Dola i niedola - Ewald Kroll, e-booki, Polska Podziemna, Brygady Wileńskie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dola i niedola
EWALDA KROLLA
POLAK Z WYBORU SERCA. ŚLĄZAK.
Wspomnienia autobiograficzne, opowiadania,
relacje, korespondencja kombatancka, zapiski
dotyczące spraw, których pamięć winna nie
zaginąć.
WSTĘP – WPROWADZENIE
Do spisania tejże autobiografii skłoniła mnie chęć przekazania (a mam nadzieję
licznym) wnukom i prawnukom obrazu przeszłości życia w licznej wiejskiej rodzinie, w
której wzrastałem, jak kształtowała się moja osobowość, która na pewno miała duży wpływ
na moje zachowania. Żyłem długo w czasach burzliwych, gdzie na pewno byłem nie tylko
przedmiotem, ale i podmiotem historii.
Lata dzieciństwa postaram się przedstawić w języku serca, zachowując fonetykę
miejsca urodzenia, tj. Kośmidrów – w moich czasach zadupia powiatu lublinieckiego.
W dalszej części tak, jak wzrastała moja świadomość, tak i narracja będzie
odpowiadać wzrastającej wiedzy. Tak, jak ją widzi starzec 84-letni po burzliwym życiu, które
przeżyłem w subiektywnym odczuciu uczciwie. Nie pragnąłem zaszczytów i wyróżnień, choć
mnie nie mijały. Posiadanie nie było moim celem, pieniądze mi nie były potrzebne, ale dla
rodziny potrafiłem je zarobić – myślę, że zawsze uczciwie.
Do czasów minionej wojny tak jako Orlę w Strzelcach, czy przymusowy „lancer”
Wehrmachtu, czy partyzant AK lub żołnierz II armii odrodzonego Wojska Polskiego, jak
i PPS-iak, a z konieczności PZPR-owiec. Pracownik techniczny – robol śląski, co chodził
zawsze z robotą do domu. Stykałem się z wieloma ludźmi. Ludźmi wielkimi w ocenie
obiektywnej i wielkimi draniami, pysznymi i skromnymi. Zawsze optowałem za skromnością,
strzegąc honoru w gradacji z domu mi danej. Wszędzie, gdzie los mnie rzucił, zostawiałem
kawałek mego serca – tak we Francji, tak i w Wilnie i poznanej mi Wileńszczyźnie. Litwie
głębokiej (Kowno – Ponamunas) i dzisiejszej Ukrainie – Bieszczadach, w Cieszanowie,
w Lublinie, Ziemi Szczecińskiej - w Gryficach, gdzie skończyłem moją wędrówkę wojenną
– żołnierz-tułacz pod pożyczonym nazwiskiem Bolesław Habrowski.
Jako cywil osadnik pokochałem Wrocław i Dolny Śląsk – Lwówek Śląski, Legnicę,
Jelenią Górę wszędzie, gdzie odbudowywałem zabytki budownictwa. Szczególnie Wrocław,
gdzie się ujawniłem – gdzie dano mi wykształcenie, a przede wszystkim, gdzie spotkałem
miłość mojego życia – Anusię Marię Michalską.
Czas II wojny światowej postaram się odtworzyć tak, jak w czasie jej trwania ją
przeżywałem jako szeregowy, Gefrajter, a na końcu sierżant – postaram się usunąć te
mniemania ludzi niechętnych, nie znających faktów, osądzających i lepiej wiedzących, i tych
jednodniowych bohaterów, co tą potworną wojnę wszechczasów wygrali.
Od autora
2
Piastów, dnia 9.III. 2006 r.
Ewald Kroll
Życiorys
Urodziłem się 1.IX.1922 w Kośmidrach, pow. lubliniecki - Górny Śląsk, z ojca Józefa i matki
Anny z d. Śmiałek. Ojciec był kupcem, a matka córką młynarza z Krepy, k. Góry Św. Anny.
Publiczną Katolicką Szkołę Powszechną ukończyłem w Kośmidrach, a dalsze nauki
pobierałem w Lublińcu. Na wojnę 1939 roku wyruszyłem jako członek Związku Strzelca,
posiadając II stopień przysposobienia wojskowego. Pierwszy dzień wojny zaliczyłem przy 74
Górnośląskim Pułku Piechoty, gdzie w nocy z 2 na 3 września naszą grupę Strzelca
oficerowie przepędzili jako małolatów polecając ewakuację na Warszawę. Do Warszawy
bardzo szybko doszliśmy, bo w 5 dni. W Warszawie przeżyłem oblężenie, zapoznałem się
z głodem i potwornościami wojny. Po kapitulacji Warszawy wróciłem do domu, do rodzinnej
wsi, gdzie okupant przy pomocy rodzimych renegatów szerzył terror, musieliśmy się byli
Strzelcy, Orlęta dziennie meldować u Bürgarmeistra. Z naszych szeregów czterech
rozstrzelano, paru aresztowano.
Aby uniknąć represji, z bratem moim (również Strzelcem) wyjechaliśmy na ochotnika
do Niemiec na roboty. Brat starszy uratował się 3 lata przed Wehrmachtem, a ja jako
młodociany uzyskałem urlop. Gdy spędzałem urlop, była tak zwana stawka, na którą
musiałem się zgłosić. Z robót w Niemczech mnie zwolniono, zatrudniono w przemyśle
zbrojeniowym z dobrodziejstwem przydziału do wojska. Jak tylko skończyłem 19 lat
– wcielili do wojska i powlekli najpierw do Francji, gdzie w tak zwanej marsz kompanii
przeszedłem skrócony kurs rekrucki. Z Francji przerzucili mnie do Rosji, gdzie spędziłem
dwie zimy i jedno lato w piekle na ziemi. Zaliczyłem przyczółek mostowy Kiriszy na rzece
Wołhow, oblężenie Leningradu na historycznym wzgórzu Sinawinio. Dosłużyłem się stopnia
Gefreitra, odznaki trzech krotnego ranienia oraz krzyża żelaznego II klasy. Języka
niemieckiego nie zdążyłem opanować, bo zawsze byliśmy nie w komplecie i wszelkie warty
wykonywałem w pojedynkę, w ciągłej obronie, czasem w ataku, a przede wszystkim w
kontrataku, a tam używano wrzasków: naprzód, padnij, skok i szybko ładuj, ognia, ognia i
ten ogień do dziś po nocach mi się śni. Czasami dukając przeczytałem coś w niemieckiej
prasie, a wychowany w teorii dwóch wrogów myślałem, że choć z wrogiem, ale osłabiam
drugiego. Dopiero przy odwrocie od Leningradu do Rygi, cały czas w pobliżu Nachodzie
3
przekonałem się jak umieją niemieccy faszyści (nie tylko) mordować cywilów albo dobijać
rannych, palić wioski, wywozić nie swoją własność, zrozumiałem i wolałem pozostać „polską
świnią”, nie chciałem zostać niemieckim zbrodniarzem wojennym.
Wstydzę się swojej głupoty, że za bandytę Hitlera, którego ogłupiały naród niemiecki
za Führera sobie obrał, krew przelewałem (własną i cudzą), a zrozumiawszy starałem się
wszelkimi dostępnymi mi środkami i osobistym udziałem doprowadzić do upadku faszyzmu.
Jako ranny znalazłem się w Wilnie w szpitalu, który mieścił się w gmachu gimnazjum
Zygmunta Augusta. Udało mi się nawiązać kontakt (niełatwy) z ludźmi Garnizonu
Wileńskiego AK Wilno. Zostałem zaprzysiężony na ul. Kalwaryjskiej w mieszkaniu państwa
Leszczyńskich. Zdaje mi się, że to było na ul. Kalwaryjskiej 17/18 w oficynie, a przysięgę
odbierał inż. Wendeker. Zostałem skierowany do 7 Brygady „Wilhelma”. Komendant
„Wilhelm” powierzył mi siódmą drużynę w III plutonie, którym dowodził plut. pchor.
„Szczęsny”. Drużyną dowodziłem wykorzystując nabyte w Wehrmachcie wiadomości,
przystosowanie i dobrą znajomość broni, a szczególnie karabinów maszynowych, gdyż na
froncie byłem pierwszym strzelcem MG 38, 41, 15 i innych. Służbę pełniłem gorliwie,
a zapałem górowałem nad innymi skutecznie, bo w oczach przełożonych i podkomendnych
uzyskałem uznanie. Za akcję pod Wielkopolem udzielono mi pochwały, a za walki pod
Chaźbiejewicami przedstawiono do Krzyża Walecznych. W tej walce doznałem osobistej
satysfakcji, gdyż ja – Gefreiter z poszczerbionym, co prawda, plutonem - pokonałem
frontową kompanię Officerfetreitra Gilberta, wchodzącą w skład 391 dywizji osłonowej
Generalmajora von Montetona.
Po rozbrojeniu udało mi się zbiec z kolumny marszowej. W Instytucie Geologicznym
w Wilnie przy ul. Mickiewicza pracowałem w zakonspirowanej komórce i tam pełniłem różne
funkcje zlecone mi przez tego inżyniera, który mnie zaprzysięgał. Dowiedziałem się, że
nazywa się Wendekier i jako inżynier prowadził badania geologiczne w terenie.
W działalność komórki nie byłem wtajemniczony, a jako zdyscyplinowany konspirator nie
chciałem wiedzieć. W terenie pozorowaliśmy wiercenia i często powierzano mi
przeprowadzanie osób, dla których dostarczałem koperty (myślę, że to były dokumenty). Na
przełomie 1943 i 44 roku w Instytucie były aresztowania, mnie powiadomiono, abym się tam
nie zjawiał (zimą roboty ziemne poza miastem były wstrzymane). W tym czasie mieszkałem
kątem u kolegi z partyzantki – plutonowego Strzały (Władysław Bryl), u państwa Hansenów,
u państwa Leszczyńskich w mieszkaniu przy Kalwaryjskiej, u państwa Piekrzów i innych.
Po rozpadnięciu się komórki przy Instytucie, przez Związek tzw. Patriotów
wyjechałem do Polski Centralnej, gdzie wstąpiłem pod przybranym nazwiskiem Bolesław
4
Hebrowski jako szeregowy do Armii Polskiej. W tak zwanym odrodzonym Wojsku Polskim
walczyłem z ukraińskimi nacjonalistami. Po ranieniu i rozbiciu naszej grupy zostałem
skierowany do 2-giej Oficerskiej Szkoły Piechoty, „gdzie nie matura, lecz chęć szczera zrobi
z ciebie oficera”. Ktoś pisać musiał, więc zaraz przydzielono mi etat kancelisty. Ciągle
pilotowany, czułem nad sobą opiekę bardzo życzliwych ludzi, wyświadczałem im przysługi,
igrając z informacją (ostrzegłem pełniącego obowiązki szefa batalionu, że jest poszukiwany,
dostarczyłem Zawadzkiemu prawdziwych dokumentów na jego prawdziwe dane - Kazimierz
Gulbinowicz). A kiedy mnie, a ściśle Karlika zaczęto szukać i siebie w ewidencji ulokowałem
i jako takiego przygotowałem mu, czyli sobie, dokumenty demobilizacyjne, niestety, aby je
dostosować do rozkazu demobilizacyjnego 0181, musiałem pewne dane personalne zmienić,
w tym rocznik. Dopilnowałem, aby moje, w pliku innych przedkładanych dokumentów,
zostały podpisane. Opuściłem miesiące postoju, w tym wypadku Greifenberg. Głowę
wyniosłem całą, ale drogo zapłaciłem za swoje lekkomyślne działanie – przez 5 lat ożenić się
nie mogłem i zamieszkać w swoich ukochanych Kośmidrach – wmieszany w morze wielu, we
Wrocławiu spędziłem lata najpiękniejsze, czekając na chwilę, kiedy mnie zdekonspirują. Jak
rozwiązano UB, a Gomułka wyszedł z lamusa bez zbędnych ceregieli uzyskałem dokumenty
na prawdziwe dane i do roku 1996 nigdzie nie pisałem, jak żegnałem się z mundurem.
To tyle, co do obrazu wojny. Myślę, że moje dalsze przypadki nie wchodzą w zakres
organizacji kombatanckiej.
Ewald Kroll
25.X.1998 r.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • monissiaaaa.htw.pl