Domańska Antonina - O ptaszku cudaczku, Książki, Bajki dla Dzieci

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
O PTASZKU-CUDASZKU
- Franka... Cóżeś ręce opuściła na podołek? Albo i ty,
Magda. Jak mi nie będziecie pierza darły w porządku, to się
już ani odezwę.
- O... jakaście to niedobra. Dy całe góry przed nami, a wy
jeszcze swarzycie.
- Cichaj, bo dmuchniesz i pierze się rozwiewa na boki!
- A wy?
- Ja z kądzielą przy kominie, z mojego mówienia ani się
piórko nie ruszy.
- No, babusiu... - całując staruszkę w rękę rzekła Marysia
Drzymalonka - jakże to z tym ptaszkiem-cudaszkiem?
A Mikołajowa ciągnęła dalej przerwaną bajkę:
- Więc tedy, trzeba wam wiedzieć, że ino raz na sto lat
przylatuje do naszego kraju.
- Zmiłujcie się ludzie! Ino raz na sto lat?
- Juści.
- A do inszych krajów?
- Co mi ta do inszych; ot, nie przerywaj, bo mi zmylisz i
potem nie mogę se spomnieć. Ano, przylatuje z końcem
wiosny, kiedy głogi w najbujniejszym kwiecie, ściele se
piękne gniazdko właśnie na głogowym krzaku, ma się
rozumieć, wyszukuje najgęstsze gałęzie i najgorsze kolce.
Potem się rozgląda jeszcze w prawo i w lewo, czy broń Boże
człowiek nie idzie, i kiedy już wcale bezpieczno a spokojno
dokoła, wtedy usiada w gniazdku i znosi rubinowe jajeczko.
- O rety... jakie to rubinowe? - spytała Magda przysłaniając
usta ręką, żeby na pierze nie dmuchnąć.
1
 - A to, widzisz, czerwone jak malina, twarde jak ten kamień,
a skroś niego tak wyraźnie wszystko zobaczysz jak bez
szkiełko.
- A potem co?
- A potem co?
- Potem se śpiewa bardzo ślicznie z onej uciechy, ale
niedługo. Furknie skrzydełkami w górę, ino się coś
złocistego mignie, i już ani śladu z ptaszka-cudaszka.
- Jakżeż to?! - z oburzeniem zawołała Marysia. - A jajko tak
zostawia samo w gnieździe?
- Już on ta wie, co robi, nie bój się. Południowa godzina
najgorętsza, a gniazdko prościuteńko do słońca obrócone.
Jajko rozgrzewa się powoli, każda chwilka jasności mu
dodaje, wreszcie takie blaski biją od niego przedziwne, że
kto by na ten przykład przechodził tamtędy w owym czasie,
omdlałby ze samego strachu. Dokumentnie o pierwszej, ani
na mrugnięcie oka nie może być mniej ani więcej, straszny
trzask się rozlega, jajeczko pęka bez pół i wydobywa się z
niego pisklątko - takie samo złociste jako i matka. Strzepnie
piórka, przeciągnie nóżki, rozczapirzy skrzydełka,
zaświergoli niczym słowiczek i w te pędy ku niebu leci - jako
i matka. Za sto lat powróci. Kto dożyje, doczeka.
- Ej, Mikołajowa, Mikołajowa, chyba to bajka dla zabawy.
Gdzież by taki ptaszek mógł być na świecie? - rzekła
najstarsza z dziewcząt, Kasia Jaworkówna, i zapatrzyła się
w ogień.
Staruszka spojrzała na nią z gniewem.
- Juści; wiadomo, żeś mądrala jak sam król Salomon,
wszystko wiesz najlepiej. Ino jednego nie wiesz, że jeszcze
twoja matka, kiej do krów służyła w tym dworze, to
Mikołajowej musiała słuchać i nieraz porządnie po plecach
oberwała. Dy czterdzieści lat z nasypką u pani starościny
jestem: tutok wyrosłam, tum się z Mikołajem poznała, tum
się zestarzała i tutok chcę wieku dokonać.
2
 - Nie gniewajcie się na mnie, babusiu - przepraszała
pokornie Kasia - ja ino tak pytam dla pewności, czy to bajka,
czy prawda?
- Może bajka, może nie bajka - łagodnie już odparła prządka
i wzruszyła ramionami. - Ja go ta wcale nie widziałam ani już
pewno nie zobaczę. Ale kto by na tę porę szczęśliwie
nadszedł, jajko znalazł, a schwycił raźno, zanim się pisklę
wylęgnie... czegóż wypatrujesz oczy do onej ciemnicy za
oknem, Jaguś? W nocy go nie uwidzisz, jeszcze do tego i w
zimie.
- Powiadaliście, babusiu... i nie skończyliście - dopominała
się Marysia.
- Alebym się też to śmiała, śmiała, gdyby tak na mnie padło
znaleźć to rubinowe jajko! - wyrwała się Franka
Radziszówna i fuknęła sobie z przepełnionego serca, aż jej
ponad głowę białe, puchowe motylki wyleciały.
- Darmo se nie rób smaku - dorzuciła swoje słówko Małgosia
Brylanka - gdyby ino Mikołajowa mogli tak zrobić, toby i
ptaszka, i jajko, i szybkę z okna, i gwiazdkę z nieba, i
wszystko, co jest najlepsze na świecie, złapali a Marysi
podarowali.
- Słusznieś powiedziała; tak bym zrobiła, a jakże. Wiesz
dlaczego? Bom jest sprawiedliwa. Kto wstaje o szarym
brzasku do roboty z własnej woli, a nie trza go za ręce
szarpać i z siennika bez moc wyciągać? Juści nie żadna z
was, ino Marysia. Kto swoją służbę w cichości, pilności,
przez nijakiego zuchwalstwa ani narzekania odrabia? Kto z
czwartej wsi wynajął się do naszego dworu, coby ino matusi,
biednej wdowie, swoim zarobkiem dopomóc? Kto przędzie
najcieniej? Kto ma najszczęśliwszą rękę do kur, do prosiąt,
do wszelakiej gadziny? Kto...
- Aj, babusiu, babusiu! - zawołała Marysia i znowu klucznicę
pocałowała w rękę. - Dy mnie tak nie chwalcie, bo się do
krzty popsuję albo też przybiorę se do głowy i będę myśleć,
żem naprawdę taka dobra. Ot, lepiej byście powiedzieli, co
ma robić taki, co to jajko cudownym trafunkiem nalezie?
3
 - Juści, najdziesz go ta, najdziesz, na święty Nigdy... -
szyderczo mruknęła Ewka Białoniówna.
Ale Mikołajowa, nie zważając na te żarty, prawiła dalej:
- Trzeba właśnie natrafić na ten dzień, na tę godzinę i na ten
głogowy krzaczek, to już reszta pójdzie jak z płatka. Jajko
porwać i uciekać.
- A co komu z tego przyjdzie?
- Szczęście przyjdzie! - z uroczystą miną wyrzekła
Mikołajowa.
- Jakże to, babusiu?
- Ano, kto ma to jajko przy sobie, zaraz mowę ptaków
rozumie, staje się niewidzialnym, wszędzie może wejść
niespostrzeżenie, słyszeć, co ludzie mówią, niejednej
potrzebnej dla siebie rzeczy się dowie, niejednego poratuje
albo od złego uchroni; stąd zyskuje wdzięczność, przyjaźń
ludzką, majątek i wszelkie powodzenie. Tak, tak; ino polska
ziemia długa i szeroka, po wsiach i na polach, nad
przykopami głogowych krzaków setki i tysiące, biegajże o
południowej godzinie i upatruj... Łatwiej zdolisz igłę
wyszukać w kopie siana... Późno już; poprzykrywajcie
przetaki płachetkami lekuśko i ustawcie na skrzyni pod
ścianą. Jak się zejdziemy jutro wieczorem, to wam znowu co
opowiem.
Tak mijały długie zimowe wieczory: dziewczęta przędły lub
darły pierze, a Mikołajowa opowiadała im bajki. Aż przyszedł
wielki post, wtedy naturalnie śpiewano “Gorzkie żale” i inne
smutne pieśni nabożne. I post się skończył, i Wielkanoc
przeszła, nastały roboty w polu i ogrodzie. Wszystkie
dziewczęta pod wodzą Mikołajowej sadziły ziemniaki, groch,
fasolę, kapustę, okopywały agrest, a pani starościna, choć
bardzo wiekowa, nieraz przychodziła patrzeć, jak się
dziewuchy sprawiają.
Aż tu jednego razu, jakoś w połowie czerwca to było,
przyszedł karbowy ze Suchej Wólki od pana chorążego,
4
 zięcia państwa starostów, z listami. Różne tam były
wiadomości, złe i dobre, między innymi donosił pan chorąży,
że Piotrowa Drzymalina, matka Marysi, zachorowała
śmiertelnie i koniecznie żąda widzieć córkę, zanim umrze.
Naturalnie, pani kazała przywołać Marysię i oględnie ją
powiadomiwszy o chorobie matki nakazała zbierać się czym
prędzej i iść na krótsze drogi do Suchej Wólki.
Z płaczem skoczyła dziewczyna do izby czeladnej, gdzie
miała swój kącik przy oknie, dobyła z kuferka uskładane za
dwa lata pieniądze - bo się na pewno matusi przydadzą - i
popędziła przez sad ku pastwisku, na przełaj do Pomianowa,
skąd jeszcze mila opętana polami i lasem dzieliła ją od
Wólki. Biegnie, biegnie, aż jej coś w uszach szumi, żeby ino
prędzej do domu się dostać; słońce żarem przypieka, nie
sposób tak lecieć bez wytchnienia. A tu i jeść się chce
bardzo, bo śniadania ani tknęła z onego żalu, więc trzeba
odpocząć i pokrzepić się trochę.
Usiadła pod krzakiem głogu, co wedle polnej drogi cały
różowy od kwiecia bujno się rozpostarł, dobyła z węzełka
chleb z serem i zajadała. Jakaś dziwna otucha zaczęła się
budzić w jej sercu.
- Taki dzionek jasny - szepnęła rozglądając się dokoła -
słoneczko złociste, kwiatków pełne łąki, zboże okwita na
polach, a matusia najdroższa mieliby umierać? Nas, biedne
sierotki, same ostawić? Nie, nie, wyzdrowieją matusia dziś a
jutro; tak mi coś do ucha gada, odkądem jeno usiadła pod
tym krzakiem. Oj, nie siedzieć mi, nie wypoczywać, na
południe dawno przedzwonili, kiedyż ja do Wólki zajdę, jak
tak będę mitrężyć?
Wstała śpiesznie, resztkę chleba do chustki zawija, aż tu
niezmierne zdumienie ją ogarnia: biała chuścina cała się
rumieni różowo, jakby zafarbowana.
- A to co się stało? - zawołała Marysia i obejrzała się
szukając, skąd takie światło pada. Lecz gdy spojrzała poza
siebie, głos jej zakrzepł w gardle i nogi z przerażenia się
ugięły... blask nieopisany bił promienisto z wnętrza
głogowego krzaka, iskrzyło się, migotało, lśniło; czerwone
błyskawice strzelały na wszystkie strony, cały krzak był
5
  [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • monissiaaaa.htw.pl