Dostojewski - Idiota, ~ E-booki~ Wirtualna Biblioteka, D, Dostojewski Fiodor
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
FIODOR DOSTOJEWSKIDZIE�A WYBRANETom 2WARSZAWA 1984 PA�STWOWY INSTYTUT WYDAWNICZYFIODOR DOSTOJEWSKIIDIOTAPRZE�O�Y� JERZY J�DRZEJEWICZSKRZYWDZENI I PONI�ENIPRZE�O�Y� W�ADYS�AW BRONIEWSKIWARSZAWA 1984 PA�STWOWY INSTYTUT WYDAWNICZYTytu�y orygina��w:"IDIOT" "UNI�ONNYJE I OSKORBLONNYJE"Ok�adk� i obwolut� projektowa� TADEUSZ PIETRZYKOpracowanie typograficzneCopyright for the Polish edition byPa�stwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1961, 1957PRINTED IN POLANO Pa�stwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1984 rWydanie pierwsze w te) edycjiNak�ad 20 000 * 250 egz Ark wyd 60 Ark druk 66,75Oddano do sk�adania 24 lutego 1982 rPodpisano do druku w lipcu 1983 rSk�ad i diapozytywy wykona�y Pozna�skie Zak�ady Graficzne im M KasprzakaDruk i opraw� wykona�a Drukarnia Wydawnicza im W L Anczyca w KrakowieNr zam 855 83 Z-81 ( uu i l I A 1H50 -ISBN 83-06-00889-8IDIOTAPOWIE�� W CZTERECH CZʌCIACHCZʌ� PIERWSZAIW ko�cu listopada, w odwil�, oko�o dziewi�tej rano, poci�g petersbursko-warszawskiej kolei �elaznej ca�� par� podje�d�a� do Petersburga. By�o tak wilgotno i mglisto, �e ledwie rozednia-�o; o dziesi�� krok�w od toru, na prawo i na lewo, trudno by�o cokolwiek dojrze� z okien wagonu. Mi�dzy pasa�erami by�o te� kilku takich, kt�rzy wracali z zagranicy; ale najwi�kszy �cisk panowa� w przedzia�ach trzeciej klasy, gdzie pe�no by�o ludzi pospolitych, jad�cych za swoimi interesami nie bardzo z daleka. Wszyscy, jak zwykle w podr�y, czuli si� zm�czeni, wszystkim przez noc oci�a�y oczy, wszyscy porz�dnie zzi�bli, wszyscy mieli twarze blado��te, koloru mg�y.W jednym z wagon�w trzeciej klasy od samego �witu znale�li si� naprzeciwko siebie tu� przy oknie dwaj pasa�erowie - obaj m�odzi, prawie bez baga�u i niezbyt strojnie przyodziani, obaj o dosy� ciekawych fizjonomiach i obaj pragn�cy wreszcie nawi�za� rozmow�. Gdyby obaj wiedzieli nawzajem o sobie, co ich w tej chwili szczeg�lnie czyni godnymi uwagi, zdziwiliby si� oczywi�cie, �e przypadek tak dziwnie zrz�dzi�, sadzaj�c ich razem w wagonie trzeciej klasy petersbursko-warszawskiego poci�gu. Jeden z nich by� m�czyzn� niewielkiego wzrostu, mo�e dwudziestosiedmioletnim, k�dzierzawym, niemal brunetem, o szarych, ma�ych, ale ognistych oczach. Nos mia� szeroki i nieco sp�aszczony, ko�ci policzkowe wydatne; cienkie usta bez przerwy uk�ada�y mu si� w jaki� bezczelny, ironiczny, a nawet z�o�liwy u�miech; jednak wysokie i nader foremne czo�o upi�ksza�o twarz, kt�rej dolna cz�� by�a tak nieszlachetnierozwini�ta. W twarzy tej szczeg�lnie uderza�a �miertelna blado��, nadaj�ca fizjonomii m�odzie�ca poz�r wycie�czenia mimo jego solidnej budowy, a zarazem jaki� rys nami�tno�ci, wielkiej, niemal bolesnej, nie harmonizuj�cej z aroganckim, ordynarnym u�miechem i ostrym, pysza�kowatym wzrokiem. M�odzieniec by� ubrany ciep�o, w szeroki barani ko�uch kryty czarnym suknem, wi�c w ci�gu nocy nie zmarz�, podczas gdy jego s�siad musia� na swoich �cierp�ych od zimna plecach przenie�� wszystkie rozkosze nocnej listopadowej s�oty rosyjskiej, do kt�rej widocznie by� nieprzygotowany. Mia� na sobie do�� lu�n� i grub� opo�cz� bez r�kaw�w, z ogromnym kapiszonem, kubek w kubek tak�, jak� zazwyczaj nosz� w�drowcy w zimie gdzie� daleko za granic�, w Szwajcarii albo na przyk�ad w p�nocnych W�oszech, nie licz�c, ma si� rozumie�, przy tym na takie odcinki drogi, jak od Ejkun�w1 do Petersburga. Co jednak by�o u�yteczne i ca�kiem zadowala�o we W�oszech, to si� okaza�o niezupe�nie przydatne w Rosji. Posiadaczem opo�czy z kapiszonem by� m�ody cz�owiek, te� dwudziestosze�cio-albo dwudziestosiedmioletni, wzrostu troch� wi�cej ni� �redniego, o bardzo jasnych i g�stych w�osach, o zapadni�tych policzkach i ze spiczast�, nieznaczn�, prawie ca�kiem bia�� br�dk�. Oczy mia� du�e, niebieskie i badawcze; w spojrzeniu ich tai� si� jakby spok�j, ale by� te� i jaki� ci�ar, jaki� dziwny wyraz, po kt�rym pewni ludzie natychmiast odgaduj�, �e kto� cierpi na epilepsj�. Twarz m�odzie�ca by�a zreszt� przyjemna, subtelna, wychud�a, ale bezbarwna, a teraz nawet zsinia�a od ch�odu. Pasa�er �w trzyma� w r�kach skromny t�umoczek ze starego wyp�owia�ego fularu, zawieraj�cy, zdaje si�, ca�y jego podr�ny dobytek. Na nogach mia� trzewiki o grubych podeszwach i getry - te� nie po rosyjsku. Czarnow�osy s�siad w ko�uchu wszystko to dostrzeg�, po cz�ci z nud�w, i w ko�cu spyta� z owym niedelikatnym u�mieszkiem, w kt�rym tak bezceremonialnie i po chamsku wyra�a si� ludzka satysfakcja z k�opot�w bli�niego:- Zimno, co?I wzruszy� ramionami.- Bardzo - odpowiedzia� s�siad z nadzwyczajn� gotowo�ci� - i niech pan we�mie pod uwag�, �e to w dodatku odwil�. - A co, gdyby wypad� mr�z? Nawet nie przypuszcza�em, �e u nas jest tak zimno. Odwyk�em.10- Pan z zagranicy?- Tak, ze Szwajcarii.- Fiuu! To nie�le!...Brunet z lekka gwizdn�� i parskn�� �miechem.Zacz�a si� rozmowa. Gotowo��, z jak� m�odzieniec w szwajcarskiej opo�czy odpowiada� na wszystkie pytania swego czarniawego s�siada, by�a zadziwiaj�ca i pozbawiona wszelkiego podejrzenia, mimo �e niekt�re pytania by�y bardzo lekcewa��ce, najzupe�niej niew�a�ciwe i niepowa�ne. Odpowiadaj�c wyja�ni� mi�dzy innymi, �e istotnie d�ugo nie by� w Rosji, przesz�o cztery lata, �e wys�ano go za granic� z powodu choroby, jakiej� dziwnej choroby nerw�w w rodzaju padaczki albo pl�sawicy, jakich� dr��czek i konwulsji. Brunet, s�uchaj�c go, kilka razy si� u�miechn��; a szczeg�lnie g�o�no roze�mia� si�, kiedy na pytanie: "No i co, wyleczyli pana?" - blondyn odpar�: "Nie, nie wyleczyli."- Ha! Pieni�dzy pewnie sporo pan nap�aci� po pr�nicy, bo my tutaj to im wierzymy - zauwa�y� zjadliwie brunet.- �wi�ta prawda! - wtr�ci� si� do rozmowy siedz�cy obok i licho przyodziany jegomo��, na wygl�d zaskorupia�y w kancelaryjnej pracy urz�dnik, w wieku lat czterdziestu, korpulentny, z czerwonym nosem i w�growat� twarz� - �wi�ta prawda, prosz� �askawego pana, niepotrzebnie tylko wyciskaj� z Rosjan tyle forsy!- O, jak�e si� panowie myl� w moim przypadku! - zawo�a� szwajcarski pacjent cichym i �agodz�cym g�osem - oczywi�cie nie mog� si� spiera�, bo wszystkiego nie wiem, ale m�j doktor da� mi ze swoich ostatnich pieni�dzy na drog� tutaj, a prawie dwa lata trzyma� mnie tam na sw�j rachunek.- Nie mia� kto za pana p�aci� czy co ? - spyta� brunet.- Tak, pan Pawliszczew, kt�ry �o�y� na mnie, umar� dwa lata temu; pisa�em potem do genera�owej Jepanczyn, mojej dalekiej krewnej, ale nie dosta�em odpowiedzi. Wiec przyjecha�em.- Dok�d�e pan przyjecha�?- To znaczy, gdzie si� zatrzymam?... Nie wiem jeszcze, doprawdy... w og�le...- Jeszcze si� pan nie zdecydowa�?I obaj s�uchacze znowu parskn�li �miechem.11- A w tym tlumoczku pewnie si� mie�ci ca�y pa�ski maj�tek? - spyta� brunet.- Got�w jestem p�j�� o zak�ad, �e tak - podchwyci� z nad wyraz zadowolon� min� czerwononosy urz�dnik - i �e innych poza tym pakunk�w w wagonie baga�owym nie ma, chocia� jak si� to m�wi, bieda nie ha�bi.Okaza�o si�, �e tak w�a�nie by�o: jasnow�osy m�odzieniec bezzw�ocznie i z niezwyk�ym po�piechem przyzna� si� do tego.- T�umoczek pa�ski ma jednak pewne znaczenie - ci�gn�� dalej urz�dnik, kiedy na�miano si� do syta (a warto zaznaczy�, �e i sam w�a�ciciel t�umoczka zacz�� wreszcie, patrz�c na nich, �mia� si�, co jeszcze zwi�kszy�o ich weso�o��) - i chocia� mo�na si� za�o�y�, �e nie s� w nim zapakowane z�ote zagraniczne rulony napoleondor�w i friedrichsdor�w ani te� dukat�w holenderskich, co �atwo wywnioskowa� chocia�by z getr�w opinaj�cych pa�skie cudzoziemskie trzewiki, ale... je�li do pa�skiego t�umoczka wzi�� na dok�adk� tak� niby krewn�, jak na przyk�ad genera�owa Jepanczyn, to i t�umoczek nabierze innej zupe�nie wagi, ma si� rozumie�, tylko o tyle, o ile genera�owa Jepanczyn jest rzeczywi�cie pa�sk� krewn� i pan si� co do tego nie myli skutkiem roztargnienia... w kt�re bardzo a bardzo �atwo cz�owiekowi wpa��, chocia�by... z nadmiaru fantazji.- Ach, zgad� pan znowu - podchwyci� jasnow�osy m�odzieniec - przecie� istotnie prawie si� myl�, przecie� to jest prawie nie krewna; tak dalece, �e doprawdy wcale a wcale si� nie zdziwi�em, kiedy mi nie odpowiedziano. Spodziewa�em si� tego.- Niepotrzebnie si� pan wykosztowa� na ofrankowanie listu. Hm!... Przynajmniej jest pan dobroduszny i szczery, a to si� chwali! Hm!... Genera�a za� Jepanczyna znamy w�a�ciwie dlatego, �e to cz�owiek powszechnie znany; nieboszczyka pana Pawliszczewa znali�my tako�, je�li tylko by� to Miko�aj Andrie-jewicz Pawliszczew, bo jest r�wnie� stryjeczny brat jego, co mieszka dotychczas na Krymie; a nieboszczyk Miko�aj Andrie-jewicz by� cz�owiekiem szanowanym i ustosunkowanym i posiada� w swoim czasie, prosz� �askawego pana, cztery tysi�ce dusz...- Tak, nazywa� si� Miko�aj Andriejewicz Pawliszczew. Udzieliwszy tej odpowiedzi m�ody cz�owiek badawczo i z zaciekawieniem przyjrza� si� wszystkowiedz�cemu jegomo�ciowi.12Takich wszystkowiedz�cych jegomo�ci�w spotka� mo�na czasami, nawet dosy� cz�sto, w pewnej warstwie spo�ecznej. Wszystko wiedz�, ca�a niespokojna ciekawo�� ich umys�u, ich zdolno�ci zwracaj� si� niepohamowanie w jedn� stron�, oczywi�cie z braku powa�niejszych �yciowych zainteresowa� i pogl�d�w, jak by to okre�li� wsp�czesny my�liciel. S�owa "wszystko wiedz�" nale�y zreszt� rozumie� bardzo ciasno: gdzie ten a ten pracuje, z kim si� zna, ile ma pieni�dzy, gdzie by� gubernatorem, z kim jest �onaty, ile wzi�� w posagu, kto jest jego stryjecznym bratem, a kto ciotecznym itd., itd., i wszystko w tym rodzaju. Owi wszechwiedz�cy przewa�nie chodz� z dziurami na �okciach i dostaj� siedemna�cie rubli miesi�cznej pensji. Ludziom, o kt�rych wiedz� wszystko, nawet najskrytsze ich tajemnice, oczywi�cie nawet by nie przysz�o do g�owy, jakie nimi kieruj� pobudki, a tymczasem dla wielu z nich ta wiedza, r�wnaj�ca si� ca�ej nauce, stanowi istotn� pociech�, dzi�ki niej sami nabieraj� szacunku dla siebie, a nawet osi�gaj� wy�sze rozkosze duchowe. No i nauka ta jest bardzo poci�gaj�ca. Widzia�em uczonych, literat�w...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]