Drew Jennifer - Podróż za jeden pocałunek(1), Różne e- booki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Jennifer DrewPodróŜ za jeden pocałunekROZDZIAŁ PIERWSZYByła teraz chodzącym wózkiem bagaŜowym.Kim Grant ciągnęła jedną ręką wypchaną po brzegi walizkę na kółkach, a w drugiej niosłastary, kupiony na przecenie neseser. Co kilka kroków zsuwały jej się z ramienia paskipłóciennego plecaczka, a zawieszona na szyi torebka, w której schowała bilet lotniczy, odbijałasię bez przerwy od jej klatki piersiowej.Zaprzyjaźniony sąsiad, Ben, zawiózł ją wśnieŜycyna lotnisko i wysadził o szóstej ranoprzed kasami biletowymi stacji metra. Kim uśmiechnęła się, przypomniawszy sobie jego słodkipoŜegnalny pocałunek. Sprawił on,Ŝeprzez chwilę niemalŜałowała, ŜewyjeŜdŜa, choć teraz jejwyjazd stanął pod znakiem zapytania.Ben dawno juŜ odjechał, gdy dowiedziała się,Ŝejej samolot nie poleci. Mroźny wiatrutworzył na pasie startowym zaspyśnieŜnei wszystkie loty odwołano.Miała lecieć do Phoenix, miasta, które uwaŜała za swój dom, więc to opóźnienie bardzo jąirytowało. Jej mieszkanie w Detroit było juŜ puste, liche meble zostały sprzedane lub rozdane, aklucz wrócił do właściciela budynku.Kim nie pozostało nic innego, jak pojechać do Arizony.Musiała jak najszybciej dotrzeć do swojej siostry. Po raz pierwszy wŜyciuJane naprawdę jejpotrzebowała.Luke Stanton, mąŜ Jane, był w Afryce, gdzie zakładał nową filię firmy produkującej sprzętsportowy, firmy, którą prowadził dla swego dziadka. Pojechał tam niechętnie, bo Jane była wzaawansowanej ciąŜy i spodziewała się bliźniaków. Kim była przekonana,Ŝegdyby Lukewiedział, iŜ Jane ma problemy związane z ciąŜą, wróciłby natychmiast. Jednak siostra uparta się.Nie chciała powiedzieć o swoich kłopotach męŜowi,Ŝebynie pokrzyŜować mu planów.Na szczęście powiedziała o nich Kim, gdy lekarz zalecił jej odpoczynek. Jane miaławprawdzie gosposię, ale niełatwo było dotrzymać kroku czteroletniemu Peterowi. Kimuwielbiała swojego siostrzeńca, lecz chłopiec do złudzenia przypominał dzikiego męŜczyznę,jakim był jego ojciec, zanim okiełznała go miłość. Mały diabełek wdrapywał się na drzewa z takąłatwością, jakby to były schody, a słowa „nie” w ogóle nie przyjmował do wiadomości.Kim nieŜałowała, Ŝezrezygnowała z pracy, czyli z prowadzenia kursów komputerowych.Tęskniła za Phoenix, za jego złocistym słońcem i pustyniami, ale przede wszystkim pragnęła byćbliŜej swojej jedynej rodziny. Cieszyła się,Ŝechoć raz wŜyciubędzie mogła zrobić coś dlasiostry. Jane wychowywała ją po przedwczesnejśmiercirodziców, przeprowadzała przez jedenkryzys wieku dojrzewania za drugim i pomogła jej w zdobyciu wyŜszego wykształcenia.Kim nie mogła się doczekać spotkania z Peterem, mimoŜegdy ostatnio była u siostry,nasypał jej piachu do teczki i pomazał jej szminką lustro w łazience. Teraz była przygotowana najego wybryki. Dzięki jej pomocy Jane będzie mogła odpocząć, a sama Kim będzie się bawić wnajlepsze, próbując okiełznać syna Luke’a.Najpierw jednak musiała tam dotrzeć. Istniał tylko jeden sposób, by jeszcze tego samegodnia polecieć do Phoenix: trzeba się było dostać na inne lotnisko.Oczom Kim ukazały się nagle zmierzające w dół schody ruchome. Na szczęście przezmoment były puste, więc miała czas na umieszczenie na nich swoich bagaŜy. Wtoczyła napierwszy schodek walizkę na kółkach, błyskawicznie połoŜyła na niej neseser, przycisnęła doboku płócienny plecaczek, po czym natychmiast wskoczyła na schody, za późno jednak, bywylądować na stopniu bezpośrednio nad tym, na którym ulokowała bagaŜe. Na domiar złego nieudało jej się stanąć obiema nogami na jednym schodku, a długa spódnica oplotła jej kostki nóg.Kim poczuła,Ŝeleci do przodu, i ręką, którą przytrzymywała bagaŜe, chwyciła instynktownieczarną poręcz.– O nie!Uratowała się przed upadkiem, ale nie zdołała ocalić przed nim swojego neseseru. Zleciał zniepewnie stojącej walizki i odbijając sie po raz drugi od schodów, otworzył się, gubiąc całąswoją zawartość. Jedwabista bielizna rozsypała się, tworząc na schodach szlak w kolorach tęczy.Kim miała przed sobą wielką walizkę, więc nic nie mogła zrobić. Dopiero gdy dotarła na dół,a intymne części jej garderoby zaczęły się juŜ gromadzić w miejscu, gdzie schody znikały podpodłogą, zabrała się gorączkowo do ich zbierania. Kopnęła na bok walizkę i rzuciła się na kolanatak gwałtownie,Ŝeomal nie połamała sobie nóg.– Pomogę pani – odezwał się jakiś głos.Kim wcisnęła pospiesznie brzoskwiniowe, koronkowe majtki do kieszeni kurtki, zbytzakłopotana, by podnieść wzrok na męŜczyznę, który zaoferował jej pomoc. Pod czubkiemjednego z jego butów znajdował się srebrzysty biustonosz. Chwyciła go gwałtownym ruchem.– Dziękuję, poradzę sobie.Cały czas miała odwróconą twarz i zastanawiała się, co ją podkusiło,Ŝebykupić majtki wczarnobiałe pasy.– ToŜadenkłopot. Szkoda by było, gdyby wszystkie pani rzeczy zostały podeptane.Spojrzała w górę. U szczytu schodów pojawiła się grupka młodzieŜy. Wybawca Kimpodniósł otwarty neseser i zaczął wrzucać do niego rozsypaną bieliznę. Na jego korzyśćprzemawiał fakt,Ŝenie przyglądał się bieliźnie zbyt uwaŜnie, z wyjątkiem moŜe czarnej,koronkowej koszulki nocnej, którą próbował złoŜyć.– W tym sięśpi– wyjaśniła Kim, czerwieniąc się ze wstydu.Młodzi ludzie byli juŜ w połowie schodów. Kim zebrała szybko resztę bielizny i w ostatniejchwili odsunęła się na bok, przepuszczając trzech głośnych wyrostków, ubranych w identyczne,czerwono-czarne kurtki. Odwróciła się do nich plecami, zignorowała wymowny gwizd i naglezdała sobie sprawę,Ŝepatrzy prosto w niezwykle seksowne, błękitne oczy. Jej nowo poznanyprzyjaciel był piekielnie przystojny!Dyndało mu właśnie na palcu krwistoczerwone bikini, ale gdy Kim spojrzała na niego,upuścił je jak rozŜarzony węgiel, nie trafiając do neseseru. Kim podniosła bikini z podłogi i wpierwszej chwili chciała je wcisnąć do kieszeni kurtki, gdzie znajdowały się juŜ brzoskwiniowemajtki. Rozmyśliła się jednak i wrzuciła je do neseseru, który zaraz potem zamknęła.– Bardzo panu dziękuję – powiedziała, starając się ukryć zmieszanie.– Nie ma za co. Pomóc pani z bagaŜem? MęŜczyźni zawsze proponowali jej pomoc. Jejsiostra twierdziła,Ŝejest tak dlatego, iŜ Kim sprawia wraŜenie osoby bezradnej. Kim uwaŜałajednak,Ŝewcale taka nie jest. Po prostu miała tendencję do potykania się, rozlewania irozrzucania wszystkiego. Starała się z tym walczyć, ale czasem sprawy nie układały się po jejmyśli. Podobnie było teraz.– Serdeczne dzięki, ale nigdy nie zabieram ze sobą więcej bagaŜu, niŜ mogę unieść.Przydałaby się jej pomoc, ale czy mogła powierzyć swój neseser męŜczyźnie, który przedchwilą dotykał jej majtek?– No dobrze, ale pewnie nie chce pani,Ŝebyte pończochy ciągnęły się za panią przez całądrogę.Wskazał na neseser, z którego istotnie wystawały niebieskie pończochy, a potem się oddalił.Kim znów musiała otworzyć walizeczkę. Upychając w niej ostatnią część swojej nieszczęsnejgarderoby, wolała nie patrzeć na tłumy podróŜnych zmierzających we wszystkich kierunkach inie zastanawiać się, ilu z nich byłoświadkami Ŝałosnegospektaklu, w którym zagrała głównąrolę.Obładowana bagaŜami, ruszyła w stronę punktów wynajmu samochodów. Gdyby wyjechałanatychmiast i drogi były jeszcze przejezdne, mogłaby dotrzeć w porę do Chicago i złapaćsamolot do Phoenix, odlatujący z lotniska O’Hare.Przy jednym z punktów wynajmu nie było kolejki, więc Kim pobiegła do niego co sił wnogach, lecz powitał ją tylko mały drukowany napis: „Przepraszamy, ale w tej chwili wszystkiesamochody są wypoŜyczone”.Ustawiła się w długiej kolejce do innej wypoŜyczalni. Stał w niej równieŜ, niemal tuŜ przednią, jej barczysty wybawca. Drogi były zapewne oblodzone i mogło jeszcze spaść sporośniegu,więc chciała wynająć jak najlepszy samochód.Na szczęście usłyszała,Ŝekogoś z początku kolejki odprawiano z kwitkiem.śebywypoŜyczyć tam wóz, trzeba było mieć rezerwację. Kim popędziła w kierunku ostatniego punktuwynajmu, oferującego – jak głosił napis – auta na kaŜdą kieszeń.W połowie drogi spojrzała przez ramię i dostrzegła wysokiego przystojniaka, zmierzającegoszybkim krokiem w tym samym kierunku co ona. Gdyby się nie zatrzymał,Ŝebyjej pomóc,zdąŜyłby wynająć samochód i pewnie teraz byłby juŜ w drodze. Sumienie mówiło jej,Ŝepowinna ustąpić miejsca swojemu wybawcy, ale z drugiej strony za wszelką cenę musiaładotrzeć do Phoenix. Siostra jej potrzebowała.Tymczasem dystans między nimi się zmniejszał. Zapominając,Ŝeczłowiek, z którym sięściga,jest jej osobistym dobrym samarytaninem, przyspieszyła kroku i dopadła ladywypoŜyczalni z prędkością sprintera.– Byłam pierwsza – wysapała Kim, zdejmując z szyi cięŜką torebkę i kładąc ją na ladzie. –Mam tu gdzieś kartę kredytową.Kiedy grzebała w torbie, odezwał się jej wybawca.– Byłem przed panią, ale jeśli bardzo się pani spieszy, mogę panią przepuścić.– Obawiam się,Ŝezostał juŜ tylko jeden samochód, proszę pana – wtrąciła agentkawypoŜyczalni.Kobieta za ladą była mocno umalowaną blondyną. Z wielką uwagą przyglądała sięprzystojnemu męŜczyźnie, całkowicie ignorując Kim.– W takim razie wezmę go – rzekł postawny męŜczyzna, uśmiechając się czarująco doagentki.– Chwileczkę! – Kim przesunęła torebkę po ladzie, takŜeznalazła się ona tuŜ przedmęŜczyzną. – Naprawdę byłam pierwsza. Stanęłam przy ladzie, gdy tego pana dzielił od niejjeszcze cały krok.– Przykro mi – odrzekła obłudnie blondynka. – Ten pan pierwszy poprosił o samochód.– Proszę wezwać swojego przełoŜonego – powiedziała Kim, nie mając zamiaru wdawać sięw dyskusję z kobietą, która wpatrywała się w jej oponenta szklistymi oczami.– To niczego nie zmieni – oznajmiła Panna Sama Słodycz takim tonem, jakby właśnieugryzła cytrynę.– MoŜe rzeczywiście powinna pani to zrobić,Ŝebyprzyspieszyć załatwienie tej sprawy –powiedział rywal Kim. – Muszę zdąŜyć na samolot odlatujący z Chicago i chcę stąd wyruszyć,zanim zamkną autostradę.– Chicago! Ja teŜ tam jadę. MoŜe pojedziemy razem? – zaproponowała Kim, nie zwaŜając nato,Ŝeten przystojny męŜczyzna moŜe być seryjnym mordercą, oszustem lub fatalnym kierowcą.Przystojniak spojrzał na Kim.– Myślę,Ŝeto kiepski pomysł.– Zapłacę połowę... nie, całą sumę. Proszę, muszę jak najprędzej dotrzeć do Phoenix. Mojasiostra spodziewa się bliźniakowi...– A pani pewnie ma odebrać poród? – zapytał kpiąco, wyjmując z portfela kartę kredytową.Najwyraźniej nie zamierzał łatwo ustąpić. Kim opuściła rzęsy i spojrzała na niego z minązranionego gołębia. Nie była z siebie dumna,Ŝegra nie fair, ale nie miała wyboru. Rywalzignorował jednak tęŜałosnąpróbę wzbudzenia litości i lekko obróciwszy ramię, odciął jejdyskretnie, acz skutecznie drogę do stojącej za ladą agentki.– Proszę wezwać przełoŜonego – nie poddawała się Kim. Zaproponowała, by pojechalirazem. Co jeszcze mogła zrobić?Nagle wszedł słuŜbowymi drzwiami tęgi męŜczyzna w okularach w drucianej oprawce,niosąc w ręku tabliczkę z napisem „Zamknięte”.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]