
– Dziwny to gość o tej porze, czy w zasadzie o każdej porze, sądząc po jego opinii.
Generał podszedł bliżej i wyciągnął dłoń. Biskup natychmiast ją uścisnął. Mnich nie. Ale Belizariusz nadal trzymał rękę
przed sobą i Michał zaczął się zastanawiać. Dłoń pozostała tam, gdzie była. Była to ręka duża, ładnie ukształtowana
i z wyraźnymi pasmami ścięgien. Ręka, która nie drżała, chociaż mijały długie sekundy. Ale to nie dłoń przekonała w końcu
bożego człowieka. Był to spokój brązowych oczu, tak nie pasujących do młodej twarzy. Oczu jak ciemne kamienie wygładzone
w strumieniu.
Michał podjął decyzję i uścisnął rękę generała.
Małe zamieszanie spowodowało, że mężczyźni się odwrócili. W drzwiach stała ubrana w tunikę kobieta. Ziewała. Była
bardzo niskiego wzrostu i bujnych kształtów.
Michał słyszał, że jest ładna jak na kobietę w jej wieku, ale teraz wiedział, że mówiono mu kłamstwa. Była bowiem
piękna jak poranny deszcz, a lata dodawały jej urodzie bogactwa.
Jednak piękno Antoniny odpychało go. Nie w taki sposób, w jaki mogłoby przerażać świętego mającego w pamięci
pramatkę Ewę. Nie, odpychało go, ponieważ był przekornym człowiekiem. Odkrył bowiem, że kiedy ludzie mówią o czymś, że
jest dobre, okazuje się złe, prawdziwe staje się fałszywe, a piękne ukrywa ohydę.
Podchwycił wzrok kobiety. Jej oczy były zielone jak pierwsze wiosenne listki – czyste, jasne oczy w ciemnej twarzy,
okolonej hebanowymi włosami.
Michał zastanowił się i ponownie doszedł do wniosku, że ludzie kłamią.
– Miałeś rację, Antoniuszu – powiedział szorstko. Zatoczył się lekko, zdradzony przez słabnące kończyny. Chwilkę
później kobieta była u jego boku i poprowadziła mnicha w kierunku kanapy.
– Michał z Macedonii we własnej osobie – powiedziała miękko głosem zabarwionym humorem. – Jestem zaszczycona.
Chociaż mam nadzieję, że nikt nie widział cię wchodzącego. O tej porze! Cóż, moja reputacja i tak jest zszargana. Ale twoja!
– Dbanie o reputację jest szaleństwem – odparł Michał. – Szaleństwem podsycanym przez pychę, która jest jeszcze
gorsza.
– Radosny człowiek, nieprawdaż? – zapytał lekko Kasjan. – Mój najdawniejszy i najbliższy przyjaciel, chociaż czasem
się zastanawiam dlaczego.
Żartobliwie potrząsnął głową.
– Spójrz na nas. On, że swoją rozwianą grzywą i zagłodzonym ciałem, i ja, gładko uczesany i... nie jestem zbyt
szczupły. – Pokazał zęby w uśmiechu. – Ale przy całej mojej krągłości, należy podkreślić, że wciąż nie mam problemów
z utrzymaniem się na nogach.
Michał uśmiechnął się słabo.
– Antoniusz zawsze miał skłonności do przechwałek. Na szczęście jest także inteligentny. Tępy Kasjan nie miałby się
czym chwalić. Ale on zawsze potrafi coś znaleźć, zagrzebane i niedostrzegalne dla świata, jak kret szperający w poszukiwaniu
robaków.
Belizariusz i Antonina uśmiechnęli się.
– Bystry stylito! – zawołał generał. – Czuję, jakby dzień nadszedł jeszcze przed wschodem słońca.
Kasjan potrząsnął głową, poważniejąc.
– Obawiam się, że nie. Raczej odwrotnie. Nie przybyliśmy tutaj, Belizariuszu, aby przynieść ci słoneczny blask, ale
przepowiednię nadejścia ciemności.
– Pokaż mu! – rozkazał Michał.
Biskup sięgnął do sakwy i wyjął
rzecz
. Podał ją do przodu wyciągniętą ręką.
Belizariusz podszedł bliżej, aby przyjrzeć się przedmiotowi dokładniej. Jego oczy pozostały spokojne. Twarz nie
wyrażała żadnych uczuć.
Z drugiej strony Antonina wciągnęła głośno powietrze i odskoczyła.
– Czary!
Antoniusz potrząsnął głową.
– Nie sądzę, Antonino. A przynajmniej nie są to czary dokonane mocą ciemności.
Ciekawość pokonała strach. Antonina podeszła bliżej. Była niskiego wzrostu, więc nie musiała się pochylać, aby zbadać
dokładnie
rzecz
.
3
PODSTĘP - DAVID DRAKE I ERIC FLINT
– Nigdy nie widziałam czegoś takiego – wyszeptała. – Nigdy nie słyszałam o czymś takim. Magiczne kamienie, tak. Ale
to przypomina klejnot, z początku, ale kiedy przypatrzysz się bliżej... Może kryształ. Ale potem jest jak...
Szukała odpowiednich słów. Jej mąż przemówił.
– Tak musi wyglądać chłodne jądro słońca, gdybyśmy tylko mogli przeniknąć przez jego piekielny żar.
– Och, doskonale powiedziane! – zawołał Kasjan. – Generał-poeta! Żołnierz-filozof!
– Dosyć żartów – przerwał Michał. – Generale, musisz ująć klejnot w dłonie.
Spokojne spojrzenie omiotło postać mnicha.
– Dlaczego?
Przez chwilę Michał wyglądał jak drapieżnik. Ale tylko przez chwilę. Niepewnie pustelnik opuścił głowę.
– Nie wiem dlaczego. Chcesz prawdy? Musisz to zrobić, bo mój przyjaciel Antoniusz Kasjan tak mówi. A spośród
wszystkich ludzi, których znam, on jest najmądrzejszy. Nawet jeżeli zadaje się z przeklętymi księżmi.
Belizariusz spojrzał na biskupa.
– Dlaczego więc, Kasjanie?
Biskup spojrzał w dół na trzymany w dłoni przedmiot, na klejnot, który nie był klejnotem; kamień nic nie ważący;
kryształ bez krawędzi; rzecz o wielu płaszczyznach, które, jak mu się zdawało, ciągle się zmieniały. Wyglądał jak doskonale
okrągła sfera, rodem z marzeń antycznych Greków.
Antoniusz wzruszył ramionami.
– Nie mogę odpowiedzieć na twoje pytanie. Ale wiem, że tak musi być.
Biskup odwrócił się do siedzącego Michała.
– To najpierw nawiedziło Michała, kilka dni temu w jego grocie na pustyni. Wziął tę rzecz do ręki i doświadczył
widzenia.
Belizariusz spojrzał na mnicha.
– I nie uważasz, że zamieszane w to mogą być moce magiczne? – zapytała z wahaniem w głosie Antonina.
Michał z Macedonii potrząsnął głową.
– Jestem pewien, że rzecz ta nie ma nic wspólnego z dziełem szatana. Nie potrafię wytłumaczyć dlaczego, nie słowami
zrozumiałymi dla istot ludzkich. Po prostu poczułem tę rzecz. Żyłem z nią, przez dwa dni tkwiła w moim umyśle, podczas gdy
moje ciało leżało nieprzytomne dla świata.
Zmarszczył brwi.
– Dziwne. Naprawdę dziwne. Wtedy wydawało mi się, że to trwało zaledwie chwilkę.
Ponownie potrząsnął głową.
– Nie wiem, co to jest, ale jednego jestem pewien. Nie ma w tym ani śladu zła. To prawda, wizje, które na mnie to
zesłało, były straszne i okrutne ponad ludzką miarę. Ale widziałem też inne obrazy, których nie mogę sobie dokładnie
przypomnieć. Pozostały w mojej pamięci niczym sen czający się na granicy pojmowania. Wizje o rzeczach niemożliwych do
wyobrażenia.
Opadł ciężko na oparcie krzesła.
– Wierzę, że to przesłanie od Boga, Antonino. Ale nie jestem pewien. I z pewnością nie mogę tego dowieść.
Belizariusz spojrzał na biskupa.
– A co ty myślisz, Antoniuszu? – wskazał na rzecz. – Czy ty też...?
Biskup przytaknął.
– Tak, Belizariuszu. Zaraz po tym, jak Michał przyniósł to do mnie, ostatniej nocy, i spytał o radę, wziąłem klejnot
w dłonie. I ja również doświadczyłem wizji. Potwornych obrazów, podobnie jak Michał. Ale podczas gdy dla niego dwa dni
stały się chwilą, dla mnie te kilka sekund było niczym wieczność. I nie straciłem przytomności.
Michał z Macedonii zaśmiał się nagle.
– Najbardziej gadatliwy spośród stworzeń bożych zniósł torturę niczym głaz! – zawołał. Uśmiechnął się ponownie,
prawie wesoło.
– Na chwilę po ustaniu wizji byłem świadkiem prawdziwego cudu! Antoniusz Kasjan, biskup Aleppo zaniemówił.
Kasjan wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– To prawda. Po prostu odebrało mi mowę! Nie wiedziałem, czego mam się spodziewać po dotknięciu tej rzeczy, a już
na pewno nie tego, czego doświadczyłem, nawet po ostrzeżeniach Michała. Prędzej bym oczekiwał, że spotkam jednorożca.
Albo serafina. Albo spacerującą istotę zrobioną z lapis-lazuli i okutą srebrem przez kowali imperatora, albo...
– Krótko mówiąc, cud – prychnął Michał. Kasjan zamknął usta.
Belizariusz i Antonina uśmiechnęli się do siebie. Jedyną znaną wadą biskupa było to, że najprawdopodobniej zaliczał się
do grupy najgadatliwszych ludzi na świecie.
Ale uśmiechy szybko zniknęły z twarzy zgromadzonych.
– I co zobaczyłeś, Antoniuszu? – zapytał Belizariusz.
Biskup machnął ręką.
– Opiszę moje wizje później, Belizariuszu. Nie teraz.
Spojrzał w dół na trzymany w dłoni przedmiot. Klejnot skrzył się. Wewnętrzne zmiany zachodziły zbyt szybko, żeby
mógł je zarejestrować ludzki wzrok.
– Nie sądzę, że wiadomość jest przeznaczona dla mnie czy dla Michała. Myślę, że jest dla ciebie. Belizariuszu, ta rzecz
to zapowiedź katastrofy, czymkolwiek by nie była. Ale istnieje też coś poza tym, co kryje się pod powierzchnią. Wyczułem to,
kiedy wziąłem tę rzecz w dłonie. Wyczułem to naprawdę.
cel,
powiedzmy sobie, który jest w jakiś sposób zwrócony przeciwko
tej katastrofie. Którego celem jesteś ty, jeżeli mogę tak to ująć.
Belizariusz ponownie przyjrzał się rzeczy. Jego twarz była bez wyrazu. Ale jego żona, która znała go dobrze, zaczęła go
błagać.
Jej prośby nie dotarły do generała, gdyż jego żołnierski umysł podjął już decyzję. Przestała więc i zapadła cisza. Klejnot
4
PODSTĘP - DAVID DRAKE I ERIC FLINT
był niczym słońce, gdyby tylko gwiazda mogła zejść z nieboskłonu do pomieszczenia i pokazać się śmiertelnikom. I nie zabić
ich.
* * *
Rzecz zakwitła mnożącymi się płaszczyznami, wybuchła, ale nie jak wulkan, lecz niczym początek tworzenia. Fasety
rozwijały się, podwajały, mnożyły i powielały, pędząc przez labirynt, którym był umysł Belizariusza.
cel
stał się
skupieniem
, a
skupienie
przybrało postać kryształu.
Powstała
tożsamość
. I wraz z nią
cel
przekształcił się w
zamiar
. I, gdyby skakanie do góry z radości leżało
w możliwościach
zamiaru
, brykałby niczym jelonek w lesie.
* * *
Lecz dla Belizariusza nie istniało nic poza zbliżającą się otchłanią. Nic, tylko wizje przyszłości, gorszej od
najpotworniejszego koszmaru.
Rozdział 2
Płonące strzały przemknęły nad walczącymi. Szeregi katafraktów kuliły się za barykadą. Konie, trzymane w tyle przez
młodszych żołnierzy piechoty, rżały z przerażenia i walczyły z więżącymi je ludźmi. Były teraz bezużyteczne, o czym
Belizariusz wiedział od początku. Z tego właśnie powodu nakazał katafraktom zejście z koni i walkę pieszo, zza barykady
wzniesionej ich własnymi, arystokratycznymi dłońmi. Zakuci w zbroje kopijnicy i łucznicy, budzący postrach, nie odważyli się
narzekać i bez słowa wykonywali rozkazy. Nawet należący do szlachty katafrakci spostrzegli wreszcie słuszność postępku
Belizariusza, chociaż dla niektórych wiedza ta przyszła za późno.
Jaki bowiem był pożytek z uzbrojonej jazdy stającej naprzeciw takiemu wrogowi?
Generał obserwował zza barykady pierwszego z opancerzonych metalem słoni, podążającego powoli w dół alei Mese,
głównej arterii komunikacyjnej Konstantynopola. Za nim wdział strzelające ponad budynkami miasta płomienie i słyszał
wrzaski tłumu. Masakra ludności zamieszkującej to półmilionowe miasto trwała w najlepsze.
Imperator Malawy we własnej osobie wydał wyrok na Konstantynopol, a kapłani Mahwedy go pobłogosławili. Taki
wyrok nie został wydany od czasu zniszczenia Ranapur. Wszyscy, którzy zamieszkiwali miasto, mieli zostać zgładzeni,
poczynając od mężczyzn, a kończąc na psach i kotach. Wszyscy za wyjątkiem należących do arystokracji kobiet. Te miały
zostać zabrane przez Ye-tai i zbezczeszczone. Niewiele z nich mogło to przeżyć. Kobiety, które przetrwałyby upokorzenia,
miano przekazywać Radżputom. Radżpuci z Ranapuru w innych okolicznościach odmówiliby chłodno takiego podarku. Ale
czasy, kiedy imię Radżputany niosło ze sobą moc starożytnej chwały, dawno przeminęły. Teraz nie pogardziliby kobietami,
gdyż sami byli rozbici i słabi. Garstka niewiast, które przeżyłyby niewolę u Radżputów, mogłaby być tylko sprzedana na targu
ludziom plugawym i zepsutym, mogącym pozwolić sobie na wydanie kilku miedziaków na zakup wiedźmy. Niewielu będzie
stać na kupno kobiety. Znajdzie się jednak kilku bogatszych pomiędzy rojowiskiem biedaków zaludniających plebs.
Opancerzony słoń wypuścił ciężko z płuc parujące powietrze, sapiąc i wzdychając. Gdyby to było prawdziwe zwierzę,
Belizariusz mógłby mieć nadzieję, że zdycha, tak potworny wydawał się odgłos tych oddechów. Ale to nie był żywy organizm.
Belizariusz wiedział o tym. Słoń został stworzony przez ludzi, był konstruktem wykonanym ludzkimi dłońmi i nieludzką mocą.
Patrząc na tę potworną istotę wolno podążającą w jego kierunku, otoczoną przez wrzeszczącą z radością na myśl o bliskim
zwycięstwie zgraję wojowników Ye-tai, Belizariusz doszedł do wniosku, że słoń nie może być niczym innym niż demonicznym
potworem.
Kiedy Belizariusz zobaczył, jak jeden z jego żołnierzy podnosi porzuconą przez wroga butelkę zapalającą, krzyknął
rozkazy. Katafrakci cofnęli się. Zdobyli kilka piekielnych urządzeń i Belizariusz miał zamiar zrobić z nich odpowiedni użytek.
Dystans był jednak ciągle za duży.
Pogłaskał swoją szarą brodę. Z jego młodości nie pozostało nic, z wyjątkiem męstwa. Dziwił się, jak to jest możliwe, że
stare przyzwyczajenia nigdy nie umierają. Nawet teraz, kiedy cała nadzieja uszła z umysłu generała, jego serce ciągle biło tak
silnie jak zawsze.
Nie było to serce wojownika. Belizariusz nigdy nie czuł się prawdziwym żołnierzem, a przynajmniej nie w takim sensie
tego słowa, w jakim postrzegali je inni. Nie, pochodził z nacji Traków. I w głębi duszy pozostał jedynie robotnikiem
wykonującym swoje zadania.
Wszyscy przyznawali, że w bitwie był wspaniały. Nie w wojnie. Długa wojna dobiegała końca, a porażka wojsk
generała stawała się faktem. Nawet najokrutniejsi przeciwnicy rozpoznawali jego niekwestionowaną perfekcję na polu walki,
czego dowodem był obraz sił ścierających się na ulicach. Dlaczego tak wielka liczba żołnierzy nieprzyjaciela została wysłana,
aby pokonać zaledwie garstkę obrońców? Gdyby ktoś inny zamiast Belizariusza dowodził osobistą strażą imperatora,
Mahwedzi wysłaliby dużo mniejszy oddział.
Tak, był wspaniały na polu bitwy. Ale jego doskonałość brała się z umiejętności i kunsztu, a nie z woli walki. Nikt nie
wątpił w odwagę Belizariusza, nikt, nawet on sam. Ale odwaga, co wiedział od dawna, była powszechną cechą. Była
najbardziej demokratycznym darem Boga, wręczanym mężczyznom i kobietom w różnym wieku, różnych ras i stanów. Kunszt
był znacznie rzadszy, ten dziwny pęd do doskonałości, który nie zadowala się tylko rezultatem, ale pilnuje, by wykonanie było
perfekcyjne.
Teraz jego życie dobiegało końca, ale Belizariusz był pewien, że skończy je w kunsztowny sposób. I, czyniąc to,
pozbawi triumf wroga radości.
Katafrakt syknął. Belizariusz obejrzał się, myśląc, że żołnierz został trafiony jedną z wielu strzał nadlatujących w ich
kierunku. Ale kopijnik był nietknięty, tylko patrzył skoncentrowany przed siebie.
Belizariusz spojrzał w to samo miejsce i zrozumiał. Kapłani Mahwedy znów się pojawili, bezpieczni za szeregami Ye-tai
i kszatryjasów kiełzających żelaznego słonia. Zostali podwiezieni bliżej w trzech wielkich wozach ciągniętych przez
niewolników. W każdym z nich siedziało trzech kapłanów i oprawca mahamimamsa. Ze środka każdego wozu sterczał
wykonany z drewna drąg, na którym wisiały nowe talizmany, świeżo dodane przez kapłanów do pozostałych demonicznych
przedmiotów.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • monissiaaaa.htw.pl